Artykuły

Pięknie o kaloszach

"Kalosze szczęścia" w reż. Ewy Piotrowskiej w Teatrze Andersena w Lublinie. Pisze Grzegorz Józefczuk w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Gdybyśmy mieli możliwość spełnienia marzeń, trafilibyśmy do domu wariatów, jak w "Kaloszach szczęścia" pięknie zrealizowanych w Teatrze Andersena przez Ewę Piotrowską, z pomocą litewskiej scenografki Giedre Brazyte.

Ewa Piotrowska reżyserowała już w Lublinie w 2003 roku. Wtedy na zaproszenie ówczesnego dyrektora Włodzimierza Fełenczaka przygotowała na scenie Teatru Andersena słowacką bajkę "Bociek i strach na wróble" - była to jej praca dyplomowa na wydziale lalkarskim Akademii Teatralnej w Białymstoku. Do współpracy zaprosiła scenografkę Zuzanę Hlavinovą, studentkę z Bratysławy. Dyplomowy spektakl wypadł dobrze. Już wtedy Ewa Piotrowska pokazała, jak dużą wagę przywiązuje do plastyczności i wizualności teatru, a także do muzyki (na scenie na żywo grała Drewutnia).

"Kalosze szczęścia" Hansa Christiana Andersena, jakie premierowo obejrzeliśmy w sobotę, to spektakl właśnie dopieszczony, wprost piękny pod względem wizualnym, nasycony poezją obrazu i muzyką. Lubelski teatr przy ulicy Dominikańskiej ma małą scenę, bywa że scenografia (i kostiumy) rozsadza jej kieszeń i sam spektakl, a aktorzy ledwie się mijają i tylko dzięki ich doświadczeniu nie dochodzi do kolizji. Tymczasem Ewa Piotrowska tak ustawiła światła, żeby scenę od poklasztornej sali teatru oddzielała czerń, z której świecą... same dekoracje. Czerń sięga i w głąb sceny, pozwalając aktorom swobodnie pojawiać się i znikać w niej, w czym z kolei pomaga znakomita, symboliczna ale i "funkcjonalna" scenografia.

Scenografka z Litwy Giedre Brazyte zaproponowała, aby miejsce akcji i jej zmiany - czyli przestrzeń miasta - oddać poprzez ruchome, niewielkie, ale dominujące na tle czerni sceny dwudzielne ekrany, obrazowe metafory przełomów domów i ulic. Na ekranach tych z jednej strony znajdują się zarysy fasad domów, podświetlane od środka... samych ekranów. Zaś "podszewka" ekranów jest czarna, więc kiedy ekrany są obracane, miasto-obraz pojawia się i znika. Wyrazistym składnikiem współtworzącym spektakl jest muzyka Wojciecha Błażejczyka.

Ewa Piotrowska nie tylko reżyserowała, jest również autorką adaptacji. Uprościła akcję, zaludniając scenę tylko pięcioma najważniejszymi postaciami. Oglądamy więc Daniela Arbaczewskiego jako Andersena, Dozorcę gra Bogusław "Beniu" Byrski, Doktora - Piotr Gajos, Radcę - Jacek Dragun, Pisarza kancelarzystę - Konrad Biel, a Studenta Bartosz Siwek. Wszyscy spisują się doprawdy świetnie. Aby podkreślić, że o obraz i jego poezję chodzi, reżyserka spowolniła ruchy postaci. Wprowadziła niewiele rekwizytów, dlatego ich pojawianie się sprawia, że przyciągają one uwagę, a tym samym podkreślają moment przemiany bohatera bajki w postać, w jaką tenże bohater chciałby się zamienić. Te przemyślane, konsekwentne zabiegi oczyszczenia sceny ze wszystkiego co zbędne i podkreślenia tego, co wzmacnia poetykę spektaklu, dały pierwszorzędny efekt. Ma on chwilami jednak skutki mniej pozytywne, bo akcja spektaklu toczy się chwilami meandrami bez dynamiki. To jednak nie zmienia wrażenia, że oglądamy piękny spektakl.

Oglądamy bajkę - i pierwsza scena, kiedy Andersen zmienia swoim bohaterom rekwizyty, jakby jeszcze nie był do końca zdecydowany, kto ma kim być, podkreśla to znakomicie. O co w niej jednak chodzi? Cóż bowiem znaczy sytuacja spotykająca bohaterów "Kaloszy", że realizacja ich życzeń kończy się dla nich samych źle i w efekcie wszyscy trafiają do szpitala wariatów? Czy marzyciele są tolerowani albo i nawet szanowani jedynie wówczas, kiedy pozostają przy marzeniach - nie przystępując do ich realizacji. Czy też na sprawę należy popatrzyć pragmatycznie i lingwistycznie: po prostu nie umiemy werbalizować, nazwać właściwie marzeń. Bo "diabeł tkwi w szczegółach" - i brak precyzji skutkuje ponurymi sytuacjami, kiedy realizacja naszych życzeń bynajmniej wcale nas nie zadawala? Jak to z marzeniami bywa, możemy o nich rozmawiać w nieskończoność. Może dlatego forma tej rozmowy - a więc sam spektakl Ewy Piotrowskiej, wizualny i liryczny - jest ważniejsza od rozstrzygnięć, na jakie i tak nie będzie powszechnej zgody.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji