Artykuły

Wybrałem bycie człowiekiem

- Jeśli chodzi o tę rolę, to chciałem powiedzieć coś swoim głosem. Głosem człowieka, który ma czterdzieści kilka lat, bagaż doświadczeń. A ten tekst pozwolił mi mówić swoim językiem - GRZEGORZ PAWŁOWSKI opowiada o swojej roli w "Jabłku" w Teatrze im. Siemaszkowej.

Zagrałeś ostatnio w sztuce "Jabłko" niełatwą rolę człowieka wystawionego na życiową próbę. Od początku byłeś wyznaczony do roli Andy'ego?

- Trudne pytanie. Nie wiem. To nie ode mnie zależy, kto zagra daną rolę. Przyznaję, że znamy się z reżyserem tej sztuki, Tomaszem Dutkiewiczem od dziesięciu lat. Ponieważ robiłem z Tomkiem,,Love story" w Zielonej Górze", on tu przyjechał i po rozmowie z dyrektorem dowiedziałem się, że jestem obsadzony w tej roli.

Czyli to nie była Twoja pierwsza współpraca z reżyserem?

- Nie. W duchu życzyłem sobie tego, że gdyby taka możliwość zaistniała, to chętnie bym powrócił do współpracy z tym reżyserem. "Love story" to było świetne przedstawienie. Powstał nawet fan club ,,Love story". Były osoby, które przychodziły na przedstawienie po pięć, sześć razy.

aką rolę tam grałeś?

- Olivera, czyli głównego bohatera.

Brałeś udział w castingu do "Jabłka"?

- Nie. Aczkolwiek uważam, że na tym etapie, który się zaczyna w teatrach, w sensie poszukiwania własnej drogi, coś takiego na pewno wkrótce się zacznie zdarzać. Kiedyś Marlon Brando sam nakręcił sobie materiał do "Ojca chrzestnego", ponieważ reżyser nie brał go pod uwagę. Kiedy go już nakręcił, pokazał reżyserowi, a ten stwierdził, że to jest to.

Co najbardziej Cię uderzyło w tej roli, kiedy "Jabłko" przeczytałeś po raz pierwszy?

- Wiesz co, jeśli chodzi o tę rolę, to chciałem powiedzieć coś swoim głosem. Głosem Grześka Pawłowskiego, który ma czterdzieści kilka lat, bagaż doświadczeń. A ten tekst pozwolił mi mówić swoim językiem. Gdy gram np. Collina w "Czarodziejskim ogrodzie", nie mówię swoim językiem. Gdy realizowałem inne rzeczy w teatrze, też od dawna nie udało mi się powiedzieć nic swoim językiem tak naprawdę, od wewnątrz tego, co chciałem powiedzieć.

A co chciałeś powiedzieć?

- No, jest to trochę bólu życiowego, doświadczeń typu "zmęczenie materiału" w małżeństwie. Trzeba umieć się odnaleźć w tym wszystkim, umieć odnaleźć, oprócz tych wyświechtanych słów typu"miłość', "uczucia". Ja uważam, że miłość to takie uczucie, które zostało wylansowane przez poetów. Owszem, jest coś takiego jak miłość. Tylko, że to są pewnego rodzaju pobudzenia chemiczne, "fresh organiczny". I trzeba je umieć przenieść na inne uczucia. Na przykład na przyjaźń. Bardzo trudna jest przyjaźń małżeńska.

Udaje Ci się to?

- Byłbym zadufany w sobie, gdybym powiedział, że jestem o tym w stu procentach przekonany, ale staram się. Staram się mimo tego, że jest bardzo ciężko. Ja wykonuję trochę zwariowany zawód. On prowokuje, niesie z sobą wiele zagrożeń. Czasami społeczeństwo myśli o nas jakbyśmy żyli w jakiejś klanowości. Mówi się, że aktorzy wszystko robią ze sobą: kochają się, piją wódkę itp. itd. O każdej kaście: lekarzy, strażaków, się plotkuje. O tym, że lekarze zostają na nocnym dyżurze z pielęgniarkami też się robi seriale. Wydaje mi się, że bardzo trudno w dzisiejszym zaganianym czasie nieść ze sobą taką czystą, nieskalaną niczym miłość do drugiego człowieka.

Jesteś takim pesymistą jak Andy?

- Nie wydaje mi się, żeby Andy był pesymistą. Andy w pewnym momencie się budzi. Zostaje postawiony przed pewną możliwością wyboru. Taka rzecz, jaka zdarzyła się jemu i Lynn, zdarza się milionom par na świecie. Oboje zgubili się w szybkości życia. Dopiero rak ich uzdrawia. Uzdrawia w sposób okrutny. Obnaża ich cały kościec. Czyli jej bezwzględne traktowanie go. Ona mówi:, Ja zapominam jak on wygląda". Po szesnastu latach bycia z mężczyzną ona zapomina, jak on wygląda. Przecież to jest straszne. Andy to nie jest facet, który gania za spódniczkami. Na jego drodze staje młoda, energetyczna dziewczyna, która go uwodzi. I on się temu powiewowi świeżości daje uwieść. To nie on ją uwodzi. To ona wychodzi do niego pierwsza z ręką. Dlatego on jest rozdarty. Tu żona, a tu młodość, energia. Ale kiedy nadchodzi moment ostatecznego wyboru i Lynn mówi, że umrze, Andy odrzuca studentkę. Chce być wierny żonie. To coś w nim odnalazło hierarchię.

Nie sądzisz, że postępuje głupio? Mógłby przecież wybrać nowe życie, a odrzuca tę młodą dziewczynę.

- Ja nie wiem, czy on j ą odrzuca. On po prostu ją zaakceptował jako pewien etap swoich doświadczeń, w które ona wkroczyła nieodwracalnie. Ona wywołała w nich, w całej trójce, pewien proces ewolucji. Samantha, która na początku jest osobą wyzwoloną, mówi, że nie chce nikogo mieć na stałe, na końcu daje się złapać w sidła. Uruchamia ten sztos, który się w niej rozpada. Nagle stwierdza, że wszystko się zburzyło, że ona się zakochała. Ale Andy nie może być chorągiewką na wietrze. Wybiera. Boleśnie, ale wybiera. I mówi do Samanthy:"Dziękuję ci, że byłaś ze mną, że zdarzyła mi się taka rzecz". Nie nazywa jej np. dziwką. Nie. Mówi: "Zostaniesz ze mną, będziesz żyć we mnie, tylko że ja już wybrałem, zamknąłem ten rozdział".

Czego nowego nauczyła Cię ta rola?

- Andy nie jest mi bliski w sensie emocjonalności. Ja takiego wewnętrznego rozdarcia nie mam. Natomiast ta rola jest bardzo dobrze napisana. Tam nie ma papieru. Poprzez to rola jest aktorowi bliska. Mówimy to coś, co uważamy, że może mieć jakąś paralelę między widownią, wywołuje u widza emocje pozytywne bądź negatywne.

Lubisz grać role bohaterów tragicznych?

- Trudne pytanie. Ja chyba nigdy nie grałem takich ról. Grałem główną rolę w "Mazepie" i uwielbiałem w niej grać. Ważne dla aktora są te role, w których może się on wypowiedzieć na temat życia. To jest ważne. Wszystko zależy też od tego, jaka jest koncepcja reżyserska. Bo może być ktoś, kto z niczego potrafi zrobić coś wspaniałego, a mogą też być wspaniale napisane teksty i nie udają się. To byłoby bardzo proste mieć dobrego reżysera i dobry tekst, dobrych aktorów i żeby to był przepis na hit. Tak nie jest. Albo się "to" ma albo się

"tego" nie ma. To tak jak z kobietami. Niektóre wcale nie muszą być piękne, ale mają to "coś" i faceci lgną do nich jak muchy do miodu. W sztuce też tak jest. W zderzeniu aktorów z reżyserem musi być to "coś". To potem zjednuje widownię.

Zaczynałeś w Tarnowie, później przez rok grałeś w Rzeszowie i trzynaście w Warszawie. Znowu wróciłeś do Rzeszowa. Dlaczego?

- Proza życia. Stąd pochodzi moja żona. Tu odchodziła moja teściowa, potem mojej żony babcia i...trzeba ją było przeprowadzić na "drugą stronę". Wybrałem bycie człowiekiem, a nie aktorem.

Czyli rodzina?

- Rodzina. Zdecydowanie. Ja czasami krzyczę w domu: .Jestem tu przez was", ale to nie tak. To są trudne tematy. Chciałoby się być zawodowo z ludźmi, z którymi się było, których się kochało. Pamiętam jak podpisałem angaż do Teatru Kwadrat. Jak pomyślałem, że za chwilę stanę na scenie z Kobuszewskim, Turkiem, z Pokorą to "wody płodowe mi odchodziły". A potem się okazało, że to są normalni ludzie, którzy rozmawiają, żartują, pozwalają ze sobą grać na scenie, uczyć się warsztatu.

Tęsknisz za tym?

- Tak. Nigdy ich nie zostawiłem. Zawsze byli ze mną.

Nie czujesz się ograniczany tutaj w Rzeszowie?

- Ja zawsze twierdzę, że płyniemy takim statkiem, do którego możemy się zamustrować. I tyle. Ja jestem szczęśliwy, że wykonuję ten zawód. Że mogę robić to, co sprawia mi przyjemność. Ale na pewno żałuję, że odszedłem z Warszawy. W momencie, w którym stamtąd wyjeżdżałem, zaczął się tam taki serialowy boom i podejrzewam, że przez to, że bywałem gdzieś tam na rynku serialowym, dzisiaj przewijałbym się przez sitcomowe plany. Tego mi najbardziej brak. Ja kocham film.

Bardziej niż teatr?

- To są dwa różne światy.

Grzegorz Pawłowski (48 lat - jeden z czołowych aktorów Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie- urodził się w Gdańsku Po ukończeniu

Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. L, Solskiego w Krakowie grał na deskach tarnowskiego teatru. Po roku przyjechał do Rzeszowa, by kolejny rok występować w tutejszym teatrze. Od 1984 do 1997 roku można go było oglądać w Teatrze Kwadrat w Warszawie. O powrocie Grzegorza do Rzeszowa osiem lat temu zadecydowały względy rodzinne. Dzięki temu rzeszowski teatr odzyskał wspaniałego aktora. Widzom dał się poznać miedzy innymi dzięki rolom w "Sztukmistrzu z Lublina", "Pinokiu", "Trzech siostrach'. "Mazepie', "Szklanej Menażerii" i wielu, wielu innych. Ostatnio widzieliśmy go w roli Andy'ego w Jabłku" w reż. Tomasz Dutkiewicza, gdzie Grzegorz wcielił się w postać mężczyzny w średnim wieku, rozdartego pomiędzy pożądaniem do młodziutkiej kochanki, a miłością i poczuciem obowiązku wobec umierającej na raka żony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji