Artykuły

Miłość na wykładzinie

Adam Hanuszkiewicz powraca do swych najgłośniejszych spektakli z lat 70. Po "Balladynie" zrealizowanej w Częstochowie wystawił "Miesiąc na wsi" - premierę sprzed 20 lat.

Niestety, dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. 20 lat temu w Teatrze Małym na scenie królował naturalizm np. była prawdziwa trawa. Dzisiaj w Teatrze Nowym Wiera przeżywa miłość do Bielajewa na wściekle zielonej wykładzinie i tylko psy Natalii Pietrownej są autentyczne. Hasają między sztucznymi drzewkami, obwąchują aktorów i w najmniej oczekiwanych momentach przebiegają przez scenę, rozśmieszając i publiczność, i wykonawców.

Ale nawet gdyby nad sceną przeleciał prawdziwy derkacz i Bielajew zestrzelił go z prawdziwej strzelby prawdziwym śrutem, niewiele by to spektaklowi pomogło. Turgieniew to historia autentycznych uczuć, których braku w teatrze nie wynagrodzą autentyczne dekoracje. W nowej wersji "Miesiąca na wsi" uczucia są niestety równie sztuczne jak udająca trawę wykładzina. Z jednym wyjątkiem, o którym za chwilę.

Sztuka Turgieniewa z 1851 roku o studencie-korepetytorze, który pojawia się w majątku i rozkochuje w sobie panią domu i jej wychowanicę, przypomina nastrojem i techniką psychologicznego realizmu późniejsze o pół wieku dramaty Czechowa. Podobnie jak "Wiśniowy sad" nosi podtytuł "komedia" i podobny jest w niej ironiczny dystans autora do bohaterów.

W wydaniu Adama Hanuszkiewicza "Miesiąc na wsi" staje się płaski" i wyłącznie humorystyczny. Hanuszkiewicz, który także Czechowa wystawiał na wesoło, jak farsę, w "Miesiącu na wsi" daje upust swojemu poczuciu humoru. Student Bielajew (Artur Sokołowski) zostawia na pożegnanie zakochanej w nim Natalii (Magdalena Cwenówna) wiadomość na papierowym latawcu, który ta, po przeczytaniu, pochlipując ciągnie za sobą w kulisę. Druga porzucona przez Bielajewa kobieta - młodziutka Wiera (Edyta Jungowska), z natartymi różem policzkami i w obrzydliwych, błyszczących kolczykach zgadza się na małżeństwo ze starym, fajtłapowatym Bolszincowem (Tomasz Zaliwski). Farsową figurą jest mąż Natalii, Arkadij (Andrzej Niemirski), urodzony rogacz, który od żony woli swoją wialnię.

Wszystkie charaktery narysowano grubą krechą, reżyser nie bawi się w niuanse psychologiczne. Natalia łka lepiej od Trędowatej, śmieje się głośniej od Hanki Bielickiej. Bielajew, by wyznać miłość, rzuca się wielokrotnie na kolana i wymachuje rękami, jakby nie na wykładzinie klękał, ale na jakimś niebezpiecznym trzęsawisku.

Śmiejemy się więc, ale dramatem tych samotnych ludzi jakoś nie możemy się przejąć. Zresztą aktorzy, jak zwykle u Hanuszkiewicza, przeżywają swoje role tylko podczas swoich kwestii. W przerwach od przeżywania popatrują na widownię albo bawią się z psami.

Wyjątkiem od tej reguły jest Edyta Jungowska w roli Wieroczki, wychowanicy Natalii, beznadziejnie zakochanej w Bielajewie. W tej roli chodzi o to, aby przez dwie godziny zmienić się z podlotka w kobietę. I Jungowska potrafi to przekonująco pokazać: na początku jest jak dziecko rozbuchana, dużo i nieporadnie gestykuluje, śmieje się i biega po scenie. Później, gdy zrozumie, że jest rywalką dla swej przybranej matki Natalii, poważnieje, staje się rozgoryczona, ale zostaje w niej coś z niepoprawnej dziewczyny, gdy wściekła na Bielajewa popycha go i uderza pięściami.

Jeśli na chwilę zapomnieć o psach i wykładzinie, o drewnianych partnerach i sztucznych łzach, ta jedna rola może starczyć za cały spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji