Artykuły

Dużo czerpię z entuzjazmu ludzi

- Na "ecie, pecie" szkoda mi czasu, męczy mnie to. Karą byłoby dla mnie robić coś, co mnie nie pochłania, za co nie czuję się odpowiedzialna - mówi EWA BŁASZCZYK, aktorka Teatru Studio w Warszawie.

Ewa Błaszczyk [na zdjęciu] od lat walczy o zdrowie i godne życie córki, która na skutek nieszczęśliwego wypadku jest w stanie śpiączki. Walczy też z własnymi słabościami, smutkiem i pytaniami, dlaczego to spotkało jej dziecko. Ale nie poddaje się i znów zaczęła się uśmiechać. O tym, co dodaje jej sił w życiu, opowiada we wzruszającej rozmowie z Aliną Mrowińską.

Alina Mrowińską: Ola wie, że wróciła do domu?

Ewa Błaszczyk: Nie wiem, tego, niestety, nie wiem. Ale wiem na pewno, że teraz, kiedy sytuacja jest w miarę stabilna, tu jest jej lepiej niż w szpitalu. Ma swój pokój, jest pokój do ćwiczeń. Są jej trzy psy, jamniki Koniak i Berek, i golden retriever Blondi, specjalny pies do dogoterapii. I jesteśmy my z Manią.

- Co się zmieniło, odkąd Ola jest w domu?

Uświadomiłam sobie mocno, że to jest życie, że ono tak wygląda. I to jest nasze życie, w naszym domu.

- Widziałam, jak Ola się śmiała - głośno, szczerze, wyglądała na szczęśliwą.

Ostatnio rzadziej się śmieje. Ma różne dni. Ale pamiętam bal andrzejkowy. Muzyka, kolory, światło, wróżenie... Tyle się działo, tyle było pozytywnych emocji. Ola była bardzo rozbawiona, widać było, że jest jej dobrze. Albo urodziny Oli i Mani w styczniu. Jeden z chłopców chciał z Olą zatańczyć i to było fantastyczne. Wtedy też się śmiała.

- Każdego dnia, kiedy wchodzisz do jej pokoju, mówisz sobie: może dzisiaj zdarzy się cud?

Nie myślę tak. Bardziej czekam, że coś pomalutku zacznie się odwracać, że coś się zacznie objawiać. Wiem, że to jest proces, bardzo długa, żmudna droga. Strasznie czekam na jakieś symptomy, które pokażą, że dzieje się coś pozytywnego.

- Ale na razie ich nie ma?

Nie.

- A jak jest w tej chwili?

Jest w stanie śpiączki czuwającej. Kontakt emocjonalny z Olą jednego dnia jest lepszy, drugiego gorszy. Poprawiło się EEG, ale postępują szkody wtórne.

Ola ma coraz większą skoliozę... Nic z tym nie jestem w stanie zrobić. Medycyna wyczerpała swoje możliwości.

- Ale zawsze jest miejsce na cud.

Na cud, łaskę Boga. Ale na to gorączkowo czeka się na początku.

- Ola się normalnie rozwija.

Jest wyższa o trzy centymetry od Mani. Waży coraz więcej. Wszystko robi się trudniejsze. Już nie jest tak łatwo ją podnieść i wziąć na ręce, przenieść do wanny.

- Jak wygląda jej dzień?

Ola nigdy nie jest sama. Nie lubi leżeć w łóżku, woli, jak siedzi u kogoś na kolanach. Ma różne zajęcia. Są masaże, ćwiczenia, przychodzi logopeda, jest akupresura stóp, komunikacja pozawerbalna. Ola lubi być wśród ludzi. Jak jest ciepło, wynosimy ją do ogrodu.

- Kilka lat temu brytyjscy lekarze odkryli, że ponad połowa chorych po ciężkich urazach neurologicznych ma pełną świadomość, wie dokładnie, co wokół nich się dzieje. Nie jest tylko w stanie niczego przekazać otoczeniu.

To jest chyba najtrudniejsza myśl, że Ola jest świadoma, zatrzaśnięta w swojej niemocy. Rozumie, co do niej mówisz, ale nie jest w stanie ci odpowiedzieć.

Ja takiej myśli nie wytrzymuję. Nie mogę nawet o tym rozmawiać, bo zwariuję. Nie ogarniam tego, nie jestem w stanie, to mnie zabija. Na szczęście, tak mi się wydaje, Ola nie zawsze jest świadoma.

- Jak dotrzeć do Oli?

Ola uczy się komunikacji pozawerbalnej. Walczymy, żeby uzyskać z nią kontakt. Najpierw odpowiedź na podstawowe pytania - "tak" i "nie". Obojętne, czym wyrażona. Rzęsą, palcem, nogą, uchem, językiem. Czymkolwiek, przyspieszonym oddechem, podniesieniem tętna. Szukamy "tak" i "nie".

- Mam wrażenie, że "tak" udało się znaleźć.

Jest taki ślad, choć nie jest to jeszcze ewidentne. Ale jest długie, podwójne mrugnięcie jako znak "tak". "Nie" jeszcze nie umiemy znaleźć. Bardzo żmudnie pracujemy. Każdy rodzaj stymulacji jest dobry, nie wiadomo, co zadziała: rozmowa, muzyka, rysunki, głośne czytanie, dotyk. Wiem, że idziemy do przodu i - co najważniejsze - Ola uwielbia te zajęcia. Jak panie wychodzą, to wrzeszczy, bo się nie zgadza.

- Jak często ma zajęcia?

Trzy, cztery razy w tygodniu przez dwie godziny. Przychodzi pani Jola ze szkoły na Radomskiej i wolontariuszka pani Asia, która jest filozofem. Obie są dziko zaangażowane, a przy tym tak pozytywne, fantastyczne, tak serdeczne, fajne.

- Ksiądz Wojtek Drozdowicz, z którym założyłaś fundację "Akogo?", pięknie powiedział, że Ola dotknęła innego świata. Bardziej jest tu?

Nie wiem, nie umiem tego zinterpretować. Są różne momenty. Śpi, jest śniąca, jakby była w innych światach, potem jest sama ze sobą, a nagle pojawia się taki moment, kiedy wyostrza się jej spojrzenie i czujesz, że jest tu. Różnie jest.

- Pamiętam, jak dwa lata temu Mania mówiła z niezachwianą wiarą, że Ola wróci do szkoły i w rok przerobi trzy klasy, że wszystkie wróżki mówią, że będzie dobrze. Mania nie dopuszczała do siebie innych myśli. Nadal tak jest?

Już nie. Myślę, że wie, że już nigdy nie będzie tak, jak było. Ale dalej wierzy, że będzie dobrze.

- Co robisz, żeby nie poddać się złym myślom?

Staram się takie myślenie przekierować na coś pozytywnego. Żeby z Oli wydobyć "tak" i "nie". I dalej coś z tym robić. Bo co z tego wyniknie, jak będę siedzieć i rozpaczać? Do czego to doprowadzi? Człowiek wtedy tylko gnuśnieje, robi się gorzki, zaciska się w pięść w swojej samotności. W czym to pomoże Oli? Co będę jej miała do zaproponowania? Nic poza zmęczeniem i smutkiem...

- Pięknie mówisz...

Tak się mądrzę, a co ja naprawdę mogę wiedzieć na ten temat? Próbuję... Jedno, co wiem na pewno: nie można dopuścić do tego, żeby się własna głowa zepsuła. Ale to nie znaczy, że nie mam chwil rozpaczy.

- Kiedy jest najgorzej?

W święta. Nienawidzę świąt. Kraj nieczynny, nic się nie dzieje, wszyscy siedzą z tak zwaną rodziną. To są te najbardziej bolesne chwile.

- Powiedziałaś: żeby taki stan wytrzymać, potrzebna jest siła, nadzieja i wiara. Masz je wszystkie?

Mam, aż się sama czasem dziwię. Dużo czerpię z entuzjazmu ludzi, z pracy, z tego, że ktoś napisał dobrą sztukę, że Jacek Kleyff śpiewa fajną piosenkę, że Krysia Janda otwiera teatr, że zobaczyłam dobry film.

- Potrafisz odpocząć, oderwać się, zrobić coś dla siebie?

Już teraz potrafię. Jedziemy z Manią na Gargano. I nie biorę ze sobą nic. Nie będę czytać polskich gazet, książek, zastanawiać się, co będę śpiewać, w czym grać. Jadę tam, w rzeczywistość, której kompletnie nie znam. I tylko każdego dnia będę dzwonić do Oli.

- Ola jest we wszystkim, co robisz.

Ola jest we wszystkim i nic tego nie zmieni. Cały czas proszę, żeby był w tym sens, żeby sens miało wszystko, co robię. Odpoczywam dla siebie, ale też dla Oli, żebym mogła w jak najlepszej formie dla niej być. I czasem tylko potrzebuję, żeby w tych wszystkich trudach ktoś mnie potrzymał za rękę.

- Niektórzy uważają, że człowiek w każdej trudnej sytuacji jest sam.

Tak już jest. We wszystkich najbardziej intymnych i trudnych momentach jesteśmy sami. Rodzimy się i umieramy sami. Ale bliska osoba, taka, która współżyje, współodczuwa, jest skarbem niepojętym. To, że ktoś cię weźmie za rękę, gdzieś z tobą pojedzie czy pozbiera cię na szufelkę, kiedy jest bardzo źle. O nic cię nie pyta, tylko stoi, jest, trwa. To daje nieprawdopodobną siłę.

- Takie dzieci jak Ola nikogo nie interesują, szpitale wypisują je do domu po kilku miesiącach. I zaczyna się dramat całych rodzin.

Nawet nie wiemy, ile takich dzieci jest. Szpitale odsyłają do domu, tracą kontakt i nie wiedzą, co się z nimi dzieje. Nikogo to nie obchodzi. Dlatego teraz zaczęliśmy w fundacji robić bazę danych. Myślę, że to bardzo pomoże rodzicom, będą mogli nawiązać ze sobą kontakt, wspierać się. Takich ludzi nie wolno zostawić samych.

- Dostajesz setki listów. Ludzie szukają u Ciebie pomocy?

Nie. Bardziej chodzi im o zauważenie problemu, o zorganizowanie pomocy w skali kraju. Najgorsze jest to, że udajemy, że nie ma dzieci z ciężkimi urazami neurologicznymi, tak jak kiedyś nie było dzieci chorych na autyzm, nie było narkomanów. Ale to się nie zmieni, dopóki nie przemienimy świadomości ludzi, żeby bardziej pasowała do cywilizowanego świata. Musimy nauczyć się w każdym widzieć człowieka. To jest człowiek, leży czy jeździ na wózku, ale jest obecny, wszystko wie, czuje, tylko nie mówi.

- Twoja fundacja chce wybudować klinikę przy Centrum Zdrowia Dziecka. Wierzysz, że to się uda?

Bardzo chcę, jestem zdeterminowana. Ale wiem też, że głową muru nie przebiję. Jeśli nie dojdzie do jakiejś fuzji z kimś, kto jest potężniejszy, kto ma moc sprawczą, to wiem, że to mnie może przerosnąć. Jeśli mi ktoś nie poda ręki, tylko mnie zlekceważy, to się nie uda. Trzeba rzucić hasło neurologiczne na kraj. Mocno zaistnieć w mediach. Zebrać dużo pieniędzy. Sami nie damy rady, jesteśmy za mali.

- Ale już teraz fundacja objęła opieką sześcioro dzieci.

To są najcięższe przypadki na oddziale rehabilitacji neurologicznej. Dzieci mają dodatkowe zajęcia po południu i w soboty. Wtedy, kiedy w szpitalu nic się nie dzieje. Kupujemy też wózki, łóżka, materace przeciwodleżynowe, sprzęt rehabilitacyjny, opłacamy dodatkowe zajęcia rehabilitacyjne i opiekę pielęgniarską. Mamy już grupę lekarzy, pielęgniarek, rehabilitantów. Rodzice z całej Polski mogą dzwonić na ich dyżury telefoniczne. Wierzę, że to jest początek naszej kliniki.

- Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, kiedy klinika mogłaby powstać?

Myślę, że 2007 rok na rozpoczęcie budowy jest realny. To nie będzie żaden gigant. Klinika ma mieć 12 łóżek, będzie takim przedłużonym OIOM-em. Dzieci będą w niej do półtora roku. Bo właśnie wtedy jest największa szansa, że zostaną uratowane, że nie dopuścimy do stanów terminalnych, takich, kiedy ktoś leży bez kontaktu w domu 10, 20 lat. Konieczna jest długotrwała, intensywna rehabilitacja. Jeżeli wypisujemy dziecko ze szpitala po trzech miesiącach, to zabieramy mu jakąkolwiek szansę na normalne życie, całą rodzinę skazujemy na niewyobrażalny dramat. A tak teraz jest.

- W Teatrze Studio grasz kobietę skazaną na dożywocie. Potrafiłabyś zagrać w komedii?

W dobrej komedii z inteligentnym dialogiem, tak. Ale w czymś błahym na pewno nie. Na "ecie, pecie" szkoda mi czasu, męczy mnie to. Karą byłoby dla mnie robić coś, co mnie nie pochłania, za co nie czuję się odpowiedzialna. W życiu też nie mogłabym już robić czegoś letniego, żadnego.

- Tuż przed wypadkiem Oli umarł Twój mąż. Czy teraz, kiedy wracasz wieczorem do domu, marzysz, żeby ktoś na Ciebie czekał?

Od ubiegłej wiosny coś się we mnie zmieniło. Chcę miłości, mogę już ją przyjąć. Ale nie myślę o tym kurczowo. Tylko cały czas idę, coś robię, przez to coś otwieram. Powiedziałam nawet Mani, że już mogłabym się zakochać.

- I co powiedziała?

Oburzyła się. (Mania woła do nas z kuchni: "Wcale się nie oburzyłam". Ewa: "Ale zrobiłaś taką minę"). Wiesz, jestem już w innym stanie, czuję to, więcej mi się chce dla siebie. Kiedyś to było takie wielkie nic. A teraz zobacz, w październiku zrobiłam kominek i cieszę się, że te kafle są takie piękne, widzę je.

- Jaki jest sens w tym wszystkim?

Tak sobie mówię, może to jest taka moja droga, że mam wybudować klinikę, ratować dzieci, które nikogo nie obchodzą... Może Ola ma to do zrobienia... Może jak ja to zrobię, to Oli będzie lepiej... Proszę, żeby tak było.

Numer konta fundacji

Bank Zachodni WBK S.A. 02 10901056 0000 0000 0612 1000

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji