Artykuły

Opera w oku cyklonu

Korespondencja z Luksemburga i Francji

WYDAWAŁO się, że warszawski spektakl "Kniazia Igora" nigdy nie dotrze ani do Luksemburga, ani do Roubaix, arii do Paryża. Nad Europą szalał huragan, który zwalił osiem milionów drzew. Część zespołu przeżyła piekło nad Brukselą. Burza wściekle szarpała samolotem, lądowanie było niemożliwe. Pilot godzinę krążył nad lotniskiem, zbliżał się do ziemi i podrywał maszynę w chmury, żeby uniknąć rozbicia. Porywy wichru miotały odrzutowcem Tu-134 jak piórkiem. Na pokładzie rozgrywały się sceny jak z filmowego "Portu lotniczego". Ciało mokre od zimnego potu, brak tlenu, paraliż strachu, wybuchy histerii. Obsługa biegała zataczając się jak pijana. Ledwie nadążali z rozdawaniem dodatkowych torebek, do których artyści zwracali na pół strawione śniadanie. Dobrze, że nie widziała tego publiczność Luksemburga, która nazajutrz miała przyjść do teatru, stęskniona za romantycznym nimbem otaczającym zawód artysty.

Nazajutrz publiczność Wielkiego Księstwa, która zjawiła się w teatrze nic o tym nie wiedziała i pewnie nie chciałaby wiedzieć. Zapłaciła za bilet, zna wartość pieniądza i chce za to coś przeżyć. Przychodzi podziwiać a nie współczuć. Luksemburg ma sto tysięcy mieszkańców, ale okazuje się, że to dość, by niemal wypełnić salę Teatru Miejskiego przez trzy wieczory. Miasto bogate, siedziba Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali. Miasto ze sławą stacji radiowej, która promieniowała kiedyś na Europę najświeższymi modami rozrywki muzycznej.

Doświadczony pilot sprowadził maszynę na ziemię. W neonowych światłach brukselskiego portu lotniczego wydawało się, że samolot przywiózł z Warszawy paradę widm. Większa część zespołu, chór i orkiestra, przyleciała czarterem wprost do Luksemburga. Uniknęli chwil grozy w powietrzu, ale wylądowali z żołądkami pod gardłem. Balet Teatru Tańca z Poznania i kilku tancerzy warszawskich przyjechali z Brukseli do Luksemburga autokarami.

Tego samego dnia, na próbie wieczornej, dyrektor Robert Satanowski co chwilę bił batutą o pulpit, przerywał, by skorygować brzmienie orkiestry w akustyce teatru luksemburskiego, by wycisnąć maksimum ekspresji z chóru. "Kniaź Igor" to łańcuch obrazów rodzajowych, których atmosferę tworzy przede wszystkim chór. Po scenie biegał reżyser Laco Adamik i kierownik chóru Bogdan Gola. Gestykulowali, szeptali coś do ucha członkom zespołu, mówili, krzyczeli. Zaćmienie słońca w prologu, rosyjskie bachanalia, cerkiewny koloryt, atmosfera Azji Środkowej w obozie Tatarów, egzotyka i nostalgia, archaiczne ikony, kostiumy kopiowane według oryginalnych wzorów - wszystko musi nabrać odpowiedniego charakteru. Wyidealizowana gra miłości i ambicji, interes, honor i ojczyzna muszą być sugestywne.

Próba kończy się w nocy. W hotelach francuskie łóżka, podwójnie szerokie i miękkie przypominają o urokach życia, ale za oknem wyje wiatr jak na sabacie czarownic. Barman mówi po francusku, podaje Kir Królewski, mieszaninę Cassis z szampanem wymyśloną przez Francuzów, ale liczy pieniądze w dialekcie flamandzko-niemieckim. Obok hotelu, w ulicznej gablocie, pluszowa małpa ochrypłym głosem zaczepia przechodniów:

- Dlaczego pierdzisz?

Luksemburg to mieszanina obyczaju, tradycji i upodobań, pogranicze kultur - francuskiej, niemieckiej i flamandzkiej, ze śladami panowania Hiszpanów.

Od premiery w Warszawie, po występach w Wiedniu, w przedstawieniu "Kniazia Igora" zaszły korzystne zmiany. Znikły tatarskie namioty, znikł horyzont z chmurkami i polem, nie ma konia. Zmieniły się trochę kostiumy baletu, w miejsce jednej solistki pojawiły się dwie, choreografia została zmodyfikowana dla tancerzy poznańskich. Usunięto resztki III aktu - zgodnie z powszechną praktyką. Jest to zwycięstwo nad rozwlekłością, choć kaleczy dramaturgię, bo wątek miłosny urywa się bez rozwiązania, a postacie córki chana i syna księcia nie mają uzasadnienia.

I wreszcie Paryż. Paryż kocha słowiańskie dusze i kolekcjonuje doświadczenia z dziedziny tej miłości. W obrębie tych upodobań znalazł się warszawski "Kniaź Igor" na scenie Teatru Pól Elizejskich. Kalendarz przypomina, że właśnie w tym roku mija stulecie prapremiery opery Aleksandra Borodina. Uczciła je Warszawa i Londyn nowymi przedstawieniami, uczcił Wiedeń i Paryż zapraszając warszawski spektakl. W Londynie śpiewały głosy rosyjski i bułgarski, w warszawskim przedstawieniu - rosyjskie i polskie.

Gdy w "Tańcach Połowieckich" ze sceny powiało atmosferą haremów i wschodnich niewolnic zdolnych spełnić każde życzenie, publiczność paryska przyjęła wybuchem entuzjazmu ten szlagier repertuaru baletowego i koncertowego. Henryk Konwiński, choreograf, z autorką scenografii i kostiumów Barbarą Kędzierską śmiało odsłonili piękne ciała dwu solistek. Ten układ łączy akrobację i barbarzyńską dzikość męskiego tańca ze wschodnim wyrafinowaniem i miękkością ruchu kobiecego. Są tu pozy i kompozycje przypominające sceny z "Ramayany", nie zabrakło stylizacji tańca brzucha. Choreograf rozwichrzył symetrię tańca, by efektowność obrazu połączyć z portretem tatarskiej ordy.

Paryż wypełniał salę Teatru Pól Elizejskich, który zaoferował publiczności sezon rosyjski, Paryż pija rosyjską wódkę u rosyjskiego emigranta "Chez Dominique", jada zrazy z kaszą i barszcz w dzielnicy żydowskiej u Jo Goldenberga.

- Tylko tu w Paryżu możesz zobaczyć surowego buraka - mówi warszawski muzyk osiadły nad Sekwaną.

Za plecami odzywa się po polsku, rudy pejsaty Żyd w czarnym kapeluszu:

- Surowy? A jaki ma bić?

PARYŻ oklaskuje "Kniazia Igora", hałaśliwie zachwyca się Ewą Podleś, barwą głosu, w której można się zakochać, zmysłową kantyleną, opalizującymi melizmatami. Paryż jest zachwycony sugestywną kreacją Andrzeja Saciuka, solisty Opery w Dusseldorfie. A po przedstawieniu odwiedza obok teatru "Relais Plaza", gdzie czasem można zobaczyć Rostropowicza przy wódce i kawiorze i gdzie barman jest Rostropowiczem w sztuce przyrządzania koktaili. W czwartym akcie "Kniazia Igora" widownia wstrzymuje oddech z wrażenia, bo brzmienie chóru za sceną, to najpiękniejsza chandra, jaką można usłyszeć w śpiewie.

Śpiewacy i tancerze warszawskiego Teatru Wielkiego, artyści Teatru Tańca pierwszy raz stanęli na scenie, której dotykały stopy wielkich legend. Tu tańczyła Anna Pawłowa i Wacław Niżyński, śpiewali Szalapin, Melba i Callas. Tu rodziła się sława Baletów Rosyjskich Diagilewa, tu lała się krew podczas bójki na premierze "Święta wiosny" Strawińskiego. Tu grali Prokofiew i Rachmaninow, Horowitz i Rubinstein. Tu dyrygowali Debussy i Ryszard Strauss, Nikisch i Toscanini. W Teatrze Pól Elizejskich Paryż oglądał najbardziej sensacyjne nowości artystyczne, przeżył wielkie szaleństwo i głębokie wyruszenia, od Bacha do Offenbacha. Tu poddawał się magnetyzmowi Paderewskiego, tu stracił głowę dla Józefiny Baker, która przybyła w otoczeniu rewii znad Missisippi i tańczyła opleciona bananami, hipnotyzując widownię wężowym ruchem bioder.

TERAZ paryżanie płacą za bilet tyle, ile w Polsce wynosi średnia pensja, by usłyszeć w "Kniaziu Igorze" głosy brzmiące jak dzwon ze szlachetnego metalu - Romana Majborodę, Aleksieja Stieblankę, piękne wysokie C i piękne messa di voce Laryssy Szewczenko. Żeby zapamiętać dwie wybitne i zupełnie odmienne kreacje postaci księcia Halickiego. Anatolij Koczerga, bas wielkiej światowej klasy, to jego książęca mość, którego spala mania wielkości. Jego śpiew to ten rodzaj kunsztu, w którym każdy sposób modelowania głosu - nawet szept, czy ochrypły krzyk - jest dobry dla osiągnięcia zamierzonego efektu dramatycznego. Walentin Piwowarow ujmuje tę rolę inaczej, jego Halicki jest opanowany żądzą życia i użycia.

Te głosy były wielokrotnie nagradzane na cenionych międzynarodowych konkursach europejskich, ale nie są znane w Paryżu i tu zyskują wielką szansę. Koczerga, po sensacyjnym debiucie w Paryżu w warszawskim "Borysie Godunowie" został kupiony na trzy lata przez Operę Wiedeńską. Stieblanko już wcześniej zaczął śpiewać w londyńskiej Covent Garden, inni oczekują kontraktów. Poznański Teatr Tańca, po sukcesie w "Kniaziu Igorze" został tego samego wieczoru zaangażowany na festiwal do Izraela. Rosyjscy śpiewacy cenią sobie współpracę z warszawską operą. Mówi Koczerga:

- Świetnie nam się śpiewa pod batutą Satanowskiego. On wyjątkowo zna i czuje styl rosyjski.

- Wymaga dyscypliny, ale nie jest tyranem, pozwala śpiewakom na swobodę interpretacji - dodaje Stieblanko.

- To idealny typ dyrektora-menedżera - wtrąca Majboroda.

- Chcielibyśmy mieć w naszych teatrach choć jednego takiego Satanowskiego - wzdycha Laryssa Szewczenko.

Paryż podziwia głosy, które odkrywa Robert Satanowski. Wydaje się, że ich brzmienie wzruszyło nawet kamiennego Niżyńskiego w iluminowanym frontonie Bourdelle'a, że drgnęły kamienne muzy inspirowane pozami Isadory Duncan. Na zewnątrz bryła tego gmachu to geometria prostokątów, we wnętrzu - geometria jaja, która była obsesją Leonarda da Vinci i architekta Teatru Pól Elizejskich Augusta Perreta.

Wychodząc z przedstawienia ludzie nucą melodie Tańców Połowieckich i próbują wymówić poprawnie nazwisko Walentina Kożina, bo usłyszeli je w Paryżu po raz pierwszy. Ten drobny, zbliżający się do pięćdziesiątki dyrygent rosyjski zastępował przez cztery wieczory chorego Roberta Satanowskiego.

W Teatrze Pól Elizejskich przedstawienie "Kniazia Igora" było znów trochę inne. Udało się wyzyskać nowe efekty świetlne. Mrok na scenie, czasem gęściejszy, czasem bardziej przyćmione światła wprowadziły więcej nastroju, tajemniczości, malarskiego światłocienia. Ciekawie ułożyła się gama kolorystyczna kostiumów. Kożin niektóre tempa przyspieszył, inne bardziej zwolnił, może w uwerturze nienaturalnie, na przedstawieniu zresztą trochę inaczej niż na próbie. Do tego przyłączyła się trema, dochodziło do drobnych rozbieżności chóru z orkiestrą, ucierpiała intonacja chóru, soliści byli spięci, głosy na początku trochę spłaszczone, niektóre instrumenty zbyt wytłumione. W prologu brzmienie straciło trochę blasku, ale zyskało na szlachetności. Wyraziste rubata, oddechy, silne kontrasty tempa i dynamiki, bardzo ładna gra orkiestry i piękne głosy wywarły jednak duże wrażenie. Na następnych przedstawieniach znikły drobne niedoskonałości, chór odzyskał swoją świetność. Ci którzy widzieli londyńskie i polskie przedstawienie "Kniazia Igora", wyżej stawiali warszawskie.

Warszawski "Kniaź Igor" odniósł pełny sukces u publiczności i w opinii prasy: pierwsze krytyki we "France Soir" i w "Le Figaro" są świetne beż reszty. Gorąco był też oklaskiwany spektakl z polską obsadą, Elżbieta Pańko, Stanisław Kowalski, który stworzył piękną liryczną interpretację, oklaski grzmiały fortissimo dla Barbary Zagórzanki, Bronisława Pekowskiego, Mieczysława Miluna.

Po Luksemburgu, górniczym Roubaix i Paryżu przedstawienie "Kniazia Igora" rusza 18 marca w dalszą podróż. Będzie grane w przemysłowym Caen, stolicy Dolnej Normandii i w Clermont Ferrand, stolicy Owernii. Warszawski Teatr Wielki znów wraca na sceny, na których już był oklaskiwany.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji