Artykuły

Wspaniała nuda

Po gigantycznym "Pierścieniu Nibelunga" Wagnera Robert Satanowski nie dał odetchnąć, ani śpiewakom, ani sobie i przygotował - "Kniazia Igora" Aleksandra Borodina (prawie 4 godziny!). O ile Wagnera wypada jednak podziwiać, bo to jeden z tytanów muzycznych, a jego dzieło poraża przynajmniej ogromem, o tyle twórczość operowa Borodina, a konkretnie "Kniaź Igor", takiej konwencji nie wymaga.

"Kniazia Igora" nie tylko nie widziałem na scenie, ale i nigdy nie słuchałem w całości. Nie mam go nawet w swoich zbiorach płytowych. Owszem "Tańce połowieckie" czy i wspaniałą arią "O dajcie, dajcie mi swobodę" zna chyba każdy, kto słucha radia. Uważam tę arię za jedną z najpiękniejszych w całej literaturze operowej, nawet za równą mojej najulubieńszej arii Filipa z III aktu opery "Don Carlos" Verdiego - a jednak mój nieomylny instrument oceniający nie zawiódł i tym razem. Chyba jednak to dzieło zestarzało się bardziej niż inne - lub może dziś, wyraźniej niż poprzednio, wychodzą na jaw jego niedostatki kompozycyjne. Podkreślam: kompozycyjne, nie kompozytorskie, bo opera ma w sobie dużo pięknej muzyki - a jednak rozłazi się, snuje i wlecze, przy czym nie wszystko można zrzucić na karb inscenizacji. Niedostatki tkwią w samym libretcie i w partyturze.

"Kniaź Igor" jest właściwie dziełem kolektywnym. Borodin, z wykształcenia lekarz i chemik (zajmował się kondensacją aldehydów i polimerami), w muzyce był właściwie samoukiem. Komponował na wakacjach (bo wtedy miał przerwę w zajęciach na Akademii), albo kiedy był chory. Nad "Kniaziem Igorem" pracował osiem lat. Nie sam. Pomagali mu w tym Mikołaj Rimski-Korsakow i Anatol Ladow. Pracy nad tą operę nie ukończył, zmarł bowiem nagle w 1887 roku. Po jego śmierci opracowaniem luźnych szkiców i fragmentów zajął się Mikołaj Rimski-Korsakow z pomocą Aleksandra Głazunowa, który nawet całe fragmenty podopisywał, a uwerturę odtworzył z pamięci. Rzecz jasna, tak odrębne indywidualności twórcze wycisnęły piętno na końcowej wersji dzieła, a pośpiechy z jakim dopisywano, uzupełniano i instrumentowano operę, musiał się odbić na jej kształcie. Muzyka "Kniazia Igora", chociaż pełna urzekająco pięknych fragmentów, jest niejednolita i niespójna. Są całe partie puste brzmieniowo i - jak byśmy to dzisiaj powiedzieli - aranżacyjnie puszczone. Z kolei dużo jest miejsc, w których muzyka staje się hałaśliwa i ciężka (nadużywanie blachy, eksponowanie roli tuby).

No i te dłużyzny!...

"Kniaź Igor" jest operą epicką. Libretto, oparte na średniowiecznym eposie "Słowo o wyprawie Igora" z 1188 roku, pisał sam kompozytor. Pisał, ale również nie skończył. "Do II i III aktu (w obozie Połowców) nie było libretta ani scenariusza" - wspomina w swym pamiętniku Rimski-Korsakow. "Najmniej napisanej muzyki okazało się w III akcie"... Ten III akt najczęściej się w inscenizacjach w ogóle opuszcza. Robert Satanowski postanowił sporą część tego (zrekonstruowanego czy dopisanego) aktu włączyć warszawskiej inscenizacji. W rezultacie całość trwa ponad trzy i pół godziny. Laco Adamik chciał wystawić to dzieło w konwencji wielkiego fresku historycznego, wyszło mu jednak coś w rodzaju oratorium. Piękne, majestatyczne, hieratyczne, ale nudne jak flaki z olejem.

Czy więc klęska? Ależ, skąd! Nie można tak oceniać olbrzymiej, choć nikomu niepotrzebnej pracy. Znowu jednak nasuwa się pytanie: - czy z pewnością nikomu niepotrzebnej? Inscenizacja jest bogata, na scenie tłumy, scenografia - super realistyczna, starosłowiańska, drewnopodobna, kostiumy tchną ruską Cepelią i bardzo cieszą oko, układ tańców nawiązuje do tradycji zespołu Aleksandrowa czy innej "Bieriozki", znać, że to wszystko zostało zrobione z myślą o eksporcie, że cała estetyka przedstawienia jest podporządkowana domniemanym upodobaniom widza zachodnioeuropejskiego. Sądzę, że trzeba to zrozumieć. Obserwujemy masowy exodus artystów. W kraju nie ma kto grać, nie ma kto śpiewać. Jeśli się chce zatrzymać wykonawców w rodzimych placówkach artystycznych trzeba dać im możność osiągnięcia takich zarobków, aby się zdołali utrzymać. Dlatego wyjazdy za granicę są niezbędne. Z wkładki do programu "Kniazia Igora" dowiedziałem się, że ta opera niebawem będzie pokazywana w Wiedniu (oprócz tego - "Straszny dwór", "Król Roger" i "Manekiny"), a w przyszłym roku we Francji i w Luksemburgu. Cóż - taką mamy rzeczywistość: brak rynku kulturalnego w kraju, co najściślej się wiąże z kryzysem. A "Kniaź Igor" zupełnie nie jest kryzysowy. Można powiedzieć nawet, że wystawiony z przepychem. Słyszałem w przerwie głosy: "gdzie oni kupili te piękne materiały na kostiumy?" Premierowa obsada była jednak obsadą polsko-rosyjską. Bardzo mi się podobał Roman Majbroda (ZSRR) w partii Igora: nośny, dramatyczny baryton potrafi jednak znaleźć tyle ciepła i liryzmu w głosie, gdy trzeba, że aż dziwne, skąd on to bierze. Pięknym, dużym sopranem dysponuje Larysa Szewczenko (ZSRR). Nie podobał mi się tenor Władimir Szczerbakow (ZSRR) w partii Włodzimierza ze względu na płaskie brzmienie, charakterystyczne dla rosyjskiej szkoły śpiewu, choć aktorsko był bez zarzutu. Z dwóch basów - Walentina Piwowarowa w roli księcia Halickiego i Andrzeja Saciuka w roli chana Kończaka zdecydowanie wolę tego ostatniego. Ma głos dźwięczniejszy i ruchliwszy, a o walorach aktorskich tego artysty już pisałem, więc nie będę powtarzał. Był znakomity.

Ozdobą premiery stała się Ewa Podleś w roli chanówny KONCZAKÓWNY (na miłość boską, nie KONCZAKÓWNEJ, jak to dwa razy wydrukowano w programie, na dodatek w tekście samego Roberta Satanowskiego). Gdybyż ta artystka miała większy głos, mogłaby zawojować sceny operowe całego świata! Jest przystojna, zgrabna, ma wyraźne predyspozycje aktorskie i w scenie, gdy zdesperowana usiłuje zatrzymać ukochanego Włodzimierza, osiąga wyraz przejmującego dramatyzmu. No i ten jej alt: głęboki, aksamitny, z przydechem w dolnych rejestrach i rozjaśniający się, nieomal spiżowy w górze - tego altu zapomnieć nie sposób.

Było jeszcze parę postaci wartych wymienienia, a więc rzetelny i profesjonalny Roman Węgrzyn w roli Owłura i ładnie zarysowana przez Jadwigę Skoczylas Dziewczyna połowiecka. Czesław Gałka i Jacek Parol nie wykorzystali możliwości zagrania epizodycznych typów strachliwych grajków. Wyłowienie poszczególnych postaci z tłumu wykonawców sprawiało nawet czasem trudności. Dlatego pewnie Laco Adamik starał się rozbijać monumentalną konwencję oratorium wstawkami baletowymi, ale że o balecie mam raczej mętne pojęcie, więc głosu nie zabieram, chociaż zatrącał mi tinglem tangiem. O scenografii Barbary Kędzierskiej już wspomniałem. Tłumy na scenie to również chór, dobrze przygotowany przez Bogdana Golę, chociaż "Kniaź Igor" nie daje mu takich możliwości, jak np. "Chowańszczyzna" Musorgskiego. Najpiękniej brzmiał w krótkiej arii zza sceny.

Cały ten epos muzyczny dźwigał na swoich barkach Robert Satanowski. Jest to potężna praca: zarówno przygotowanie, jak i poprowadzenie widowiska. Miałem do dyrygenta pretensję o zbyt szybkie tempo uwertury, a do orkiestry - o pomyłki blachy w początkowej części. Potem wszystko już poszło składnie: były dobre proporcje brzmieniowe i było porozumienie z solistami. Przez cały czas jednak zadawałem sobie pytanie, czy kolejni kierownicy artystyczni Opery Warszawskiej, a później Teatru Wielkiego, nie mieli przypadkiem racji, że przez sto lat nie zdecydowali się na wystawienie "Kniazia Igora"?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji