Artykuły

Co po nas zostanie?

Pewnego dnia w gazecie zobaczyłem tytuł "Białostocki aktor Mieczysław Fiodorow nie żyje". Nie znałem blisko Mietka, ot kłanialiśmy się sobie na ulicy, podawaliśmy dłonie. Kilka razy oklaskiwałem go na scenie, kilka razy siedzieliśmy przy stoliku w Kawiarni Lalek i rozmawialiśmy. A jednak jakoś tak w duszy dziwnie. Że odchodzi ktoś, kogo się znało, że choć wcale nie najbliższy, to jednak pusto.

W kościele św. Rocha garstka przyjaciół-aktorów, strażnik miejski w galowym mundurze wniósł wieniec od prezydenta miasta, wysoki urzędnik od kultury przyjechał służbowym autem. Bardzo wzruszył mnie pan, którego często spotykam w parku przy teatrze. Siedzi tam na ławeczce i niekiedy popija piwo. Mijamy się, kłaniamy, podajemy sobie dłonie. Nie wiedziałem, że lubi teatr. Przyszedł pożegnać Mietka.

Kiedy opuszczono trumnę do grobu, kiedy grabarze zasypali ją świeżą ziemią i złożono wieńce, zaczął padać deszcz. Odjechał ksiądz, odjechał urzędnik służbowym autem, pod parasolami została grupka przyjaciół aktorów.

Wracając z cmentarza, zajrzałem do Kawiarni Lalek. Kiedyś dawno, dawno temu, po spektaklu zawsze szło się do kawiarni, by wypić kawę czy piwo i aby spotkać aktorów. Bo przychodzili do nas. Przed chwilą stali w światłach rampy, my biliśmy im brawo, teraz mogliśmy usiąść wspólnie do stolika, opowiadać o swoich odczuciach. Oni słuchali, a potem sami opowiadali i myśmy zamieniali się w słuch.

Tego dnia w Kawiarni Lalek było pusto. Przyszedł tylko Ryszard. Zamówiliśmy piwo. Ryszard opowiedział mi o Mieczysławie. Że był to człowiek niesamowicie skromny. Nigdy nie gwiazdorzył, nie pchał się przed szereg. Do teatru trafił po szkole cyrkowej, wypatrzony gdzieś przez reżysera. Bo miał w sobie właśnie to coś. Coś takiego, co sprawia, że jeden jest wspaniałym aktorem, a inny nigdy nim nie będzie. Kelner roznosił popielniczki, właściciel zamiatał podłogę. Ktoś przyniósł Ryszardowi nowy scenariusz. Życie wracało na swe dawne tory.

Kilka dni później przyjechali znajomi z odległego miasta. Dziewczyna kilkanaście lat temu skończyła Liceum Plastyczne w Supraślu. Teraz chciała pokazać Białystok swym dzieciom. Zabrałem ich do parku. Obejrzeliśmy fontanny, nowy plac zabaw, staw serce, praczki. Zjedliśmy lody koło wydziału prawa, popluskaliśmy się w fontannach pod teatrem. Przez bramę pałacową weszliśmy na dziedziniec Branickich, potem odwiedziliśmy francuskie ogrody i na moście przy fosie karmiliśmy z ręki gołębie.

Spacer trwał niecałą godzinę. Jedenastoletnia Zuza westchnęła: - To był najpiękniejszy dzień mego życia. Chciałabym tu mieszkać, mieć pracę, dom i dzieci.

Jedni odchodzą, drudzy przychodzą. Po Mietku zostało kilka filmów, zdjęcie na ścianie w kawiarni, nasza pamięć. Co po nas zostanie? Może tylko ten godzinny spacer? Najpiękniejszy dzień w życiu jedenastoletniego dziecka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji