Artykuły

Warszawa. Urodziny Waldemara Dąbrowskiego

Waldemar Dąbrowski, dyrektor Teatru Wielkiego, przedtem minister, zdaniem niektórych - największy animator kultury w Polsce od lat obchodził właśnie 60 urodziny. Z tej okazji grono przyjaciół jubilata spotkało się w Teatrze Studio.

Bohaterami ubiegłego tygodnia byli dwaj artyści. Pierwszy to Woody Allen. Nie było gazety, która nie przyniosłaby wywiadu z reżyserem filmu "O północy w Paryżu". Nic dziwnego: co roku nowy film, i to lepszy od filmów Hoffmana i Skolimowskiego, którzy każde arcydzieło cyzelują latami. W dodatku Allen dorabia na klarnecie w zespole, który uprawia jazz nowoorleański, jeden miesiąc w roku przebywa na tournśe. Byłem na ich koncercie w Sali Kongresowej - lepszy niż ostatnia konwencja Palikota oraz PiS. Może dlatego, że bez dyrygenta.

Jak Woody Allen znajduje na to wszystko czas i jeszcze udziela wywiadów na lewo i na prawo - to jest niepojęte. A jaki skromny! W rozmowie z Januszem Wróblewskim (POLITYKA 35) mówi: "Branie mnie za intelektualistę to największe nieporozumienie. W ogóle nim nie jestem. Nie przeczytałem ani jednej książki w młodości. Wyrzucono mnie ze studiów za słabe stopnie. Źle się czuję w towarzystwie teoretyków. Nie pouczam innych, jak mają żyć. Wolę oglądać mecze koszykówki niż czytać. (...) Błyskotliwymi przemyśleniami na temat Kierkegaarda nie mogę się popisać. Nie mam nic do dodania".

Powie ktoś, że to kokieteria, bo trudno sobie wyobrazić reżysera, który nie zna "Biesów" czy "Hamleta". Może mu opowiedziała Mia Farrow? U nas trudno sobie wyobrazić reżysera, który by udawał analfabetę i nieuka. (Niektórzy nie muszą udawać). Płynie to zapewne z innej roli artystów w Polsce i w Stanach. U nas artysta jest wieszczem, prorokiem, budzi sumienia, cierpi za miliony, sieje moralny niepokój, zastępuje rząd, Kościół i państwo (od którego chętnie weźmie dotację), a więc musi być na poziomie. Można by napisać cały traktat o wyższości polskich reżyserów nad Allenem. Zanussi studiował fizykę, filozofię i reżyserię, zgłębiał pisma Jana Pawła II, a Hoffman z kolei kształcił się w Moskwie (że też takich jak on trzyma się w kinematografii!). Na ich tle Woody Allen to po prostu nieuk.

Podczas kiedy Amerykanin jest w ciągłych tarapatach, musi jeździć po świecie, żebrać u producentów, i zapewnia, że "nie jest wielkim artystą", nasz reżyser nigdy by czegoś takiego nie powiedział (chociaż wszyscy to wiedzą). Zanussi ma kalendarz zajęty do 2020 r., podejmuje najważniejsze kwestie współczesności, podczas gdy Woody'ego Allena sprawy społeczne i polityczne nie interesują, uważa je za "mało artystyczne", a co do kalendarza, to nie wie, co i gdzie będzie robił jutro. Tam los człowieka jest niepewny. Kilka lat temu mówiło się, że Zanussi był brany pod uwagę na stanowisko ambasadora (chyba Watykanu) w Moskwie. Putin nie posiadał się z radości. Natomiast gdyby Amerykanie wystąpili z sugestią mianowania Woody'ego Allena ambasadorem USA w Federacji Rosyjskiej, Putin uznałby to za prowokację. A przecież Woody Allen jest jednym z najlepszych ambasadorów, jakich Ameryka posiada.

Drugim, obok Allena, bohaterem ubiegłego tygodnia był Waldemar Dąbrowski, dyrektor Teatru Wielkiego, przedtem minister, zdaniem niektórych - największy animator kultury w Polsce od lat. Zasłużony ten golfista obchodził właśnie 60 urodziny. Z tej okazji grono przyjaciół jubilata spotkało się w Teatrze Studio. Najpierw wyświetlono na ekranie fragmenty pamiętnego przedstawienia "Tamary" sprzed ponad 20 lat (zarejestrowane w programie Niny Terentiew w TVP). W swoim czasie Dąbrowski, wspólnie z Jerzym Grzegorzewskim, prowadzili Teatr Studio w Warszawie, gdzie dali wiele znaczących spektakli, w tym głośną "Tamarę", sztukę kanadyjskiego dramaturga Johna Krizanca, której akcja odbywała się w 1927 r. we Włoszech Mussoliniego. Sztuka święciła triumfy w Nowym Jorku i w ogóle na Zachodzie, licencja na jej wystawianie kosztowała ćwierć miliona dolarów rocznie i była trudna do uzyskania. Dąbrowski załatwił licencję za darmo i ponad 20 lat temu teatr Studio wystawił "Tamarę" w sposób niezapomniany - sceną był cały teatr, hall, schody, galerie, rozmaite pomieszczenia, w których akcja toczyła się jednocześnie, równolegle, widzowie chodzili za aktorami, a w sali jadalnej mogli nawet spożyć prawdziwą kolację. Wszystko to na tle Pałacu Kultury- pomnika architektury monumentalnej, dyktatorskiej. Po projekcji odbyła się przyjacielska akademia ku czci Dąbrowskiego - aktorzy wspominali "Tamarę" i jej twórców, artyści bawili jubilata, siebie samych i publiczność. Po góralsku śpiewał Sebastian Karpiel Bułecka. Wielka śpiewaczka Małgorzata Walewska wykonała arię z opery "Carmen" tak porywająco, że Dąbrowski z różą w zębach padł przed artystką na kolana. Przy fortepianie, w roli akompaniatora (!), wystąpił sławny pianista Janusz Olejniczak, by na koniec, wspólnie z maestro Jerzym Maksymiukiem, zagrać na cztery ręce charlestona. Brakowało tylko Mazurka Dąbrowskiego. Śmiechu i radości było co nie miara.

Było to jedno z tych wydarzeń pogodnych i budujących, jakich dziś tak mało, a które po latach wracają we wspomnieniach i pamiętnikach obecnych. A kogóż tam nie było: Jolanta Kwaśniewska, państwo Pendereccy, Gajosowie, Andrzej Wajda, Olga Lipińska, Joanna Wnuk-Nazarowa, Grażyna Szapołowska, Grażyna Torbicka i wiele innych znakomitości. Byli także wybitni politycy - Marek Belka, Włodzimierz Cimoszewicz, Adam Daniel Rotfeld oraz przedstawiciele wielkiej finansjery, państwo Kulczykowie i Starakowie. Śmiało można pisać kolejny komentarz o sojuszu polityki i biznesu w salonie III RP.

Wszystko to było przygotowywane w wielkiej tajemnicy i miało być niespodzianką, ale w przeddzień "eventu" wygadał się podobno przed jubilatem... prezydent Aleksander Kwaśniewski! Odpowie za to przed Trybunałem Stanu. Ponieważ Waldemar Dąbrowski cieszy się opinią przystojnego, całą uroczystość przygotowały wielbicielki - Iza Chełkowska (scenografia), Kasia Nowicka (publiczność) i Jolanta Trykacz (prowadzenie). I ja tam byłem, zdrowie jubilata piłem.

Podczas uroczystości odczytano adresy hołdownicze, m.in. od Jana Englerta (cały o zasługach adresata) i Jerzego Skolimowskiego - cały o zasługach własnych. W krótkim przesłaniu Skolimowski informuje, że pisze z Hollywood (!), gra w filmie (!) kolejną ponurą postać sowiecką, a jego partnerką jest Scarlett Johansson (!), z którą w trakcie kolacji (!) wypiją zdrowie jubilata. To się nazywa pi-ar.

Biedna ta Scarlett - "Skolim" blisko, a "Waldi" daleko. A my zadowoleni - "Waldi" blisko, a "Skolim" daleko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji