Artykuły

Miller na Szwedzkiej

Był już w każdym prawie teatrze w Polsce; wszystkie jego sztuki (poza jednoaktówką "Wspomnienia dwóch poniedziałków"), miały swoje polskie wystawienia. Potraktowano przecież po Październiku te dramaturgię jak objawienie, potem zapały ochłodły - stabilizacja i normalność nigdy nie sprzyja nadmiernym emocjom - i zaczęto patrzeć na Millera jak na dobrego majstra od sytuacji rodzinno-społecznych, takiego, na którego sztukach ludzie zawsze mogą zaspokoić głód wzruszenia, konkretu, współcześnie pobrzmiewającego melodramatu i pasji społecznych. I jeszcze - drzemiące w każdym pragnienie dobrania mu się do sumienia; niekoniecznie głęboko i boleśnie - wystarczająco jednak by czuć się pozytywnie rozdrażnionym, obudzonym ze stanu samozadowolenia.

"WSZYSCY MOI SYNOWIE" to pierwsza sztuka Arthura Millera, która przyniosła mu pełny sukces. To właściwie od tej daty (1947) liczyć należy jego karierę. Polska prapremiera "Synów" odbyła się w roku 1948 w Teatrze Wojska Polskiego w Łodzi. Ostatnie lata przyniosły renesans teatralnego żywota tej klasycznej dla Millera i jego problematyki pozycji. "Wszystkich moich synów" przygotowało na scenę wiele teatrów pozawarszawskich. Spektakl w Teatrze Ziemi Mazowieckiej przywraca ich Warszawie. Wyreżyserowała go Teresa Żukowska do scenografii Ryszarda Strzembały. Jaki jest? Taki jakiego oczekuje widz, co sprecyzowałam już na wstępie. Odpowiada na społeczne zapotrzebowanie, na wymienione już tęsknoty za melodramatem, konfliktem społeczno-rodzinnym, dramatem postaw moralnych przeniesionym na najbliższy, najbardziej swojski grunt - własnego domu. Że to wszystko nienowe i pachnie Ibsenem a la Ameryka wieku XX? Pachnie. Sam autor nie wypiera się związku z wielkim Norwegiem, który jak powiada nauczył go "pisania sztuk na temat najzwyklejszych wydarzeń". Ale jest w tym utworze coś, co być może skłoniło teatr do sięgnięcia po niego znowu. To problem powrotnej fali, odpowiedzialności za decyzje podjęte w chwilach wielkich ciśnień i w niezwykłych warunkach, ich zasięgu i cienia jaki rzucić mogą na dzień dzisiejszy. Oczywiście, fakt, że bohater sztuki Joe Keller (czy nie zanadto swojski i dobroduszny w tej roli Aleksander Sewruk?) popełnił przestępstwo podczas wojny (sprzedanie wojsku wadliwej partii głowic do samolotów, co skończyło się śmiercią 21 pilotów) nie zmienia kwalifikacji samego czynu, ale ta wojna jako gigantyczny katalizator i wyzwalacz tego co złe, małe i tchórzliwe (w tej samej niemal mierze co wielkie i szlachetne) - jest tu wciąż obecna. Przedstawienie na Szwedzkiej nie upoważnia do zachwytów, aczkolwiek trafia w gust publiczności, żywo reagującej na każde skojarzenie, dowcip, czy moment napięcia. Jest poprawne, konwencjonalne, spokojne, tradycyjne - chciałoby się wręcz powiedzieć - specyficznie rodzajowe. Dotyczy to oczywiście i gry aktorskiej. Takie określenia nie powinny być odebrane jako zarzuty, lecz zwyczajnie - jako rozpoznanie stylu. Że może też i znużyć? Jeżeli ktoś nie przepada za dramaturgią Millera...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji