"Wszyscy moi synowie"
Demaskatorsko-oskarżycielska wymowa tej sztuki mniej dziś szokuje. Nic to chyba dziwnego; od zakończenia II wojny światowej minęły już lata - nie były to jednak lata pełnego spokoju, bez zbrojnych incydentów, bez ofiar i bez wojennych afer. Może nieco zobojętnieliśmy? Może nas już nic nie dziwi? Może przyjęliśmy za pewnik, że są i tacy, co na wojnie robią pieniądze?
Arthur Miller pisząc sztukę "Wszyscy moi synowie" dał obraz społeczeństwa, obraz amerykańskiej rodziny. Typowej? Nie o to tu chodzi. Wydaje się, że najistotniejszym problemem tego dramatu pozostaje odpowiedź na pytanie o granicy ludzkiej uczciwości. Do czego ta ludzka uczciwość zobowiązuje, także wobec bliskich, we własnej rodzinie. I jaką cenę trzeba płacić za jej brak.
Przedstawienie Teatru TV, który nie pierwszy raz sięga po sztuki Millera, sprawnie wyreżyserował Jan Kulczyński. Było ono aktorskim popisem, przede wszystkim Henryka Bąka w roli Joe Kellera, ojca rodziny, który chciał zrobić i zrobił na wojnie pieniądze. Podobał mi się w roli Chrisa Piotr Fronczewski, oraz Jolanta Zykun jako Annie, mniej natomiast przekonała Hanna Skarżanka jako Kate Keller. Występowali także: M. Kociniak, S. Mikulski, M. Klejdysz, W. Press, J. Lothe.
Interesującą oprawę scenograficzną przedstawienia stworzył Marian Chwedczuk.