Artykuły

Zagubieni w wielkomiejskiej dżungli

Willy Loman nie przypomina Edypa, Fausta czy Hamleta, których konflikty rozgrywały się na polu oczyszczonym z szarych problemów codzienności. Willy Loman to moralitetowy Każdy, zagubiony w tłumie podobnych do siebie, żyjących w realiach mieszczańskiego świata. W tradycji amerykańskiej krytyki stawiany jest jednak w jednym rzędzie z bohaterami największych mitów literackich. Potwierdzeniem takiej nobilitacji Lomana była wielowymiarowa kreacja Dustina Hoffmana w filmowej adaptacji Śmierci komiwojażera w reżyserii Volkera Schlondorffa. To, co przydarza się zwyczajnemu Człowiekowi - zagubienie własnej tożsamości - może być i jest tragiczne. Bo przecież tragedią Lomana nie jest utrata posady. Feliks Falk w przedpremierowych wypowiedziach stawiał, co prawda, na społeczną aktualność dramatu osadzonego w warunkach kapitalizmu, ale w przedstawieniu, na szczęście, zajął się nade wszystko uniwersalnym problemem wyboru wartości. Pozbawienie pracy jest tylko punktem wyjścia dla dokonania życiowego obrachunku, stopniowego odsłaniania psychologiczno-obyczajowych uwarunkowań klęski Człowieka.

W przedstawieniu Falka tylną część sceny wypełnia ogromna, zimno-szara konstrukcja z neonami, imitująca wielkomiejską dżunglę drapaczy chmur. "Cegły i okna, okna i cegły" przygniatają kruchy, przeznaczony jakby dla lalek, dom Lomanów. Wypełniają go realistyczne sprzęty i rekwizyty, które "współgrają" z psychologizmem interpretacji aktorskich. Ważnym elementem scenografii Łucji i Brunona Sobczaków jest także światło: przenikliwość jarzeniówki w nowoczesnym świecie przedmiotów kontrastuje z ciepłem wspomnień Willy'ego, z jego wewnętrzną jasnością. Rzeczywistość, w której żyje, spycha ludzkie doświadczenia w sferę interesów, kariery i sukcesu. Jest pułapką wyzwalającą tęsknotę za powietrzem, przestrzenią, Naturą, choćby w wymiarze ogródka.

Lomanowie nie potrafią utożsamić się z życiem spędzanym na ciągłej rywalizacji i płaceniu rat za przedmioty, które i tak pochłonie śmietnik. Dla zniewolonego przez otoczenie Willy'ego - Jerzego Łapińskiego zapach życia kojarzy się wyłącznie z tym, co byłe. Musi szukać ratunku w zmistyfikowanej, pełnej wyidealizowanych bohaterów i pozorowanych sukcesów przeszłości, która powraca na scenie w retrospektywnych, równolegle kreowanych obrazach. Musi rozmawiać sam ze sobą, z cieniem Willy'ego, który był niegdyś młody, nie zmuszony do wyborów, ale już otoczony murem. Ten mur wyrastał wraz z powolną rezygnacją z indywidualnego systemu wartości. Potężniał w konsekwencji zgody na sposób istnienia komiwojażera, pozbawionego stałych punktów oparcia. Po kimś takim pozostaje w końcu pustka, bo "jedyne, co masz na tym świecie, to to, co możesz sprzedać". W kondycję komiwojażera wpisane są elementy blagi, gry, aktorstwa. Willy Łapińskiego jest jednak niezdolny do sterowania swoimi emocjami. Od momentu utraty Biffa jest coraz mniej pewny siebie, coraz mniej oferujący swoim widzom - żonie i synom. To aktorstwo, które przeradza się w nałóg, wynika z potrzeby adaptacji w nieprzyjaznym świecie, potrzeby kupienia sobie akceptacji innych. Stąd łatwość zmiany nastrojów. Willy lubiany i nie bardzo lubiany. Zuchowaty bufon i śmieszny, drepczący człowieczek. Szorstki despota i wzbudzający litość starzec. Dumny, uparcie odmawiający przyjęcia pomocy i żebrzący o prawo do nadziei. Nie do końca jest jasne, co popycha Lomana Łapińskiego ku rojeniom o przeszłości. Utrata umiejętności rozpoznawania prawdy czy świadome samooszukiwanie się człowieka pełnego kompleksów? Tylko raz marzenie wypływa ze współczesnej rzeczywistości - kiedy Loman, podniecony obietnicą Biffa, oczekuje na jego zawodowy i życiowy sukces. W rodzinie Lomanów sieć uspokajających i niszczących zarazem kłamstw staje się sposobem na życie. Linde gra Wanda Neuman. Gra ciepło i sentymentalnie jak w melodramacie. Pełna złych przeczuć obwinia synów o brak miłości dla "chorego" ojca, ale nie dostrzega jego rozpaczy. Grę pozorów podejmuje także - z egoistycznych powodów - próżny Haping, którego życiowe zaślepienie jak zwykle w aktorstwie Jarosława Tyrańskiego nabiera cechy cynizmu. Wreszcie Biff, jedyny wołający o prawdę. To dobra rola Mirosława Baki. Ufny, szukający autorytetu chłopak przeobraża się w powikłanego wewnętrznie mężczyznę, w którym agresja miesza się z dziecięcą bezbronnością. Gardzi ojcem, gardzi własną, nic nie znaczącą egzystencją. Pozostała w nim jednak miłość i tęsknota za tym, co nieosiągalne.

Brak wizji życia jako całości, brak znajomości owego sekretu, o który wciąż dopytuje się Loman, demaskują symboliczne, nastrojowe sceny z wujem Benem, jakby alter ego bohatera. Ta postać w "arystokratycznej" interpretacji Andrzeja Nowińskiego otrzymuje stygmat przeznaczenia, nieubłaganych praw dżungli. "Trzeba wejść w dżunglę, żeby wynieść z niej diament" - słowa Bena, aspirujące do ontologicznej diagnozy, pojawiają się w trakcie przygotowania do samobójczej śmierci. Świat odcięty od idei, z wypaczonym pojęciem wartości życia liczonej w dolarach, wydaje się zmierzać do samozagłady. Pospolita tragedia Lomana, którą ukazano na scenie Teatru Wybrzeże, mogłaby być przedmiotem zbiorowego świadectwa-protestu. "Lasy płoną!" - a my jesteśmy w środku. Uświadomienie zagrożenia naszej podmiotowości w okresie drastycznych zmian, skrajnych przewartościowań jest rzeczywistym sukcesem twórców gdańskiej inscenizacji Śmierci komiwojażera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji