Artykuły

Sztuka obnażania

Rozmowa z Adamem Orzechowskim, reżyserem "Czarownic z Salem", których premiera odbędzie się w sobotę, 12 bm., w gorzowskim teatrze.

- Pochodzi pan z Gdańska, studia ukończył pan w Krakowie, obecnie jest pan związany z Teatrem Wybrzeże w Gdańsku. Jak doszło do gorzowskiego spektaklu?

- Ryszard Major, obecny dyrektor gorzowskiego teatru, na którego gdańskich spektaklach się wychowałem, zaproponował mi bym zainteresował się "Czarownicami z Salem" Arthura Millera. Zainteresowałem się i uznałem, że to dobry temat, dramat nie grany zbyt często, a więc nie zużyty, ciągle aktualny.

- Przed kilku laty, na Gorzowskich Spotkaniach Teatralnych, kaliski teatr pokazał "Czarownice z Salem". Przedstawienie z mroczną, przejmującą muzyką, było bardzo dobrze odebrane.

- Nie widziałem tego spektaklu, choć chętnie bym zobaczył. Ale myślę, że każde przedstawienie jest inne, budowane od nowa, bowiem zależy nie tylko od pracy reżysera, aktorów, scenografa, lecz jeszcze wielu różnych warunków. Nawet jeśli w tym samym teatrze po raz drugi sięga się po ten sam tytuł, to rezultat zawsze będzie inny.

- "Czarownice z Salem" to bardzo poważny dramat, o dużej obsadzie. Wielu reżyserów, chcąc przypodobać się widzom, sięga po lekkie utwory...

- Szybkie sztuki komediowe, farsowe, wcale nie scalają widza z teatrem. Według mnie sposobem na publiczność są sztuki oparte na dobrym materiale literackim, sztuki szlachetne.

- Jak zachęciłby pan gorzowskich widzów do obejrzenia "Czarownic z Salem"?

- Sztuka ta obnaża nasze słabości, naszą podatność na takie zjawiska jak zastraszenie, nietolerancja, okrucieństwo. I zachowania te wcale nie zależą od tego, czy mamy ustrój totalitarny czy demokratyczny. Śledząc scenę polityczną sami widzimy, jak łatwo eliminuje się niektóre osoby, jak robi się afery z rzeczy mało aferalnych, a poważne sprawy wycisza. Szybko można się w tym wszystkim pogubić, zatracić zdolność właściwej oceny. Dlatego sztuka Millera jest nam tak bliska, aktualna. Ten temat ciągle porusza, prowokuje.

- "Czarownice z Salem", powstałe w 1953 roku, nawiązują do prawdziwych, udokumentowanych procesów "czarownic" w XVII- wiecznej Nowej Anglii.

- Tak, to jeden z nielicznych procesów tak dobrze udokumentowany, choć nie jest on chlubną kartą w historii amerykańskiej. Działo się to w 1692 roku, początkowo dość błahe wydarzenie przekształciło się w wielką tragedię: dwieście osób znalazło się w więzieniu, wydano dwadzieścia sześć wyroków śmierci, wykonano dwadzieścia. W więzieniu, torturami zamęczono osiemdziesięcioletniego mężczyznę, a pięcioletnią dziewczynkę na dziewięć miesięcy kajdanami przykuto do ściany, w rezultacie do końca życia była chora psychicznie. Proces trwał cały rok, dopiero, gdy oskarżono żonę gubernatora, zaczął się zbliżać do końca. Po dziesięciu latach tylko dwie z dziewcząt, które przyczyniły się do tragedii, przeprosiły społeczność za krzywdy. Przez wiele następnych lat rodziny ofiar walczyły o ich rehabilitację. Formalnie zrehabilitowano posądzonych dopiero w 1957 roku, czyli po wystawieniu sztuki Millera.

- Jak się panu pracowało z gorzowskim zespołem?

- Byłem dość wymagający, dość surowy i mam nadzieję, że to zaowocuje na scenie.

- Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesu.

Gorzowska premiera "Czarownic z Salem" Arthura Millera, w reżyserii Adama Orzechowskiego, ze scenografią Sławomira Jana Lewandowskiego i muzyką Andrzeja Głownickiego, odbędzie się w sobotę, 12 bm., o godz, 18.00. Spektakl będzie można też obejrzeć w niedzielę, 13 bm., o tej samej porze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji