Artykuły

Ludzie w cenie

Oglądając ostatnio telewizyjną adaptację "Śmierci komiwojażera", pomyślałam, że Miller doskonale wpisuje się we współczesną polską rzeczywistość. Ta myśl wróciła podczas premiery jego "Ceny" w Teatrze Nowym.

Świat sztuk Arthura Millera zamieszkują ludzie uwikłani w społeczne i ekonomiczne relacje, ludzie wręcz zredukowani do nich. Ta redukcja prowadzi ich nieuchronnie do rozlicznych kłopotów emocjonalnych, które autor nazywa i interpretuje, posiłkując się psychoanalizą. Ubogi to świat - nawet jeśli okraszony biblijnym odniesieniem. Ubogi - choć wcale nie prosty. Codzienność, czyli znalezienie sposobu na zarabianie pieniędzy, wychowywanie dzieci czy utrzymanie związków małżeńskich - nastręcza bohaterom Millera wielu problemów i pochłania mnóstwo czasu. Raz na jakiś czas odzywa się w nich - proszona czy nieproszona - dusza czy też (mówiąc oględniej) sumienie. Jego głos bywa nieprzyjemny. Ten głos bardzo zajmuje amerykańskiego autora. Warto go posłuchać w czasach, gdy i my sami (chcąc, nie chcąc, świadomie czy nieświadomie) wpadamy w kolejne pułapki rynkowego realizmu, gdy mimowolnie redukujemy siebie do społecznych i ekonomicznych ról.

Za dosłownie

Poznański spektakl jest w dużej mierze dziełem Eugeniusza Korina: on dokonał adaptacji, reżyserował, on jest też autorem opracowania muzycznego i scenografii.

W sali kina Dąbrówka, wcale udatnie pełniącej tymczasowo rolę Sceny Nowej Teatru Nowego, ustawiono niski, kwadratowy, drewniany podest: skośne belki biegnące od niego do sufitu sygnalizują, że znajdujemy się na poddaszu. Tę przestrzeń wypełnia kilka sprzętów: stół, krzesło, fotel, radio, gramofon - wszystkie są "starymi meblami", a stare meble grają w tej sztuce rolę niebagatelną. Surowa, choć ciepła realność tej przestrzeni zostaje zakłócona miniaturowymi "mebelkami", ustawionymi tu i ówdzie na podłodze oraz podwieszonymi na linkach, pełniących rolę ścian. Te "mebelki" nie bardzo mi się podobają. Wydaje mi się, że zbyt dosłownie traktuje się za ich pomocą metaforę powrotu do domu dzieciństwa, w którym "wszystko się zmniejszyło". Że zbyt łopatologicznie usiłuje się też zasygnalizować widzom, iż sprawy dotyczą nie tylko materii, ale także czegoś poza nią. W efekcie nie buduje się wcale żaden niecodzienny, odrealniony klimat, a raczej potęguje atmosfera sztuczności. Jakbyśmy mieli do czynienia z dekoracją, a nie scenografią z prawdziwego zdarzenia.

Sufit tak blisko

W tej przestrzeni funkcjonują bohaterowie "Ceny". Relacja między dwoma powaśnionymi od lat braćmi - Wiktorem i Walterem - wpisana zostaje w sytuację sprzedawania mebli odziedziczonych przez nich po ojcu. Fakt sprzedaży staje się pretekstem do spotkania po latach. Meble trzeba wycenić i temu poświęcona zostaje duża część sztuki. W efekcie wycenia się nie tylko to, co materialne. Swoją cenę ma też poświęcenie, kariera, miłość, prawda - każda ludzka decyzja, każdy ludzki wybór, każde ludzkie działanie. Swoją cenę za życie płacą wszyscy - obaj bracia, ich żony, dzieci, także Salomon - występujący tu w roli mędrca handlarz. O cenie rozmawia się na tym strychu - na najwyższym piętrze domu, najwyższym piętrze świata. Szkoda tylko, że do sufitu tak blisko, że prawie uderzamy weń głową. Może trzeba by wyjść na dach i przyjąć jakąś szerszą perspektywę, spojrzeć wyżej, dalej... Ten pomysł nikomu z bohaterów nie przychodzi jednak do głowy. Pusty śmiech licencjonowanego "wyceniacza" Salomona, który kończy spektakl, będzie się odbijał od ścian i zostanie w widzach po spektaklu.

Szansa na dystans

Na scenie oglądamy w tym przedstawieniu cały klan Machaliców, którym towarzyszy Halina Skoczyńska. Nąjwiarygodniejsze postacie tworzą Piotr i Henryk Machalicowie, ich dialogi przykuwają uwagę, wciągają w problem. Niestety i Halina Skoczyńska, i Aleksander Machalica wprowadzają na scenę zgrzyt - ona manieryczną sztucznością, on nadgorliwością w wyrzucaniu z siebie słów i gestów - jakby jeszcze nie "weszli w skórę" granych przez siebie postaci. Szkoda, bo właśnie wiarygodna naturalność wydaje się w tym spektaklu najbardziej pożądana. I - mam nadzieję - wciąż możliwa do osiągnięcia. Generalnie oglądałam "Cenę" z zainteresowaniem. Ameryka dotknięta konsekwencjami wielkiego kryzysu, opisywana przez Millera w latach 60., i współczesna postsocjalistyczna Polska są do siebie szalenie podobne: jakaś epoka się skończyła, a nowej - zdawałoby się - wciąż nie ma. Rzadko pamiętamy, że to my ją tworzymy: dla siebie i naszych dzieci. Sztuka Millera przypomina o tym i - może nawet wbrew intencjom autora - brzmi jak dzwonek ostrzegawczy. Nie mam złudzeń co do tego, że Miller jest w stanie odmienić nasze życie. Daje nam jednak szansę popatrzenia na nie z pewnym dystansem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji