Artykuły

Nie lubię musieć

- Teraz przyszedł moment, w którym zmieniam nieco środowisko. Nie kończę z teatrem Krzysztofa Warlikowskiego, jednak nie biorę udziału w najnowszej produkcji mojego macierzystego teatru. Bardzo potrzebowałam zmiany, odcięcia się od tego świata, tego myślenia o teatrze i tego sposobu myślenia Krzysztofa o mnie - mówi aktorka MAGDALENA CIELECKA.

Z Magdaleną Cielecką [na zdjęciu w "Dziennikach"] rozmawia Małgorzata Piwowar

Rz: Getsemani to noc zwątpienia, którą przeżył Chrystus. Czy to nie za wielkie słowa jak na tytuł sztuki o polityce?

Magdalena Cielecka: W tym kontekście jest to oczywiście perwersyjne, ale przecież to świadomy zabieg autora. Jako zwykła obywatelka wyobrażam sobie, że politycy też miewają momenty głębszej refleksji, spojrzenia na siebie w lustrze. Wraz z tym przychodzi chwila prawdy, zastanowienia, jak daleko można się posunąć w manipulacjach, w etycznej płynności. Wszyscy mamy świadomość "pewnych mechanizmów", a także "sytuacji bez wyjścia" czy "propozycji nie do odrzucenia".

Czyli spektakl jest po to, by politycy postawili sobie granice?

- Nie jestem pewna, czy go obejrzą.

Powinni, to pierwsze przedstawienie Teatru TV po wyborach.

- Jednak trzeba pamiętać, że to sztuka. Owszem, pokazująca mechanizmy nieobce politykom w żadnym kraju, ale najpierw warto się jej przyjrzeć jako propozycji artystycznej, a nie publicystyce.

Gra pani Meredith, minister spraw wewnętrznych w rządzie Wielkiej Brytanii. Ona też przeżywa w sztuce getsemani?

- Jest uosobieniem tego określenia. Należy do ludzi niecofających się przed niczym, ma jasno wyznaczone cele. Sama przed sobą niespecjalnie lubi się przyznawać do jakichkolwiek skrupułów. Gdy dochodzi do afery, może stracić stanowisko. Ale nie składa urzędu, tylko walczy, choć wie, że może wiele przegrać. Decyduje się stanąć u boku zdemaskowanego męża. Gdyby sytuacja ze Straussem-Kahnem zdarzyła się przed naszą realizacją, to na pewno byśmy się do niej odwoływali. Ale i tak nie trzeba było się szczególnie starać, by znaleźć nawiązania do naszej rzeczywistości. Kiedy w hotelu na Krakowskim Przedmieściu kręciliśmy scenę z Piotrkiem Adamczykiem jako premierem, mówił tekstem Hare'a: "Zobacz, tłum się buntuje, musimy coś z tym zrobić". W tym samym czasie słychać było dobiegające z ulicy kanonady okrzyków, a jak wyjrzeliśmy - zobaczyliśmy transparenty protestujących. To była rzeczywistość, która wdarła się w sztukę napisaną przez brytyjskiego dramaturga. To znaczy, że umiejętnie pokazał mechanizmy władzy, relacje i zależności między jej ludźmi. Zmieniają się tylko lokalne realia.

Przy okazji poprzedniego spotkania z Waldemarem Krzystkiem podczas pracy nad "Przesileniem" przyznała pani, że interesuje się polityką. Jest pani skłonna usprawiedliwiać tych, którzy ją tworzą?

- Raczej próbuję zrozumieć.

Mówi się, że zrozumieć znaczy wybaczyć...

- Nie jestem jeszcze na tym etapie. Chciałabym jednak nie czytać rzeczywistości, a w tym polityki - skrótowo, powierzchownie, przebiegając wzrokiem tylko tytuły w gazetach. Lubię śledzić słowne batalie na argumenty, rozumieć. co się za nimi kryje. To mnie ciekawi. Oceny są mniej ważne niż refleksja i chęć zrozumienia.

Na premiery czekają dwa filmy z pani udziałem: "Jezioro" Jacka Piotra Bławuta i "Taniec śmierci. Sceny z Powstania Warszawskiego" Leszka Wosiewicza.

- Ten drugi jest jeszcze nieskończony. To kameralna opowieść, niejednoznaczna w wymowie. Pokazuje postawy dalekie od martyrologicznych. Liczę na ten film.

Do tych artystycznych projektów jakoś nie bardzo pasuje "Hotel 52"...

- To po prostu przygoda zawodowa. Nie wstydzę się, że gram w tym serialu. Zaufałam Michałowi Kwiecińskiemu, który zaproponował mi rolę. I nie rozczarowałam się. W telewizji też można uczestniczyć w rzetelnej robocie. W Polsce kręci się mało filmów. Do tego scenariusze bywają często nie do przyjęcia, ostatnio czytałam dwa takie. Wolę zagrać w dobrze robionym serialu niż w złym filmie.

Co jest dziś dla pani zawodowym azylem?

- Teatr, jak zawsze. Teraz przyszedł moment, w którym zmieniam nieco środowisko. Nie kończę z teatrem Krzysztofa Warlikowskiego, jednak nie biorę udziału w najnowszej produkcji mojego macierzystego teatru. Bardzo potrzebowałam zmiany, odcięcia się od tego świata, tego myślenia o teatrze i tego sposobu myślenia Krzysztofa o mnie. Czułam, że stoję w miejscu i kolejna rola grana przeze mnie w jego przedstawieniu byłaby wariacją na temat tej samej postaci. Potrzebowałam czasu i odpoczynku, żeby się "zresetować". W związku z tym zrobiłam skok w bok. Zagrałam u Mikołaja Grabowskiego w "Dziennikach" Gombrowicza w IMCE i sprawiło mi to nieprawdopodobną radość. Całkiem inna praca w kompletnie odmiennym świecie, z innymi ludźmi. Wkrótce zaczynam też próby w Teatrze Narodowym.

Wreszcie mogę wygospodarować trochę czasu na życie, a to daje inną perspektywę, niezbędny dystans. Jestem szczęściarą, mam komfortową sytuację: nie muszę nieustannie grać, przyjmować wszystkich ról. Mogę pozwolić sobie na wybór: przyjmuję propozycje, w których sens wierzę, czasem z ciekawości albo dla przyjemności podjęcia ryzyka, czasem dla dowcipu albo włożenia kija w mrowisko, jak było w przypadku parodiowania Joanny Krupy w programie Szymona Majewskiego. W końcu przez ładnych kilka lat byłam zaszufladkowana: teatr artystyczny i trudne role wymagające ekstremum. Nie chcę powiedzieć, że nie będę już tego robić, ale mam gotowość i wielką potrzebę szukania w sobie innych możliwości.

I nie chce już być pani związana z jednym miejscem?

- Nie wiem. Kiedyś etat w teatrze to była podstawa. Teraz nie jest to dla mnie już tak istotne, czasem może nawet ograniczać. Mój zawód karmi się różnymi bodźcami, nowością, lękiem przed graniem czegoś innego niż dotychczas. To ładuje akumulator. Nowe wyzwania, nowe środowisko, w które się wchodzi - rozwijają.

Czyli ciągła zdrada...

- Nieraz trzeba zrobić daleką wycieczkę, żeby znaleźć coś istotnego. Albo czasem zbłądzić i - być może - wrócić. Nie lubię się z niczym trwale kojarzyć, coś musieć. Staram się tak pracować, żeby się z niczym zanadto nie utożsamić. Nie chcę być "twarzą" żadnej stacji. Mogę grać w różnych produkcjach, ale nie chcę być na własność. Autonomia w tym zawodzie jest dla mnie bardzo ważna. Swoboda moich wyborów artystycznych daje mi wolność. Dziś stało się powszechne zawłaszczanie aktorów do swoich klubów - jak sportowców. Nie godzę się na to. Sama szukam swojej drogi, buduję wizerunek, wybieram i ponoszę tego konsekwencje.

To jak pani przyjęła tegoroczną nagrodę L'Oreal Paris dla najbardziej stylowej aktorki wręczoną na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni?

- Mamy chyba taką rzeczywistość, że na festiwalach filmowych czy teatralnych przyznaje się nagrody za styl, a pisma kobiece czy lifestyle'owe mają swoje laury w kategorii film i teatr. Pozacierały się granice, kryteria stały się płynne. Kapituły i składy jurorskie też zostały przemieszane... To znak naszych czasów.

A nagroda na festiwalu Yach Film 2010 za kreację aktorską w klipie do piosenki "Lucky in Hell" ucieszyła panią?

- To było przyjemne, a raczej zaskakujące. Bo dla mnie to nie była rola, tym bardziej kreacja. Ale cieszę się, bo wzięłam udział w tym teledysku właśnie z chęci zmierzenia się z czymś tak mi dalekim, ryzykownym. Także dla dowcipu, podobnie jak z Krupą. Niewiarygodne, jaki oddźwięk miał mój udział w Szymon Majewski Show. Po emisji zadzwoniło do mnie z gratulacjami wielu reżyserów i producentów. Nie spodziewano się zobaczyć mnie w takiej odsłonie. Nie pamiętam, bym dostała tyle dowodów uznania po jakiejkolwiek filmowej roli. Aktor wtedy jest ciekawy, kiedy jest nieprzewidywalny.

Stawia pani sobie granice?

- W sztuce nie powinny istnieć. Ograniczeniem jest tylko poczucie smaku i sensu. Nie mam granic związanych z eksploatacją siebie, kiedy wierzę w propozycję. Ale nie zobaczy mnie pani w charakterze jurora lub uczestnika któregoś z telewizyjnych show.

***

Magdalena Cielecka

W filmie zadebiutowała jeszcze na studiach rolą zakochanej zakonnicy w "Pokuszeniu" Barbary Sass-Zdort, za którą otrzymała nagrodę za najlepszą rolę kobiecą na XX Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Widzowie pamiętają ją też jako Ankę z "Egoistów" Mariusza Trelińskiego i Ewę z "S@motności w sieci" w reżyserii Witolda Adamka. Popularność przyniosła jej komediowa rola przedsiębiorczej Zosi w "Zakochanych" Piotra Wereśniaka. Teatromani znają ją z TR Warszawa, gdzie zagrała m.in. Candy w "Niezidentyfikowanych szczątkach ludzkich" Frasera, Klarę w "Magnetyzmie serca" według "Ślubów panieńskich" Fredry, Nastazję Filipowną w "Księciu Myszkinie" według Dostojewskiego, Ariela w "Burzy" Williama Szekspira. W Nowym Teatrze, którego jest obecnie aktorką, zagrała u Krzysztofa Warlikowskiego m.in. w "Aniołach w Ameryce", "(A) pollonii", "Końcu". Będzie bohaterką najbliższej "Niedzieli z..." w TVP Kultura, a w poniedziałek zagra minister spraw wewnętrznych w premierowym Teatrze Telewizji "Getsemani" w reżyserii Waldemara Krzystka.

Niedziela z... Magdaleną Cielecką

17.10, 19.25, 20.30 | TVP Kultura

Niebo złote ci otworzę

19.55 | TVP Kultura | Niedziela

Egoiści

0.45 | TVP Kultura | Niedziela

Pokuszenie

17.40 | TVP Kultura | Niedziela

Kolekcja

21.10 | TVP Kultura | Niedziela

Getsemani

20.30 | TVP 1 | Poniedziałek

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji