Artykuły

Królowa życia

LUCYNA LEGUT zmarła 4 marca 2011 roku. Do ukochanych Jej ról należała rola Stasi Pająkówny, robotnicy w fabryce głowic. Zwłaszcza że, jak mówiła, sztukę napisał Maciej Słomczyński, w którym się wówczas właśnie kochała.

Nie lubiła banałów ani patosu, ani padania na kolana, ni martyrologii, ni smutku, podsumowań, referatów, akademii ku czci, jubileuszy, łez, głupich bab, ugrzecznionych dziadów, całowania w rękę. "Zwyczajna, jak podeszwa starego buta, a wyjątkowa i olśniewająca niczym cesarzowa". Kapłanka miłości i skandalistka, która swoje życie mierzyła nie w metrach, a w miłości. Do teatru, do pisania, do malowania. Królowa życia.

- Nie mogę pojąć, dlaczego często ludzie traktują mnie jak postać niezwykłą? Co w tym niezwykłego, że potrafię pisać, malować, grać w teatrze, szyć na maszynie i nieźle gotować? To się po prostu samo stało. Żadna moja zasługa. Nawet specjalnie się nie namęczyłam, aby to wszystko umieć robić - dziwiła się.

Teatr nie był Jej największą miłością. Uważała, że powinna tylko malować. Ale że malowanie jest Jej przeznaczeniem, zrozumiała zbyt późno. Chociaż scena przydała Jej się jako temat do książek. No i dzięki teatrowi, gdy pisała sztukę czy słuchowisko radiowe, wiedziała, jak tworzyć dialog, aby nie brzmiał jak papier. Mawiała: - Wszystko się w życiu przydaje. Nic się nie marnuje. Wzloty i upadki, szczęścia i tragedie, wszystko to jest potrzebne. Zgarniałam życie pełnymi garściami.

Do ukochanych Jej ról należała rola Stasi Pająkówny, robotnicy w fabryce głowic. Zwłaszcza że, jak mówiła, sztukę napisał Maciej Słomczyński, w którym się wówczas właśnie kochała. W teatrze Wybrzeże pierwsza duża i kochana kreacja to Nina, w sztuce "Nina". Wiele ról lubiła, ale najbardziej te komediowe, do których się chyba urodziła. Choć, jak uważała, nie zawsze uśmiechnięte aktorki są szczęśliwe. Mówiła: Jeżeli widz przychodzi do teatru na komedię, to chce się za swoje pieniądze pośmiać i nic go nie obchodzi, jeśli akurat przed chwilą aktorowi pękło serce z jakiejś tam przyczyny. Nikt z nas, aktorów, nie ma o to pretensji do widza. Mnie też pewnego razu pękło serce... My aktorzy bywamy śmieszni aż do łez.

Lubiłam tę Jej opowieść - "Zawsze mnie ciągnie do złego, więc to, że klnę, jest dodatkiem do całości mojej osoby. W myślach widzę siebie, jak stoję, mała dziewczynka, na schodach, rozglądam się, czy aby nikt nie słyszy, i półgłosem mówię - cholera. Nie wiem, skąd wiedziałam, że to jest przekleństwo, bo w domu nikt nie mówił brzydkich słów. Nauczyłam się kląć w ASP. Tam wszyscy klęli. Okazało się, że to jest mój żywioł! W teatrze, jeśli przypadkiem nie klęłam, wszyscy niepokoili się, że może jestem chora...".

Cholera! Pani Lucyno, strasznie smutno bez Pani...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji