Artykuły

Bez satysfakcji, czyli teatr jest gdzie indziej

"Rock'n'Roll" w reż. Krzysztofa Babickiego w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Piotr Wyszomirski w Gazecie Świętojańskiej.

Nowe otwarcie w Teatrze Miejskim w Gdyni oglądali "wszyscy".

"Czym się różni wojna prowadzona przez Czechów od filmu o wojnie prowadzonej przez Czechów? Film jest dwie godziny dłuższy." (Zasłyszane).

Nie wiem, jak długo tandem Krzysztof Babicki - Paweł Huelle szukał odpowiedzi na pytanie: Co pokazać na otwarcie w teatrze, od którego odwrócili się widzowie, krytyka i środowisko?, ale jestem przekonany, że nie było to proste zadanie. Przejęcie odpowiedzialności artystycznej za scenę przeżywającą głęboki kryzys twórczy i mentalny jest nie lada wyzwaniem, szczególnie jeśli uwzględni się wszystkie aspekty położenia i zależności. Gdańscy twórcy nie szukali nowych rozwiązań i postanowili nas uraczyć "pewniakiem". Po polskiej prapremierze w Lublinie w 2008 roku Krzysztof Babicki zdecydował pokazać to, co ma najlepsze, czyli sztukę laureata Oscara za scenariusz do filmu "Zakochany Szekspir".

"Rock'n'Roll" Toma Stopparda to gatunkowa hybryda, dwuaktowa opowieść rozgrywająca się na przestrzeni trzydziestu lat, w której polityka miesza się z muzyką, esej z felietonem, fakty i prawdy historyczne z trywialnymi historyjkami. Komunikaty radiowe informują nas o wybranych wydarzeniach z tamtych lat, a pierwsza jest z 1968 o Sydzie Barrecie, potem wybrane daty, Havel, Husak, kilka razy Syd Barrett i od czasu do czasu coś spoza, czyli Sierpień 80 czy upadek muru berlińskiego. Ponadto: rozpad The Beatles, ukazanie się płyty The Velvet Underground z okładką Andy Warhola, śmierć Johna Lennona i wiele innych faktów z dziejów muzyki i polityki, przeważnie naszych południowych sąsiadów. Rzecz rozgrywa się głównie w Czechach i trochę w Londynie, bohaterowie to grupka przyjaciół, których łączy i dzieli polityka i muzyka. Zaczyna się świetnie: przy dźwiękach "Paint it black" synonimu rock and rolla, czyli zespołu The Rolling Stones, nad sceną przesuwa się nagi mężczyzna, a na scenie towarzyszy mu naga partnerka odwrócona plecami do widowni. Nie o nagość jednak tu chodzi, ale użycie innych, niż słowo, środków. To jedyny, trwający około minuty moment, na podstawie którego możemy powiedzieć, że jesteśmy w teatrze - reszta to słuchowisko.

Rock and roll to przede wszystkim wolność, a zaraz potem bunt i prawda. Z całym szacunkiem dla braci z północnej Bohemii (takie tłumaczenie serwuje nam Elżbieta Woźniak), można im rzucić strawestowanego Lindę: co wy wiecie o wolności i rock and rollu ? Jednak to właśnie bardzo słaby dramaturgicznie tekst Toma Stopparda ściągnął na premierę Stonesów i uzyskał światowy rozgłos, a nowy dyrektor gdyńskiego teatru pokazuje w tym wyjątkowym mieście historię, która przy naszych doświadczeniach brzmi wręcz śmiesznie. Polacy nie potrafili i nadal nie potrafią przekazać światu fenomenu, jakim była rodzima opozycja i alternatywna kultura, nie wyprodukowaliśmy żadnego Stopparda, ciągle czeka na artystyczny wyraz nadwiślańska wyjątkowość, przy której bledną bohemiczne dylematy i herosy.

Rozczarowani będą także ci, którzy zasugerują się tytułem. Owszem, podczas ponad dwugodzinnego spektaklu kilkadziesiąt (!) scenek ilustrowanych jest lub dzielonych odtwarzanymi z taśmy utworami The Rolling Stones, Pink Floyd i Syda Barretta (przede wszystkim) oraz The Beatles, Johna Lennona, The Doors, Boba Dylana, Greatful Dead, Beach Boys, Velvet Underground oraz po jednym U2 i Guns N'Roses, ale co ciekawe - nie ma ani jednego utworu drugiego, obok Barretta, muzycznego bohatera spektaklu, czyli czeskiego The Plastic People of the Universe. No cóż, pewnie autor uznał, że twórczość tej formacji znana jest w całym wszechświecie. Setlista to przypadkowa zbieranina zespołów, które pewnie lubi Stoppard, ale z których, delikatnie mówiąc, nie wszystkie są rokendrolowe. Szkoda, że nie został wykorzystany pomysł, który nasuwał się samoistnie - by opowiedzieć historię r'n'r, choćby pobieżnie, choćby hasłowo dopasować innych wykonawców do niektórych dat. Teatralne Radio Wolna Europa nie poinformowało o najważniejszym wydarzeniu w historii muzyki rozrywkowej tamtych czasów, czyli punk rocku. Po wprowadzeniu anarchii w Zjednoczonym Królestwie nic już nie brzmiało tak jak kiedyś. Spektakl zamyka "Satisfaction" Jaggera i Richardsa w wykonaniu zespołu, który w przyszłym roku będzie obchodzić 50-lecie istnienia. Utwór pokoleniowy, ale i ponadczasowy, manifest, wezwanie, kawaleryjska trąbka, która obudzi umarłego lub spowoduje przedśmiertny wylew adrenaliny w domu starców. Niestety, nawet ten, wydawało się, samograj, nie zagrał.

Całość przegadana i niekomunikatywna. Już po pierwszym akcie osoby, z którymi rozmawiałem, szczerze przyznały, że pogubiły się i nie potrafiły odpowiedzieć na proste pytanie o imię głównych bohaterów - a przecież na premiery zapraszani są najlepsi z nas. Aktorzy zablokowani, podają gorliwie kilometry tekstu, zamiast zatańczyć zaśpiewać, zaszaleć - cokolwiek, co można by było zapamiętać. Z rosnącym smutkiem wbijałem się w fotel, obserwując tak zaskakująco staromodne, szczególnie w zestawieniu z tytułem, przedstawienie. Poza urokiem Marty Kadłub, która ma szanse zostać ulubienicą męskiej części widowni, chyba po raz pierwszy od wielu lat nie zapamiętałem żadnej roli, no chyba że efekt, jaki powstał przy czytaniu wiadomości przez lektorkę Radia Wolna Europa, Małgorzatę Talarczyk: Andy Warhol The Velvet Underground. Na scenie obserwujemy aż 17 osób z dwudziestoosobowego zespołu z ulicy Bema. Wszystkie większe role grają nowi aktorzy, dla starych zostały niepotrzebne ogony, bo gdyby wycięto ich "role", spektakl na pewno by nic nie stracił. To było upokorzenie, wyraźne określenie miejsca w szeregu. Tym boleśniejsze, że jak na razie aktorzy Babickiego nie zrobili różnicy, nie wnieśli nowej jakości. To źle rokuje na przyszłość, to nie jest zespół, tylko dwie, mocno wyodrębnione grupy.

R'n'r to przede wszystkim prawda. Rokendrolowcem i artystą jest się albo nie bez względu na wiek. Zapamiętałem ogólnie dobre wrażenie po kilku spektaklach z gdańskiego okresu Krzysztofa Babickiego i mam nadzieję, że wczorajszy falstart nie jest ostatnim słowem tego utalentowanego reżysera. Gdyby traktować otwarcie nowego dyrektora artystycznego w kategoriach bezwzględnych, nie pozostaje nic innego jak mieć nadzieję, że może być tylko lepiej. Wyzwanie, z jakim się zmierzy w Gdyni Krzysztof Babicki, jest kilkupoziomowe. Zespół po przejściach, zrażona, mało wybredna publiczność, zależności służbowe, fatalna komunikacja społeczna teatru (która, niestety, nadal trwa...), brak intelektualnego zaplecza dokoła najważniejszej w mieście instytucji kultury i pewien bardzo swoisty gdyński i dwójmiejski klimat społeczny - wszystko to naraz i każde z osobna okazały się nie do przezwyciężenia dla jego poprzedników. Warto podkreślić pierwsze pozytywne ruchy: jest nowa strona internetowa teatru - wprawdzie treści niewiele, ale graficznie nie razi już oczu. Nowy dyrektor złożył ważną deklarację - co roku będzie grana przez jego teatr sztuka z konkursu o Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną. Mamy nadzieję, że im dłużej będzie Babicki w Gdyni, tym więcej podejmie dobrych decyzji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji