Artykuły

Wielka historia w rytmie rock'n'rolla

"Rock'n'Roll" w reż. Krzysztofa Babickiego w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Mirosław Baran w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Miało być efektownie i porywająco, wyszło dość przeciętnie - za nami premiera sztuki Toma Stopparda "Rock'n'roll", czyli pierwszy spektakl Krzysztofa Babickiego, nowego dyrektora Teatru Miejskiego im. Gombrowicza w Gdyni.

"Rock'n'roll" to napisana z dużym rozmachem, wielowątkowa historia, dziejąca się od 1968 roku (Praska Wiosna) do roku 1990 (pierwszy koncert Rolling Stones w Pradze) na przemian w stolicy Czechosłowacji oraz w angielskim Cambridge. Dwójka głównych bohaterów to profesor filozofii Max - marksista do samego końca - i jego czesku doktorant Jan. W kilkunastu scenach (osadzonych w paroletnich odstępach czasu) widzimy kolejne losy naukowców, ich rodzin i znajomych. Z czasem widzimy, jak idealizowany przez Maxa system polityczny i społeczny, coraz słabiej sprawdza się w codziennym życiu Jana.

Poszczególne sceny łączone są odczytaniem przez Narratorów - stylizowanych na komunikaty Radia Wolna Europa - najważniejszych wydarzeń politycznych z Czechosłowacji, Anglii i Polski z mijających na scenie lata oraz faktów z historii muzyki rockowej. Bo towarzyszy ona bohaterom przez cały spektakl. I to w najlepszym wydaniu: w spektaklu słyszymy fragmenty (wpisanych do didaskaliów przez samego dramaturga) utworów m. in. Rolling Stones, Boba Dylana, Pink Floyd, Guns N'Roses, U2 czy Johna Lennona.

W swoim nie najlepszym tekście autor "Arkadii" mieści wiele tematów. Może nawet zbyt wiele. Mamy tam dramatyczne historie rodzinne (choćby chorobę nowotworową Eleanor, żony Maxa) i skrypt z historii Czechosłowacji, momentami mocno przypominający polskie realia (wszak w PRL-u muzyka rockowa także długo budziła niechęć komunistycznych władz, a milicja regularnie ganiała długowłosych). Najciekawsze w spektaklu są fragmenty, w których bohaterowie muszą sami zmagać się z politycznymi czy osobistymi wyborami, gdy rzeczywistość i historia zmusza ich do zajęcia jednoznacznego stanowiska. Świetna jest choćby rozmowa, w której Jan usiłuje przekonać swoje czeskiego kolegę, że prawdziwą walką z systemem jest obojętność i zignorowanie go, bo pisanie petycji i listów protestacyjnych to zaakceptowanie władz i "gra" w tą samą grę. Niestety, druga część spektaklu zdominowana jest przez wydarzenia miłosno-rodzinne, rodem z komedii romantycznych czy seriali.

Uczciwie trzeba przyznać, że Babicki jako reżyser nie poszedł w Gdyni na łatwiznę. Choć przygotował polską prapremierę sztuki Stopparda w Lublinie trzy lata temu, to w Trójmieście przedstawił zupełnie nową inscenizację tego tekstu. Jednak jego spektakl jest jednak daleki od doskonałości, co najwyżej przeciętny. Choć ciągle obecna jest w nim energetyczna muzyka, to samemu przedstawieniu brakuje rytmu, sporo w nim dłużyzn, a ruch sceniczny ogranicza się głównie do wejść i zejść. To teatr mocno tradycyjny, szalenie dosłowny, właściwie wiernie ilustrujący tekst.

Minimalistyczna i wchodząca daleko w głąb sceny scenografia Jagny Janickiej pozostawiała aktorom bardzo dużo miejsca. I co z tego, gdy reżyser i tak przeważającą większość akcji ustawiał na skraju sceny, zaraz obok widowni. Aktorom nie pomagały też - skądinąd przygotowane bardzo starannie, świetnie ilustrujące bieg lat i zmiany mody - Sławomira Smolorza. Wystarczy przyjrzeć się nowemu "oddechowi" ich grze, gdy po kilkudziesięciu minuta mogli rzucić wreszcie z głów ogromne, hippisowskie peruki.

O ile przy inscenizacji Babicki nie powtarzał "lubelskich" chwytów, to gorzej to już wyglądało przy budowaniu obsady. Trójka ze sprowadzonych przez Babickiego do Gdyni aktorów występowała w "Rock'n'rollu" z Teatru Osterwy. Dwóch z nich - Szymon Sędrowski oraz Andrzej Redosz - zagrali te same postacie. Nową rolę (o wiele większą) dostała tylko Monika Babicka.

Wydaje się, że obsada "Rock'n'rolla" pokazuje nową hierarchię w Teatrze Miejskim. Praktycznie wszystkie większe role zagrali nowi aktorzy Babickiego - wspomniani Sędrowski (wcielił się w Jana) i Babicka (podwójna żony i córki Maxa), Dariusz Szymaniak (Max), Maciej Wizner (Ferdinand) i Marta Kadłub (podwójna rola córki oraz wnuczki Maxa). A "stara" część zespołu obsadzona została głównie w epizodach. Choćby Bogdan Smagacki i Mariusz Żarnecki spędzili na scenie w sumie z trzy minuty, ich występ ograniczył się do robienia groźnych min (grali komunistycznych tajniaków) oraz wnoszenia i znoszenia krzeseł. na większą rolę załapał się tylko Grzegorz Wolf (nieco nadekspresyjny w jego wykonaniu dziennikarz Nigel).

Decyzji personalnych Babickiego broni sam spektakl, wszyscy nowi aktorzy zagrali na przynajmniej przyzwoitym poziomie. Szczególnie wyróżniała się Babicka w roli Eleonore (choć w drugiej części, jako Esme, była już nieco mniej prezcyzyjna) oraz Szymaniak jako Max (choć dość nerwowo wszedł w premierowy spektakl). Pomimo krótkiego czasu spędzonego na scenie, bardzo ciekawie zdążyli się zaprezentować w epizodach Rafał Kowal, Piotr Michalski i Dorota Lulka. Ich forma pokazuje, że w przyszłości nowy dyrektor powinien z większym przekonaniem na nich stawiać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji