Artykuły

Krystyna Janda o teatrze, internecie i pieniądzach

- Na razie jest tak, że Teatr Polonia ma rocznie 260 tysięcy widzów, a Dramatyczny 26 tysięcy. Oni dostają 10 mln zł dotacji, a ja ze wszystkim, co pozyskam od sponsorów - milion. Gdyby miała dodatkowy milion, to przestałabym bać się ryzyka artystycznego, nie musiałabym po każdej premierze bać się, że upadnę - mówi Krystyna Janda, dyrektorka i aktorka Teatru Polonia.

O godz. 18 Krystyna Janda w sali koncertowej Polskiego Radia we Wrocławiu zagrała "Białą bluzkę" Agnieszki Osieckiej w reżyserii Magdy Umer. Wcześniej spotkała się ze studentami i pracownikami Wydziału Zamiejscowego Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w jego nowej siedzibie przy ul. Ostrowskiego.

- Niegdyś spotkania gwiazd teatru z publicznością miały cel charytatywny. Takie jest i nasze dzisiejsze spotkanie, bo jest ono prezentem Krystyny Jandy dla założyciela Szkoły Głównej Psychologii Społecznej Piotra Voelkela - zaanonsował otwarte zorganizowane we wrocławskiej siedzibie uczelni spotkanie z najwybitniejszą polską aktorką prowadzący je Sławomir Pietras.

Podczas półtoragodzinnego spotkania publiczność zgromadzona w auli wielokrotnie wybuchała śmiechem i nagradzała brawami wypowiedzi aktorki.

O teatrze

- Gdybym nie wierzyła, że teatr potrafi odmienić człowieka, to nie stałabym na scenie z taką emocją, a gram 300 spektakli rocznie. Teatr to miejsce niezwykłe, gdzie ludzie wymieniają się poglądami, posługując się wybitną literaturą. Miejsce elitarne, bo przecież 80 procent ludzi, których spotkałam w życiu, nie chodzi do teatru albo nawet nie było tam nigdy w życiu. To, że powstaje literatura teatralna, która jest kanonem, a może być interpretowana wciąż i wciąż na nowo, świadczy o jej wielkości i o tym, że teatr to niezwykłe miejsce. Ja wychodząc na scenę, dialoguję z publicznością. To ani sposób pouczania, ani występ artystyczny, który ma pokazać mój kunszt i umiejętności. Zajmowanie się na co dzień takimi sprawami jak miłość, wierność, bohaterstwo to życie arystokraty duchowego. Żyjemy życiem uprzywilejowanym.

O wyborze repertuaru swoich teatrów

- Teatr Polonia miał być artystycznym teatrem środka. "Trzy siostry" Czechowa, które zainaugurowały działalność dużej sceny, gramy od sześciu lat. 150 razy wystawiliśmy "Szczęśliwe dni" Becketta, a to nie jest sztuka łatwa. Polonia ma 260 miejsc, Och-Teatr 450. Utrzymanie instytucji okazało się tak drogie, że nie możemy wystawiać tylko takich rzeczy, jak "Koza, albo kim jest Sylwia" Albee'ego z wybitną rolą Piotra Machalicy albo "Wassa Żeleznowa Gorkiego. Każdy ambitny tytuł muszę obudowywać dwoma, trzema, które są lżejsze. I jeśli tak dalej będzie szło, to będę musiała zrobić sezon samych fars, oczywiście najlepiej wyreżyserowanych i zagranych, ale takich, w których nie chodzi o nic poza zabawą, ale które utrzymają teatr.

Wiem, kiedy Krzysztof Globisz ma dwa miesiące przerwy, więc szukam dla niego czegoś, w czym chciałby zagrać; wiem, gdy Janusz Gajos przechodzi z teatru do teatru i ma trochę czasu. Tak właśnie, specjalnie dla Jerzego Stuhra, powstały "Omdlenia". Świetnie znam środowisko, wiem, w czym aktorzy chcieliby zagrać, dla czego daliby sobie upuścić krwi. Wiem, co zaplanować, jak ich zdobyć.

Ale repertuar obu scen determinuje mój gust, poglądy, poczucie estetyki. Aktora, który gra tak, jak mi się nie podoba, po prostu nie wpuszczam.

Nie ma w moim teatrze związków zawodowych. Obie sceny prowadzi 20 etatowych pracowników, pasjonatów teatru, którzy godzą się pracować jak ja. Bo ja pracuję bez ograniczeń, od rana do wieczora, gram, reżyseruję, jestem szefem literackim, a jak jest brudno, to posprzątam.

O Wrocławiu

- Mieszka tu rodzina mojego męża. Wiele czasu spędzałam tu u mojej teściowej, w czasie spotkań i zjazdów rodzinnych. Pamiętam spacery z psami nad rzek, ale przede wszystkim rozmowy na fajnym poziomie. I nigdy w życiu nie spotkałam człowieka, który byłby dla mnie niemiły. Raz na jakiś czas, kiedy przyjeżdżam do Wrocławia, biorą mnie w obroty lekarze, bo ja przecież normalnie nie mam czasu na badania. No i kiedyś dostałam skierowanie na badanie w miejscu, którego taksówkarz nie mógł odnaleźć przez półtorej godziny. Strasznie mnie za to przepraszał, ale w międzyczasie zaprzyjaźniliśmy się. Kiedy wychodziłam z badań, czekał na mnie pod kliniką. Powiedział, że po prostu nie mógł odjechać.

I jeszcze jedno, wielu moich znajomych, którzy powracają do Polski po całym życiu spędzonym w Ameryce, osiedla się właśnie we Wrocławiu. Mówią, że to miasto o największym potencjale kulturalnym w Polsce.

O Przeglądzie Piosenki Aktorskiej

- Nie, nie wygrałam tu konkursu, od razu przyjechałam śpiewać w Gali [śmiech]. Przez wiele lat zawsze w okolicy marca przyjeżdżaliśmy na festiwal, który wtedy bazował na siłach krajowych. Teraz występuje więcej wykonawców zagranicznych i impreza zmieniła charakter. Ale wtedy było tak, że na Galę zjeżdżali się aktorzy z całej Polski, a każdy przywoził nową piosenkę. I bardzo emocjonujące było siedzieć na sali i słuchać, kto co przygotował.

Na zamówienie PPA powstała "Biała bluzka". Także "Shirley Valentine" wyprodukował Wrocław, bo Warszawa się wstydziła, a ja ją gram od 23 lat. Również spektakl "Marlena" powstał na wrocławskie zamówienie.

O prywatnej scenie we Wrocławiu

- Wszystko zależy od prezydenta miasta. Gdyby podpisał z kimś umowę w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego, to tak. Z drugiej strony przepisy są takie, że tak naprawdę takiej umowy z teatrem nie można podpisać. Co innego na budowę spa albo nowej drogi.

O milionie

- Na razie jest tak, że Teatr Polonia ma rocznie 260 tysięcy widzów, a Dramatyczny 26 tysięcy. Oni dostają 10 mln zł dotacji, a ja ze wszystkim, co pozyskam od sponsorów - milion. Gdyby miała dodatkowy milion, to przestałabym bać się ryzyka artystycznego, nie musiałabym po każdej premierze bać się, że upadnę.

17 warszawskich teatrów publicznych dostaje rocznie 90 milionów dotacji. A 12 takich jak mój ledwie 9 milionów. A przecież w Paryżu czy Wiedniu nie ma tylu państwowych scen, są dwie-trzy. Reszta funkcjonuje właśnie na zasadzie partnerstwa publiczno-prywatnego, dla większej różnorodności.

O filmie o Marie Skłodowskiej-Curie

- Na razie filmu nie ma i nie wiadomo, czy powstanie. Scenariusz został zgłoszony do konkursu Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej. Jeśli dostanie dotację, dołoży się telewizja i powstaną też cztery odcinki serialu. Scenariusz, który powstał przy moim współudziale, jest biografią, ale nie po kolei. Pokazuje trzy dni życia Marii Skłodowskiej, gdy przyjechała do Polski otworzyć Instytut Radowy. Przypadkowo wysiada w miejscowości, z której wyjechała do Paryża wiele lat wcześniej, gdy zwolniono ją z posady guwernantki u Żurawskich. Po latach spotyka tam Kazimierza Żurawskiego, z którym już stara i schorowana rozmawia o najtrudniejszych sprawach. Scenariusz pozwala narysować postać, która jest bliska wszystkim.

O głuchocie

- Grałam bardzo dużo antyku, a tam się strasznie krzyczy. Ileż ja się wydarłam jako Medea czy Antygona. No i teraz mam głuchotę zawodową.

O HBO i polskiej telewizji

- Ich nie interesuje oglądalność. Oni są telewizją na całym świecie i stać ich, żeby coś nakręcić. Tam się liczy dialog, wielowątkowość, obsada. Gdy zobaczyłam scenariusz serialu "Bez tajemnic", zdziwiłam się i ucieszyłam, że takie coś będziemy grać. A u nas? "Boską" na żywo obejrzało 3 miliony widzów, razem z tymi w internecie. Co na to telewizja? Najpierw byli w szoku, a na drugi dzień powiedzieli, że jakby w tym czasie nadali cztery odcinki seriali i mieli osiem bloków reklamowych, to lepiej by na tym zarobili.

O internecie

- Właściwie już nic nie piszę na blogu, bo potem nazajutrz czytam o tym w gazetach. Kiedyś, nie wiem czemu, napisałam, że wiozę do weterynarza kota, którego znalazłam w pobliżu teatru. I co czytam na drugi dzień? "Krystyna Janda jednak ma serce". Wobec tego jestem bezradna. Czasem tylko coś napiszę, żeby wywołać burzę.

O łączeniu dobrego aktorstwa z pracą w telenoweli

- Można. Ja super bym zagrała w telenoweli. Tylko musiałabym wiedzieć, co się stanie z moją bohaterką. Bo skąd mam wiedzieć, czy za trzy odcinki nie umrę. Bo jeśli tak, grałabym miłą osobę, żeby ocieplić postać. A gdybym miała zostać świętą, to zagrałabym kontrowersyjnie. Ale teraz o wszystkim decyduje oglądalność. Dużo ludzi wyłącza telewizor w drugiej minucie i Hanka Mostowiak umiera. Ostatnio nagrywałam spektakl w domu należącym do matematyka, który wymyślił ten system. Wszystko mi wytłumaczył: ludzie mają w domu czujki, jak przestawiają program, to potem to w telewizji analizują, kto tam się wtedy na tym ekranie pojawił. No i aktor leży.

O "Białej bluzce"

- Jestem do niej bardzo przywiązana. Spektakl wznowiłyśmy z Magdą Umer po 22 latach i okazało się, że trzeba go zmienić. Są inne piosenki i dodatkowe materiały filmowe. Bo w międzyczasie urosło pokolenie ludzi, którzy nie pamiętają stanu wojennego. To, co widać na ekranie podczas spektaklu, jest tym, co było przed laty za drzwiami teatru. Teraz muszę wiele rzeczy dopowiadać, wyjaśniać, bo ludzie nie rozumieją. W Warszawie bywa, że kiedy pojawia się Michnik czy Kuroń, widzowie krzyczą "Zdrada!" i wychodzą.

O zamianie w kota

- Marzyłam, żeby wystawić "O kotach" Doris Lessing, wielką książkę o humanizmie, choć to mała książeczka. Wiedziałam tylko, że tę masę kotów, które opisuje Lessing, muszę zamienić na jednego, górę dwa, by widzowie zdążyli się do nich przywiązać. Brnęłam w tę adaptację, aż opuściłam ręce. Nie dałam rady. Wszystko, co pisałam, wydawało mi się bardzo płytkie wobec tego, co napisała Lessing. Ale bardzo bym chciała na scenie zamienić się w kota.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji