Artykuły

Myślę, że Hamlet jest Polakiem

Dzisiaj o godz. 21 premiera najnowszego spektaklu teatru Wybrzeże, rozegra się on w surowych przestrzeniach opuszczonej hali suwnicowej na terenie Stoczni Gdańskiej. Przedstawienie "H." na podstawie szekspirowskiego "Hamleta" reżyseruje Jan Klata - jeden z najciekawszych reżyserów młodego pokolenia.

Scena teatralna ze swoją umownością jest obszarem stosunkowo bezpiecznym dla twórcy. Pan zdecydował się na realizację swojego spektaklu w przestrzeni symbolicznej, w miejscu, które jest mitem, a jednocześnie niepokojącym wyrzutem sumienia. Co Pana do tego skłoniło?

JAN KLATA: Kiedy Szekspir na początku XVII wieku pisał o tym, że "źle się dzieje w państwie duńskim", że coś w nim gnije, to wcale nie myślał o Duńczykach, tylko o swoim państwie. I ja, kiedy to czytam, myślę o moim państwie. Zastanawiałem się, gdzie znaleźć Elsynor. Ogromnie ważne, w jakiej przestrzeni go umieszczamy. Poszedłem tropem wielkiego człowieka teatru Stanisława Wyspiańskiego, który napisał fantastyczne studium oo Hamlecie. On wiedział, że przestrzeń w tym dramacie jest bardzo istotna.

I chciał "Hamleta" na Wawelu.

- Chciał miejsca, gdzie ogniskuje się duch narodu, społeczeństwa, historii, jakkolwiek byśmy to nazwali. W jego czasach rzeczywiście był to Wawel. Dla mnie idealna do wystawienia tego dramatu jest Stocznia Gdańska: hala z suwnicą Anny Walentynowicz, niedaleko od pomnika Trzech Krzyży i miejsca, gdzie zmieniała się historia Europy i świata. Jak wchodzi się w tę przestrzeń - gigantyczną, postindustrialną, trochę jakby sakralną, bo jakiś duch nieprawdopodobny w niej wciąż tkwi - ma się wrażenie, jakby przed momentem stoczniowcy wyszli na demonstrację. Walczyć o swój i mój los. Miałem wtedy parę lat i myślę, że jestem im coś winien. Mam głębokie poczucie ogromnej wdzięczności za to, co zrobili, a z drugiej strony jakieś wrażenie, że trzeba opowiedzieć, jak to się wszystko pozmieniało. Jak wygląda to państwo, jak wyglądają rządzący i jak rządzą. Dlatego pytam sam siebie: Jak rządzą Klaudiusz i Poloniusz? Co się tak naprawdę stało z tym starym Hamletem? Kim on jest i co to za wyrzut sumienia? Odczytuję to przez polskość, którą kocham i której nienawidzę. "Hamlet" jest opowieścią o młodym człowieku, który nie zgadza się na zastały, gnijący świat, a jednocześnie jedyne, co ma do zaproponowania, to trochę bezsensowny bunt. I dojrzewa do tego, aby pięknie przegrać. To jest ogromnie polskie. Myślę, że Hamlet jest Polakiem.

Pana Hamlet będzie miał determinację gdańskich stoczniowców, by sprzeciwić się temu, co jest wokół?

- Sprzeciwia się, ale z drugiej strony dręczy go pytanie, czy warto. Bo doskonale wie, że tak naprawdę bunt nie ma sensu. Nie robimy z Klaudiusza i Poloniusza niewydarzonych staruszków. To są mężczyźni w sile wieku, którzy w machinacjach i politycznych grach są znakomici. A przy tym są uroczymi facetami. Grzegorz Gzyl w roli Klaudiusza to absolutny król życia: wysublimowany, elokwentny i dowcipny, degustator win obyty w świecie. Hamlet widzi, że przegra tę walkę i że będzie z tego tylko nieszczęście, ale w pewnym momencie decyduje się mimo wszystko, tak po polsku. My zawsze woleliśmy pięknie przegrać niż normalnie ułożyć sobie życie.

Wydaje mi się, że ten bunt Hamleta jest bliski nie tyle wydarzeniom sierpniowym, ile tym, które rozegrały się dekadę później. W latach dziewięćdziesiątych gdańscy stoczniowcy dramatycznie walczyli o utrzymanie swojego miejsca pracy, a w kapitalistycznych warunkach ich walka z góry była skazana na niepowodzenie.

- Wielkim paradoksem jest to, że był to kapitalizm wywalczony przez nich samych. Stocznia to był wielki zakład socjalistycznej pracy, oczko w głowie władzy. I nagle ludzie, którzy powinni być pieszczochami systemu, dostrzegają kłamstwo i fałsz, robią rewolucję i demontują ten system. Rozciąga się to na całą Europę, bo bez tego nie byłoby obalenia muru berlińskiego. To jest ich wielka zasługa. A potem okazuje się, że jednymi z pierwszych ofiar wolności są oni sami. W nowych realiach nie ma dla nich miejsca. W opustoszałych halach ich dzieci grają w turbogolfa.

Turbogolf - trudno sobie wyobrazić bardziej kontrkulturowe działanie: staje się na pochylni, wali się w piłeczkę i trafia w rdzewiejący od lat statek. Stocznia to idealny Elsynor, miejsce, w którym się czas zatrzymał.

Wspomniał Pan już o Klaudiuszu i Poloniuszu. Jacy w Pana spektaklu będą inni ludzie z otoczenia księcia?

- Gertruda, matka Hamleta, to piękna i fascynująca kobieta, która się bez pamięci zakochała w Klaudiuszu. Ona tak naprawdę nic nie wie o morderstwie. Nie ma tej świadomości albo bardzo nie chce jej mieć. Uzyskuje tę wiedzę dopiero pod koniec dramatu, w scenie z Hamletem. Wtedy dopiero następuje pęknięcie między nią a Klaudiuszem, wcześniej jest to związek dwojga zafascynowanych sobą ludzi. Gertrudzie brakowało tego w poprzednim związku; myślę, że gdyby jej mąż, stary Hamlet, nie zginął, ich relacja i tak by się rozpadła.

Dlaczego tytuł spektaklu to "H.", a nie "Hamlet"?

- Dlatego, że to nie będzie Hamlet od A do Z, no i dlatego że trochę przesuwamy akcenty. Z jednego Hamleta na całe jego pokolenie. Pokolenie H. Należą do nich Rozencrantz i Guildenstern, Horacjo i Laertes. Pokazujemy, jak różnych wyborów można dokonać, mając dwadzieścia kilka lat.

Albo wchodzisz w Babilon i stajesz się trybikiem w systemie, albo zostajesz na marginesie i robisz się coraz bardziej rozgoryczony. Każdy z tych bohaterów musi sam rozstrzygnąć ten dylemat. Jest jeszcze Ofelia, tutaj właściwie taka "post-Ofelia". Nie osiemnastoletnia dziewczyna, która nic jeszcze nie wie o życiu i stosunkach damsko-męskich, tylko dojrzała kobieta. Bardzo specyficznie dojrzała.

Co w niej takiego wyjątkowego?

- Ma 30 lat, a zatrzymała się na takim etapie, kiedy Hamlet wyjechał na studia.

Była w nim zakochana, on wyjechał, pisał do niej. Ofelia usiłuje przekonać samą siebie, że nic przez ten czas się nie wydarzyło. Kiedy Hamlet wraca, Ofelia oczekuje, że czas cofnie się o pięć, sześć lat - do momentu, kiedy wszystko było cudownie. Zachowuje listy Hamleta, buduje mu ołtarzyki. Konfrontacja z człowiekiem, który już jej nie kocha, ma inne sprawy na głowie, któremu wali się cały świat i nie ma czasu, żeby się nią zająć, jest dla niej tragiczna.

Do tego dochodzi tragedia rodzinna - jej ukochany morduje jej ojca. Związek między nimi był bardzo silny. Poloniusz - cyniczny gracz w polityce, zbrojne ramię Klaudiusza, za którego załatwia całą brudną robotę - w domu jest zupełnie inny. Ofelia wchodzi mu na głowę, a on się na to zgadza, wydaje się w stosunku do niej bezradny. Rozmowy z Ofelia, prośby, żeby się trzymała od Hamleta z daleka, to rozmowy z dzieckiem, które się bardzo kocha i chce się ustrzec je przed złem, ale tak naprawdę nie jest mu się w stanie nic zabronić. Stąd nienawiść Poloniusza do Hamleta. Ważne są tutaj relacje rodzice - dzieci: Gertruda - Hamlet, Poloniusz - Ofelia.

A ojciec Hamleta?

- To taki romantyczny Król Duch. Husarz, ułan, powstaniec. Namawia do zemsty za wszelką cenę, a Hamlet ma z tym kłopot - bo jest napisane, że mścić się nie wolno. Myślę, że Hamlet czyta książeczkę do nabożeństwa, która mu została z pierwszej komunii. Tam, w modlitwie "Ojcze nasz" jest napisane: "i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom". Tymczasem ojciec żąda zemsty. To też jest polskie pytanie po 1989 roku: mścić się czy odpuścić winy?

Hamleta gra Marcin Czarnik, z którym współpracował Pan przy spektaklu "Lochy Watykanu" we wrocławskim Teatrze Współczesnym. Co takiego Pan w nim dostrzegł, że powierzył mu tę rolę?

- Żarliwość i bardzo współczesną wrażliwość, głębokie przejęcie tematem. Nie koturnowe, klasyczne, tylko pełne współczesnej,dezynwoltury, która jest w młodych ludziach. Do tego dochodzą duże możliwości aktorskie i umiejętność prowadzenia roli w taki sposób, że nabiera prawdopodobieństwa i staje się opowieścią o ludziach, których znam. Ale z całym gdańskim zespołem świetnie się pracuje.

Pański "Hamlet" nie jest raczej propozycją dla wielbicieli klasycznych adaptacji Szekspira. Dla kogo zrobił Pan ten spektakl?

- Nikt robiąc przedstawienie, nie zastanawia się nad kategorią grupy docelowej. W sztuce nie powinno być żadnej "targetyzacji". Ale myślę, że staram się robić spektakle dla osób, które nie chodzą do teatru, a chodzą na koncerty, czytają książki, oglądają filmy. Ostatni raz byli w teatrze ze szkołą i się zrazili, a teraz myślą, że teatr to obciach, "kurtyna, naftalina i mina". Tacy ludzie są świetną publicznością.

Po skończeniu reżyserii w Krakowie, mimo znakomitych referencji długo nie mógł Pan zrobić debiutanckiego spektaklu. Był Pan copywriterem, pisał o muzyce alternatywnej, w Telewizji Puls reżyserował programy talk-show, podobno nawet chciał Pan zostać grabarzem. Jak teraz ocenia Pan ten czas?

- Bardzo dobrze mi to zrobiło. Na Wydział Reżyserii w Warszawie zdałem tuż po maturze, koledzy z roku byli kilkanaście lat starsi ode mnie. Potem przeniosłem się do Krakowa i tam też koledzy byli sporo starsi i dojrzalsi. Myślę, że po skończeniu studiów nie byłem jeszcze gotowy, żeby robić własne spektakle. Trzeba solidnie dostać w dupę, żeby robić coś własnego, żeby umieć o to walczyć. Nie, nie mam pretensji do dwudziestu kilku dyrektorów teatrów, do których się wtedy zwracałem z propozycją spektakli.

Bo teraz oni się zwracają do Pana?

- Bo są wśród nich osoby, z którymi teraz podejmę współpracę na zupełnie innych zasadach. Jestem dużo silniejszy i mogę robić zupełnie inne spektakle niż wtedy. Myślę, że oni to wówczas wyczuwali. Jeśli reżyser nie ma w sobie siły i determinacji, żeby przekonać dyrektora teatru, to nie będzie jej miał, żeby przekonać aktorów, realizatorów ani tym bardziej publiczności.

Czy to prawda, że przełomowym zdaniem, które zadecydowało o Pana powrocie do teatru, była wypowiedź żony: "Klata, coś się niedobrego z tobą dzieje, brzuch ci rośnie"?

- Tak. Wtedy zarabiałem duże pieniądze, ale pojawiało się pytanie, co z tej działalności pozostanie. Dlatego w pewnym momencie zdecydowałem się to zostawić.

Moja rodzina płaciła ciężko za tę decyzję, stosunkowo niedawno wyszliśmy z długów. Ale to był decydujący moment. Miałem wtedy 27 czy 28 lat i patrzyłem na swoich znajomych z liceum: jedni weszli w Babilon, inni robią swoje, a ja byłem takim Piotrusiem Panem. Takiej decyzji nie da się odwlekać w nieskończoność. Hamlet też nie mógł jej przeciągać.

Jakie plany po "Hamlecie"?

- Przeniesienie "Rewizora" do Teatru Telewizji, zdjęcia będą we wrześniu. A potem powrót do mojej reżyserskiej kolebki, czyli do teatru w Wałbrzychu i "... córka Fizdejki" wg Witkacego.

Jan Klata

rocznik 1973, dramaturg i reżyser. Absolwent Wydziału Reżyserii Dramatu PWST w Krakowie. Realizacje: "Uśmiech grejpruta" (zamierzony błąd w tytule) (Teatr Polski, Wrocław 2002) "Rewizor" Mikołaja Gogola (Teatr im. Szaniawskiego Wałbrzych, 2003), "Lochy Watykanu" wg A Gide'a (Teatr Współczesny Wrocław, 2004).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji