Artykuły

Jest o czym mówić

"Położnice szpitala św. Zofii" w reż. Moniki Strzępki w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Pisze Danuta Lubina Cipińska w miesięczniku Śląsk.

Wspomnę tylko o dwóch takich "szaleńczych" z pozoru decyzjach. W ich wyniku powstały przedstawienia, które przeszły nie tylko do historii chorzowskiej Rozrywki, ale także polskiego teatru. Tak było z wielkim eksperymentatorem teatralnym Józefem Szajną, który w 1993 roku wystawił w Chorzowie swój autorski spektakl "Ślady". Tak było też w przypadku Łukasza Czuja, który w 1997 roku zrealizował głośny spektakl o oberiutach, zatytułowany "Tango Oberiu. 1928. Rewia pure nonsens z ponurym zakończeniem". Za ten spektakl Czuj był nominowany do nagrody Paszportu Polityki.

Teraz do współpracy z chorzowską Rozrywką Dariusz Miłkowski zaprosił najsłynniejszy teatralny duet ostatnich miesięcy - Monikę Strzępkę i Pawła Demirskiego. Są oni ubiegłorocznymi Laureatami Paszportu Polityki za konsekwentnie rozwijany projekt teatru krytycznego; za odwagę mówienia więcej i ostrzej, niż chcielibyśmy usłyszeć; za żywiołową teatralność łamiącą bariery "dobrego smaku" na rzecz "dobrego myślenia". W 2010 roku w chorzowskiej "Rozrywce", podczas ubiegłorocznego, XII Wakacyjnego Przeglądu Przedstawień, publiczność Śląska miała okazję zobaczyć cztery głośne przedstawienia tego duetu, zrealizowane w Teatrze Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu: "Był sobie Andrzej, Andrzej i Andrzej", "Niech żyje wojna!", "Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty" i "Był sobie Polak, Polak, Polak i Diabeł". To był przedsmak tego, co dwoje artystów zaproponowało musicalowej scenie i jej publiczności, wystawiając na początku sezonu 2011/2012 rewię zatytułowaną "Położnice szpitala św. Zofii".

Dzięki odważnej decyzji Dariusza Miłkowskiego Monika Strzępka i Paweł Demirski zadebiutowali w musicalu i znów mogli zaszokować i tematem i formą spektaklu. Musical społecznie zaangażowany, publicystyczny - tego jeszcze nie było. Bez wątpienia Strzępka i Demirski otworzyli jakieś nowe drzwi.

Trzeba podkreślić, że szpital jako metafora ludzkiego losu jest częstym artystycznym motywem. "Czarodziejska Góra" Manna, "Szpital przemienienia" Lema, "Lot nad kukułczym gniazdem" Keseya to właśnie na nim oparte arcydzieła literatury, które przenoszono też na scenę teatralną i filmowano. Jednak izba porodowa - z fizjologią nasyconą krwią i zwierzęcym bólem - do tej pory nie była za bardzo penetrowana na scenie, a jeśli nawet - to na pewno nie w musicalu.

Tekst dwuczęściowej rewii położniczej, napisanej specjalnie dla Teatru Rozrywki, zainspirowany został osobistymi przeżyciami Strzępki i Demirskiego z momentu narodzin ich syna. Choć wybrali jedną z najlepszych placówek położniczych, wysoko usytuowaną w rankingu "Rodzić po ludzku", boleśnie rozczarowało ich to, w jaki sposób traktuje się w niej rodzące kobiety, ich partnerów i przychodzące na świat dzieci. "Położnice" są reakcją artystów na traumę tam doznaną.

Ich spektakl to lustro, w którym szpital jest metaforą polskiej rzeczywistości. Brak empatii, bezduszność, arogancja zdemoralizowanego i skorumpowanego personelu szpitala św. Zofii to nie tylko diagnoza polskiej służby zdrowia. To obraz kraju, w którym życie społeczne jest zatrute tymi postawami i zachowaniami. Pierwsza część spektaklu skupia się na diagnozie szpitalnictwa. Druga część jest przede wszystkim rozliczeniem pokoleniowym, starciem dzieci z rodzicami. Tu dominuje jedno pytanie - jaki sens ma życie w świecie, w którym rozmijają się oczekiwania i marzenia i jednych i drugich.

Scenę zaludniają pełnokrwiste acz groteskowe postaci. Są to m.in.: demoniczna Prywatyzatorka Marty Tadli, energiczna Ordynatorka Elżbiety Okupskiej, rozchwiana emocjonalnie Położna Alony Szostak czy Duch Położnej sprzed wojny w wykonaniu Ewy Grysko. Jarosław Czarnecki w roli chrzczącego na potęgę nowo narodzone dzieci Księdza zawarł kilka przywar właściwych wielu duchownym i można mieć obawy, czy nie rozpęta fali oburzenia równej tej, która dosięgła Nergala. Trzy rodzące pary to trzy różne postawy życiowe. Izabella Malik i Dariusz Niebudek są oględnie mówiąc mało dojrzali w roli matki i ojca i zupełnie nieprzygotowani na przyjęcie losu niezgodnego z ich marzeniami. Marta Kloc i Jacenty Jędrusik tworzą karykaturalny portret rodziców wielodzietnej, patriarchalnej rodziny. Ewelina Stepanczenko-Stolorz i Dominik Koralewski to ludzie sukcesu, którzy uważają, że wszystko można kupić, gdy tylko ma się pieniądze. W pamięć widza szczególnie zapada Barbara Ducka jako niepełnosprawna dziewczynka - Baby Monster pierwszej pary. Mocne wrażenie robi chór Noworodków - w pampersach i marynarkach pod krawatem. Silną stroną widowiska jest żywiołowa, ale różna gatunkowo muzyka Jana Suświłło oraz choreografia Rafała Urbackiego, performera związanego ze Śląskim Teatrem Tańca. Jak na spektakl muzyczny przystało, jest kilka songów, które w tej warstwie tworzą mocną dominantę. To przede wszystkim "Oksytocyna my love" i "Piosenka z przekleństwami" - pieśń złożona ze steku ordynarnych wulgaryzmów, jakie niektóre z kobiet wykrzykują podczas bólów porodowych. Rewia zbudowana jest z wielu bardzo groteskowych etiud. Są w nich wszystkie firmowe znaki Strzępki i Demirskiego - mocne dialogi, soczysty, nasycony wulgaryzmami język, szyderstwo, bezkompromisowość, demaskatorstwo, prowokacja. Jednak wachlarz podjętych tematów jest ogromny, moim zdaniem zbyt duży. Strzępka i Demirski pokazują: nepotyzm i błędy lekarskie, strajk białego personelu, prywatyzację szpitali, niedoszacowane kontrakty NFZ, flirty personelu służby zdrowia, rolę kapelanów szpitalnych, akcję "Rodzić po ludzku", bezradność wobec niepełnosprawności urodzonego dziecka, zdradę małżeńską, której owocem jest czarnoskóry potomek, szok i brak akceptacji wobec orientacji homoseksualnej dziecka, spadek dzietności, i wiele jeszcze innych wątków. Efekt jest taki, że zamiast logicznego wywodu mamy chaos, nad którym wydaje się, że nikt nie ma kontroli.

Dramaturgię mają tylko niektóre sceny, ale całość już jej nie posiada. Artyści nadużywają nadmiernej ekspresji, większość artykulacji - i tych mówionych i tych śpiewanych - to po prostu wrzask, jakby autorzy inscenizacji chcieli na materię teatru przełożyć "Krzyk" Muncha. To powoduje, że trzyipółgodzinne wieloobsadowe widowisko nuży. Jednak tematyka i prowokacyjna forma wzbudza wśród widowni duże emocje - od aplauzu po święte oburzenie. Na pewno jest o czym mówić we foyer i po wyjściu z teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji