Artykuły

Parasol Jana Dormana

Zaczęło się od premiery radiowej "Malowanych dzbanków". Ojciec napisał je w proteście przeciwko wystawianiu baśni braci Grimm. Uważał, że dzieciom wojny, bajki, w których wkłada się kogoś do pieca źle się kojarzą - JAN DORMAN we wspomnieniach córki IWONY DOWSILAS, założycielki Fundacji im. Jana Dormana.

Urszula Makselon: Teatr Dzieci Zagłębia to Jan Dorman. Dzięki niemu powstał. W czerwcu będzińska scena świętowała 60-lecie istnienia. Iwona Dowsilas: Jeśli obchodzono rocznicę teatru założonego przez Dormana, to "obcięto" mu pięć lat pracy. Chyba że świętowano rocznicę nadania teatrowi nazwy Teatru Dzieci Zagłębia, co zupełnie nie ma sensu. Takiej zmiany dokonano kiedyś na polecenie władz partyjnych. Dziwi to tym bardziej że w tym teatrze już raz obchodzono tę rocznicę. Z tej okazji ukazało się nawet okolicznościowe wydawnictwo. Nie spotkałam się z podobnym przypadkiem obchodzenia jubileuszy. Historycy teatru uznają 65 lat jego istnienia.

Spotykamy się w archiwum, gdzie zgromadzone są pamiątki i materiały związane z Dormanem i jego teatrem.

- Tutaj jest dosłownie wszystko: programy, plakaty, zdjęcia, ale także bilety komunikacji miejskiej i blankiety z restauracji. W oparciu o zgromadzone zbiory powstało prawie 30 prac magisterskich, dwie doktorskie i masę publikacji. Do 1954 r. teatr nie miał stałego dofinansowania. Pracownicy albo dostawali pieniądze, albo nie, bo teatr miał tyle, ile sobie wypracował, dopiero w 1969 r. został upaństwowiony.

Z jednej strony trwała walka o byt, a z drugiej teatr miał coraz więcej dokonań.

- Komisja artystyczna z ministerstwa, która przyjechała do Będzina w 1959 roku, oceniła zespół jako "teatr na poziomie europejskim". Byli zdziwieni, że w takim Będzinie... Dla ojca to było potwierdzenie, że to, co robi ma sens. Ta wizyta okazała się istotna, bo potem kiedy trzeba było gdzieś reprezentować Polskę, to wysyłano Dormana. W 1965 r. odwiedziła Będzin Pamela Howard. Po tej wizycie trwała wymiana korespondencji z Dormanem. Bardzo ceniła sobie to, czego się tutaj nauczyła. Tworzyła potem w Anglii teatry dla dzieci. Tam spektakle dla młodego odbiorcy były wtedy jedynie uboczną produkcją teatrów dla dorosłych.

Pani rodzice przywiązywali do tego, co robili ogromną wagę. Byli przekonani, że wychowanie przez sztukę to coś ważnego.

- Z ich strony to nie była potrzeba "bycia artystą". To była potrzeba udowodnienia wszystkim - co zresztą jest przypominane zawsze, gdy mowa o ojcu, - że "dziecko to nie tylko mały człowiek, ale to inny człowiek", którego należy traktować, jak partnera. Znajomość założeń pedagogiki i psychologii - to była podstawowa koncepcja tego teatru. Już przed wojną, w pedagogice zwracano uwagę na dziecko, jako na podmiot nauczania. Oboje z mamą ukończyli seminaria nauczycielskie i uważali, że rozwój przez sztukę - to ważny element w rozwoju człowieka. Początek ich teatru to było właściwie prowadzenie świetlicy Związku Zawodowego Górników w Domu Górnika w Sosnowcu. Dzieci odrabiały tam lekcje, dostawały obiad itd. Odrabianie lekcji jest nudne, więc zaczęło się od tego, że wierszy na pamięć dzieci uczyły się poprzez występy. Rodzice próbowali ze wszystkiego, nawet czegoś najbardziej nieprzyjemnego robić teatr. A dlaczego tej dziecięcej zabawy nie pokazać? Tak zrodził się pomysł na zorganizowanie teatru. Zaczęło się od premiery radiowej "Malowanych dzbanków". Ojciec napisał je w proteście przeciwko wystawianiu baśni braci Grimm. Uważał, że dzieciom wojny, bajki, w których wkłada się kogoś do pieca źle się kojarzą. Jego zdaniem straszenie już wystraszonych to nieporozumienie. Chciał takich bajek, które podczas zabawy pomogą dziecku zapomnieć o strasznych rzeczach, które przeżyło. I tak powstały"Malowane dzbanki", zaprezentowane na antenie Polskiego Radia w Katowicach. Potem dzieci dopowiedziały dalszy ciąg, same zrobiły też dekoracje i kostiumy i... tak odbyła się premiera sceniczna. Spotkania radiowe kontynuowano, jako rodzaj pogadanek teatralnych połączonych z fragmentami spektakli.

Wszystko rozwijało się dobrze. Dzieci grały, jeździły, zarabiały. Budynek przy ul. Żytniej w Sosnowcu, w którym odbywały zajęcia, pozwolono ojcu zmodernizować tak, by była tam sala teatralna.

Pani ojciec starał się zainteresować naukowców tym, co robił.

- Współpracował ze znanym psychologiem prof. Stefanem Schumanem, gościł także naukowców ze Stanów Zjednoczonych. Schuman utwierdzał ojca w przekonaniu, że ten sposób pracy z dziećmi jest właściwy.

W przyszłym roku, z okazji setnej rocznicy urodzin Jana Dormana, ukaże się pani książka "Listy artysty".

- Okazuje się, że najwięcej informacji o tamtych wydarzeniach znaleźć można właśnie w listach. Zarówno w korespondencji prywatnej jak i w urzędowej. Lista autorów obejmuje ponad 300 osób. To są na przykład listy Pendereckiego z lat pięćdziesiątych, w których zapytuje o pracę w teatrze. List Lutosławskiego, który miał pisać muzykę do jakiegoś spektaklu. Nic z tego nie wyszło. Jest piękna korespondencja ze Sztaudyngerem, który przez parę lat był kierownikiem literackim w tym teatrze. Są listy Morcinka - przypominam sobie, jak aktorzy pojechali do Skoczowa ze spektaklem. Teatr nie miał jeszcze autobusu więc wozili dekoracje ... autostopem.

Po wojnie niewielu było zawodowych aktorów. Większość zespołu stanowili amatorzy, ojciec zorganizował im studium przy teatrze. To był rok 1954. Zaprosił na wykłady: Putramenta, Brandysa, Dąbrowską. Całą plejadę tych najznakomitszych. Zachowała się korespondencja z tymi osobami. Także ta z Agnieszką Osiecką, która pisała, że wyraża zgodę na przeróbki Dormana w jej tekście "Wzór na diabelski ogon". Nastąpiło to po wizycie w naszym teatrze Daniela Passenta z córką Agatą. Oglądali wówczas "Konika". Dzieci miały bezpośredni kontakt z tym, co działo się na scenie. Spektakl odbywał się w scenerii przypominającej cyrkowy namiot. Na środku stał wielki koń. Aktor też miał konia, tyle że małego, na kółeczkach. Filozofia przedstawienia, była taka, że marzymy o rzeczach wielkich, ale każdy z nas ma dostęp tylko do takiego małego konika, małego marzenia. Przepiękny spektakl. Bez fabuły. Dzieci tworzyły ją sobie same. Po powrocie do Warszawy Agata Passent bawiła się ciągle w to przedstawienie. Założeniem Dormana było aby teatr skłaniał do myślenia, do refleksji. Osoby, które miały kontakt z jego teatrem, czasami nie przypominają już sobie tytułu spektaklu, ale pamiętają wrażenie, jakie na nich zrobił.

Jak to się stało, że teatr znalazł siedzibę w Będzinie.

- Związek Zawodowy Górników oczekiwał, że teatr będzie "więcej zarabiał" - tak się nie stało, więc współpraca się zakończyła. W Sosnowcu trudno było o inny lokal. Ojciec miał kuzyna księdza, który skontaktował go ze znajomym z Będzina. Ksiądz Zawadzki, bo o nim mowa, za symboliczną złotówkę wynajął budynek Domu Parafialnego. Zaledwie kilka lat temu budynek ten został od parafii wykupiony przez miasto.

Rytm życia pani rodziny wyznaczał teatr.

- Ojciec większość czasu spędzał poza domem. Do teatru chodził rano i wieczorem. Byłam najmłodsza z czwórki rodzeństwa, więc kiedy wyjeżdżali w teren, czy na festiwal zabierali mnie ze sobą. Dało mi to dużo wiedzy z różnych dziedzin: architektury, malarstwa i muzyki, bo w tym wszystkim miałam szansę uczestniczyć. Chodziłam na koncerty, oglądałam masę przedstawień, pod płaszczem zabierana byłam do kina na filmy, na które dzieci się nie wprowadzało. Myślę, że wychowanie przez sztukę, w moim przypadku się sprawdziło. Ukończyłam studia muzyczne, najpierw grałam dla własnej przyjemności a później stało się to moim zawodem. To jest dowód na to, że takie wychowanie przez moich rodziców dało efekty. Właściwie to łatwiej mi było z nimi porozmawiać w teatrze niż w domu, bo w domu też mówili o teatrze. Zwłaszcza że brat, który studiował architekturę bardzo wcześnie zajął się scenografią. On także zaprojektował wnętrze teatru. Był na studiach, kiedy ojciec zadecydował o konieczności przeprowadzenia adaptacji Domu Parafialnego na potrzeby teatru. Cała konstrukcja, która jest tam dzisiaj, te wszystkie obliczenia - są autorstwa mojego brata. Razem z ojcem, często nocami, omawiali inscenizacje, które planowali.

"Teatr autorski Dormana" - to określenie wzięło się stąd, że ojciec sam pisał scenariusze, ale też sam robił adaptacje tekstów, opracowania muzyczne, projektował dekoracje i kostiumy. Wszystko tu było spójne. Słowo było zaledwie jednym z elementów przedstawienia - wcale nie najważniejszym. Mówił, że najpierw musi być koncepcja, szkielet, na którym jak na wieszaku wszystko wiesza się równocześnie. Czyli jest scenografia, jest muzyka i jest słowo, A słowem można się posługiwać tak, jak rekwizytem. Uważał, że tekst raz wypowiedziany może umknąć. Stąd tak ważna była dla niego formuła wyliczanki dziecięcej. Bo jeśli coś jest zwielokrotnione, to jednocześnie staje się bardziej ważne.

Inna sprawa to element ciszy w teatrze. Taki moment, kiedy są światła, gra muzyka i na scenie nic się nie dzieje. To coś najpiękniejszego, co może się zdarzyć. Bo oczekiwanie jest ważne. Inaczej nastawia nas na odbiór. Inaczej niż natłok wrażeń, który przeszkadza w byciu, ja". To jest ten czas dla siebie w tłumie widzów. Teatr, w przeciwieństwie do innych imprez masowych, nie jest po to, aby widz czuł się bezimiennym. Teatr ma dawać moment zastanowienia, wzruszenia. Wtedy tworzy się nasza własna historia w związku z tym, co pokazują nam aktorzy. Dlatego nie wiem dlaczego współcześni reżyserzy tak boją się wziąć na warsztat Dormana. To nieprawda, że jest nie do powtórzenia, że pisał dla konkretnej grupy artystów. Ojciec reżyserował przedstawienia w całej Polsce i pracował z różnymi aktorami. W swoje teksty wpisywał obszerne didaskalia - czasami więcej jest opisów niż tekstu. Ktoś, kto nie widział sztuki może sobie wyobrazić, jak to wyglądało na scenie u Dormana. To nie przeszkadza temu,

Po spektaklu Jana Dormana otaczał zwykle tłum dzieci

aby stworzyć swoją własną koncepcję przedstawienia.

Dzisiaj brakuje dobrego repertuaru dla młodzieży, w czasie wakacji budynki teatralne są zamknięte, nie ma spektakli dla dzieci w sobotnie i niedzielne popołudnia - dlaczego?

Wróćmy do tego, co nas otacza - te zbiory są imponujące.

- Mają formę żywego, nie zamkniętego w pudlach, archiwum. W domu moich rodziców nie było zbyt wiele miejsca na ubrania, bo wszystkie szafy zajęte były książkami i materiałami związanymi z teatrem. Szkoda, że miasto nie jest zainteresowane tym, aby stworzyć wyjątkową bibliotekę. Ci, którzy przychodzą do archiwum Dormana - czy to piszący prace magisterskie, czy doktorskie - są przeszczęśliwi, że mają dostęp do tak bogatych zasobów...

...bo właściwie wszystko mają na miejscu.

- Łącznie z literaturą, z tłumaczeniami zagranicznych wzmianek o teatrze Dormana. Mamy tu najstarsze, od pierwszego począwszy, wydania "Teatru lalek". Ponieważ rodzice prenumerowali "Przekrój" więc jest i"Przekrój" - również od pierwszego numeru. Są przedwojenne "Płomyczki" i Świerszczyki" - ojciec utrzymywał kontakty z tymi pismami. Właściwie nie wiem, z kim on nie utrzymywał kontaktów. Czasami dostaję listy z pytaniem, czy coś się zachowało po teatrze Jana Dormana i gdzie tego szukać. Zachowało się i jest dostępne, tylko nie wiem jak długo jeszcze, bo miasto stwierdziło, że go nie stać na nieodpłatnie użyczanie tych pomieszczeń. Fundacja nie zarabia, więc nie ma pieniędzy na taki cel. Ten lokal utrzymuję ja - póki jeszcze mogę. Ojciec starał się o jakieś miejsce. Parę miesięcy przed śmiercią otrzymał oficjalne pismo potwierdzające, że je dostanie. Kiedy zmarł, nikt się nie przyznał, że było takie pismo. Natrafiłam na nie przekopując się przez dokumentację.

Przez 10 lat pukałam do różnych drzwi i w końcu miasto dało mi pomieszczenia w muzeum. Uznałam, że to rewelacja. Może z okazji setnej rocznicy urodzin ojca coś się zmieni. Może Rada Miejska uzna te zbiory za dziedzictwo kulturowe Będzina i na wieki wieków przeznaczy nieodpłatnie to miejsce w Muzeum Zagłębia w Będzinie na archiwum Dormana. Bo w tej chwili jest tak, że Fundacja - czyli ja - opiekuje się zbiorami prywatnymi rodziny Dormanów. Kiedy w 1978 roku ojciec odchodził na emeryturę zwrócono się do niego, aby je zabezpieczył jako prywatne, a nie teatralne zbiory. Nowy dyrektor wyrzucił to wszystko na podwórko. Ojciec załatwił własny transport i prosił jedynie, by pracownicy techniczni teatru pomogli w załadunku. Odmówiono mu. Prowadził ten teatr 32 lata... Do momentu jego śmierci to wszystko znajdowało się w prywatnym, wynajętym przez niego mieszkaniu.

Nie wszyscy pamiętają, że Jan Dorman był też radnym w Będzinie.

- Do teatru przyjeżdżało wielu ludzi - bawił się wtedy w promocję miasta na zewnątrz. Jak były Dni Będzina to organizował je teatr. Łącznie z tym, że na tę okazję razem z bratem projektowali wystrój poszczególnych ulic. Co roku mieli na to inny pomysł. Robili zamęt w całym środowisku. Ludzie to pamiętają. Opisałam te historie w publikacji "Jan Dorman w Będzinie". Uważał, że kultura powinna by chlebem tego miasta. W przyszłym roku, chciałabym otworzyć klub. Ma się nazywać,,Pod parasolem Jana Dormana", bo ojciec chodził zwykle z parasolem. Mówił, że daje on człowiekowi poczucie bezpieczeństwa. Ojciec widział w przedmiotach magię. Dorman z parasolem jest też w logo Fundacji. Kiedy był w szpitalu, na dzień przed śmiercią powiedział mi: Wiesz taka brzydka pogoda. Jak ja będę mógł stąd wyjść bez parasola. Zmarł następnego dnia nad ranem - była piękna pogoda...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji