Artykuły

Wierzgnięcie Krystiana Lupy

"Zaratustra" w reż. Krystiana Lupy w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Już myśleliśmy, że Krystian Lupa stał się reżyserem takim jak inni. Tymczasem jego najnowszy spektakl "Zaratustra" według Nietzschego to najbardziej radykalne, a zarazem najbardziej religijne z jego przedstawień. Stawia pytanie o sens istnienia bez Boga

W filmie Jerzego Kaliny "Prorok w teatrze" zrealizowanym w ubiegłym roku dla Programu 2 TVP Krystian Lupa siedzi na widowni amfiteatru Herodesa Atticusa w Atenach i uderza pałeczką w bęben ustawiony u swoich stóp. Dźwięk odbija się od kamiennych stopni liczących prawie dwa tysiące lat, uderza w scenę, na której grają aktorzy krakowskiego Starego Teatru, i unosi się w stronę czystego nieba nad Akropolem.

Trudno sobie wyobrazić lepszą scenerię dla tego reżysera i tego spektaklu. W Atenach latem ubiegłego roku Lupa wystawił swoją adaptację "Tak rzekł Zaratustra" Fryderyka Nietzschego, jednej z najdziwniejszych książek filozoficznych, jakie powstały. Napisana językiem przypowieści stylizowanym na Biblię jest próbą zbudowania koncepcji nowego człowieka poza chrześcijańskimi pojęciami dobra i zła. Tu, w miejscu narodzin europejskiej filozofii, słowa Nietzschego o śmierci Boga i przezwyciężeniu człowieka zabrzmiały ze szczególną siłą.

W filmie Kaliny Lupa opowiada, że na pomysł wystawienia tego - wydawałoby się niescenicznego - tekstu wpadł w samolocie, w drodze do Aten na spotkanie z przedstawicielami Festiwalu Helleńskiego. Leciał z drużyną koszykarzy - ich perfekcyjne, wytrenowane ciała przypomniały mu opowieść o Zaratustrze i poszukiwaniu nadczłowieka - wyższego nie tyle wzrostem, ile duchem. Pół roku pracy zaowocowało przedstawieniem, które jest pod wieloma względami przełomowe w twórczości polskiego reżysera. Od 7 maja można je oglądać także w Krakowie, na Scenie Kameralnej Starego Teatru.

Oswajanie artysty

Lupa wiele razy wybierał na bohaterów podobnych do Zaratustry nadwrażliwców i proroków szukających prawdy w świecie, w którym rozpadają się tradycyjne wartości. Taki był Alosza z "Braci Karamazow" poszukujący porządku w rzeczywistości bez Boga, Konrad z "Kalkwerku" opętany ideą studium o słuchu, Immanuel Kant podróżujący w sztuce Thomasa Bernharda do Ameryki po lekarstwo na wzrok czy bohaterowie powieści Hermanna Brocha "Lunatycy" - prości ludzie poddani ciśnieniu przemian społecznych i duchowych na przełomie XIX i XX wieku.

Ale w ostatnich paru sezonach krakowski reżyser odszedł od problematyki z górnej, filozoficznej półki, zajął się życiem w jego codziennych, banalnych przejawach. W "Azylu" według Maksyma Gorkiego we wrocławskim Teatrze Polskim pokazał świat ludzi wyrzuconych poza nawias społeczeństwa: alkoholików, kurew i bezdomnych, którzy walczą o godność i człowieczeństwo. Bohaterką "Stosunków Klary" Dei Loher (Rozmaitości, Warszawa) była dziewczyna zarabiająca pisaniem instrukcji obsługi do urządzeń AGD, a tematem - jej bezskuteczne poszukiwanie partnera. Ostatni spektakl - "Niedokończony utwór na aktora" według Czechowa i Yasminy Rezy, zrealizowany jesienią ubiegłego roku w Teatrze Dramatycznym w Warszawie - był portretem ludzi teatru, którzy żyją podwójnym życiem, nie odróżniając sceny od rzeczywistości.

Wydawało się, że Lupa dał się oswoić publiczności i krytyce, która latami zarzucała mu nieczytelność i bujanie w obłokach ekstazy. Zaczął wystawiać gotowe sztuki teatralne, choć to adaptacje prozy i autorskie scenariusze były dotąd rdzeniem jego teatru. Jego przedstawienia o legendarnej długości skurczyły się do dwóch-trzech godzin, a częste przerwy sprawiały, że nawet najbardziej niecierpliwi mogli dotrwać do końca. Puste rzędy na spektaklach Lupy przeszły do historii.

I kiedy już myśleliśmy, że Krystian Lupa zrezygnował z zajmowanej przez lata pozycji pierwszego proroka w polskim teatrze i stał się reżyserem takim jak inni, różniącym się jedynie bogatszą wyobraźnią plastyczną i lepszym kontaktem z aktorami, artysta wierzgnął. "Zaratustra" jest przedstawieniem idącym pod prąd obowiązującej w polskim teatrze estetyce, anarchistycznym w formie i przesłaniu, radykalnym i bezkompromisowym w traktowaniu teatru jako instrumentu badania człowieka.

Samotność bez Boga

Wyobraźcie sobie prawie pięciogodzinny spektakl, w którym nie ma akcji w potocznym sensie. Gdzie głównego bohatera gra na przemian trzech aktorów tak różnych wiekiem, doświadczeniem i stylem gry, jak różni są Michał Czernecki, Zbigniew Kaleta i Krzysztof Globisz. Gdzie monologi zajmują połowę scenariusza. Gdzie każdy element - począwszy od płótna, na którym medytuje bohater, przez kolor jego ubrania, skończywszy na dźwiękach, które słyszy - ma znaczenie symboliczne. To tak, jakby rozebrać na czynniki pierwsze wiersz i rozłożyć go na scenie: tu metafora, tam gra słowami, tu rytm, a tam rym.

Lupa zrekonstruował na scenie drogę, jaką przebywa u Nietzschego prorok Zaratustra od placu miejskiego, na którym próbuje nauczać tłum obserwujący wyczyny linoskoczka, po jaskinię w górach. Dodał fragmenty sztuki niemieckiego reżysera Einara Schleefa, podobnie jak on zafascynowanego postacią Nietzschego, która opowiada o ostatnich latach dotkniętego obłędem filozofa. I uzupełnił całość własnymi scenami, które pokazują upadek świata wokół Zaratustry, a zarazem wiążą przedstawienie z naszą rzeczywistością. Są tu prostytutki czekające na klientów na ulicach, kolejka bezdomnych po zupę, odgłosy ogni sztucznych, które przechodzą w wybuchy bomb. Związek ze współczesnością podkreśla jeszcze prolog, w którym aktorzy wmieszani w publiczność jeden po drugim wychodzą na scenę.

Łącząc tak wiele, reżyser uzyskał efekt jednorodności: świat symbolicznych przypowieści Zaratustry przenika brutalne życie ulicy i dramat filozofa, któremu odjęto rozum. Wszystko spajają projekcje wideo działające jak transmisja podświadomości bohaterów. Najbardziej radykalny jest jednak temat spektaklu, to jest pytanie o sens istnienia bez Boga. Lupa zdarł z książki Nietzschego ideologię rasizmu i militaryzmu, którą dopisali naziści, i odkrył w niej opowieść o heroizmie człowieka, który bierze odpowiedzialność za świat.

Kluczowa jest scena spotkania z papieżem, któremu Zaratustra zadaje pytanie o śmierć starego Boga. "Służyłem mu aż po ostatnią godzinę. Teraz jednak zostałem bez pana; a przecież nie jestem wolny, nie mam ani jednej radosnej godziny " - odpowiada zmęczonym głosem kapłan. Ta scena ma wymiar symboliczny: papież w białym stroju siedzi na groteskowym tronie z metalu podłączony do kroplówek, które prowadzą do ciała nagiego człowieka umieszczonego za jego plecami w wielkim akwarium. Razem tworzą dziwaczną istotę, w której można odczytać symbol chorej i ułomnej wiary współczesnego człowieka.

Zaratustra wyraża niepokój tych wszystkich, którzy wątpią w dogmaty i odrzucają łatwe recepty. W wykonaniu Czerneckiego i Kalety to człowiek na granicy szaleństwa, w II akcie, kiedy gra go Globisz, przekracza tę granicę, stając się bezwolnym mężczyzną o świadomości dziecka. Lupa pokazuje, ile kosztuje wolność myślenia, którą Nietzsche przypłacił obłędem.

Traktat na scenie

Pierwsze reakcje na przedstawienie pokazują, że Lupa znów rozdrażnił zachowawczą część publiki, która oczekuje od teatru przyjemnej rozrywki. Recenzenci, którzy jeszcze wczoraj porównywali jego spektakle do symfonii, chwalili nastrojowe sceny i niezwykłą przestrzeń, dzisiaj piszą o pysze reżysera, a spektakl nazywają bełkotliwym i - jakże by inaczej - niemiłosiernie długim.

Tymczasem "Zaratustra" nie jest jeszcze jednym przedstawieniem, ale traktatem moralnym napisanym emocjami aktorów i wizjami Nietzschego. To jedno z najbardziej religijnych przedstawień Lupy, jeśli za religię uznajemy poszukiwanie sensu istnienia. Lupa już wcześniej podejmował wątki religijne, choćby w "Wymazywaniu" Bernharda, w którym pokazywał splot ideologii nazistowskiej i katolickiej bigoterii w austriackiej rodzinie. W "Mistrzu i Małgorzacie" opowiadał o komunistycznej Moskwie, w której Szatan przywracał porządek w zastępstwie nieobecnego Boga. Ale dopiero w "Zaratustrze" wziął byka za rogi: dał portret człowieka pozbawionego teologicznych podpórek, bezbronnego wobec świata, w którym zło i dobro są splecione, tak że nie sposób ich od siebie odróżnić. Może dlatego tak wiele w spektaklu nagich ciał, których nic nie chroni przed światem.

Na pytanie Anny Schiller, autorki scenariusza do filmu Kaliny, czy uważa Nietzschego za proroka, Lupa odpowiada krótko: "Tak". Kiedy jednak patrzę na wypełnioną po brzegi młodymi ludźmi widownię Teatru Kameralnego, nie jestem pewien, czy tytuł filmu "Prorok w teatrze" dotyczy Nietzschego, czy Lupy, który jak zwykle siedzi w ostatnim rzędzie za czarnym przepierzeniem i tak jak w ateńskim amfiteatrze uderza w bęben.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji