Artykuły

Nocna juma

"Noc" w reż. Julii Wernio w Teatrze Polskim w Szczecinie. Pisze Artur D. Liskowacki w Teatrze.

Od premiery Nocy Stasiuka w Dusseldorfie minęło lat siedem, co może nie jest długim okresem jak na klasykę, lecz tej współczesnej zegar tyka szybciej. A że "słowiańsko-germańska tragifarsa" szybko stała się taką klasyką - warto dziś spojrzeć na tarczę owego zegara. Czy wciąż wybija północ, godzinę duchów? Jest ku temu dobra okazja, przedstawienie Julii Wernio próbuje "Noc" pokazać inaczej, a miejscem premiery jest Szczecin. Miasto nadgraniczne - Dziki Zachód; inna sprawa, że z drugiej strony Dziki Wschód, przedsionek Azji - jedna z kolebek jumy.

Juma to złodziejski proceder, ale i wyprawa grabieżcza na teren "odwiecznego wroga" (przed niedawnym meczem Polska

- Niemcy "Przegląd Sportowy" pisał tak o naszych rywalach). Podobno słowo "juma", które przeniknęło z kryminalnego slangu do mowy potocznej, ma swe źródła w rzeczywistości. Był taki pociąg do Berlina, odjeżdżający - nie, nie ze Szczecina (stąd na Zachód najbliżej, ale droga koleją powikłana), z Zielonej Góry - o 15.10. A 15.10 do Yumy to klasyczny western Delmera Davesa. Jest w tym skojarzeniu urok kuszący, bo dźwigający kradzież i rabunek do rangi mitu.

Tylko czy naprawdę w środowisku złodziei - jadących pociągami, a i wozami na Zachód, aby wozy lepsze, kradzione, na Wschód wywozić - takie skojarzenia mogły powstać? Ba, rozwinąć się w sieć nowych; wszak tamten western mówił o dylematach prawa i bezprawia. Jakkolwiekby z jumą (w słownikach) było, gorliwość, z jaką kupiliśmy tę interpretację, wskazuje, że jest w nas tęsknota za jej uwznioślonym mitem. A więc żyje i sam mit.

Kiedy Mikołaj Grabowski - w styczniu 2005 roku - wystawiał "Noc" na niemieckiej scenie, nasze relacje z zachodnim sąsiadem były poprawne, ale skażone już - po okresie eurosielanki - polityką zagraniczną (Irak) i nadciągającą przemianą w Polsce. Rok 2005 to wyborcze zwycięstwa PiS-u i Lecha Kaczyńskiego. No i do Schengen był jeszcze kawałek (rok 2007). Tragikomedia Stasiuka zabrzmiała więc w Dusseldorfie stosunkowo ostro - zwłaszcza że posługiwał się on celowo najgrubszymi stereotypami, by skompromitować i ośmieszyć wszelkie w tej mierze stereotypy i uprzedzenia.

Przedstawienie Grabowskiego akcentowało ton prześmiewczy dramatu, zgodny z zamierzoną przez Stasiuka formą groteski. Autorowi marzył się nawet wodewil, albo - po Gombrowiczowsku wśpiewana w historię - operetka. Piszący o spektaklu Piotr Gruszczyński chętnie godził się na tę wizję, lecz zauważał, że "tekst daje też jednak zupełnie inną możliwość. Można go odczytać znacznie bardziej ponuro i serio" ("Tygodnik Powszechny" nr 4/2005).

Spektakl Wernio jest echem owej sugestii. Poniekąd uzasadnionym, bośmy się już niby zdążyli pośmiać z siebie wzajem. Schengen, trochę na zasadzie paradoksu, też można by uznać za argument, że z kpinek osadzonych w życiu (jak jest granica, to przekraczanie jej stanowi wyzwanie realne) czas przejść na piętro wyższe (jak nie ma granic realnych, trzeba mówić o tych, co są w nas). Problem w tym, iż taka "Noc" nie tyle uwalnia nas od wpisanego w nią groteskowo mitu, ile zdaje się, mimo woli, ów mit utrwalać, uwznioślać. Oczywiście, Wernio ma świadomość, że "Noc" to sfera groteski. Ale czy ta groteska nie przeradza się u niej czasem w coś innego? Czy patos stosowany tu z rozmachem, aż po kicz, nie przeczy intencjom sztuki?

Pytania te mnożą się, gdy dla rozpoznania intencji reżyserki sięgamy po program spektaklu. Z cytatami z Jeana-Luca Nancy (Corpus) i Guida Ceronettiego (Milczenie ciała), w których kwestia ciała - jego fizyczność i duchowość - odgrywa rolę podstawową. A jeśli do tego dodać "Impresję o nocy" autorstwa samej Wernio, wynikający z programu przekaz musi niepokoić.

"Nocą mniej nam zagraża cywilizacja" - pisze Wernio. "Ziemia przestaje się kręcić i uwolnieni od jej przyciągania możemy spadać w otchłań nocy aż do świtu". A więc: noc uwalnia ciało. Przez co ratuje w nim ducha (duszę). A przed czym ratuje? "Zagrożeni w naszej jedności czasu i przestrzeni, bliskości kierunków świata [chyba raczej stron świata ?-przyp. A.D.L.], wszechogarniającej komunikacji bez tajemnic, nieprzerwanego przepływu informacji, towarów i reklam, możemy zaśpiewać pieśń o potrzebie odrobiny szaleństwa i nieśmiertelności. Ale tylko nocą..." Niestety, wszystko wskazuje na to, że nie jest to żart, że Wernio ze śmiertelną (nieśmiertelną?) powagą widzi "Noc" przez pryzmat krucjaty ducha (i nowego ciała) w obronie cywilizacji. Jej "pieśń o potrzebie odrobiny szaleństwa i nieśmiertelności" brzmi tu jak hymn przeciw globalizacji.

Nie wiem, czy akurat tekst Stasiuka - fakt, mającego ambiwalentne odczucia wobec dobrodziejstw układu z Schengen - jest dobrą partyturą dla takiej pieśni. On sam, a raczej jego tekst, skądinąd dzielnie broni się przed tą melodią. Można zresztą odnieść wrażenie, że i sama reżyserka ulega pokusom Stasiukowego języka i humoru, co sprawia, że spektakl nabiera chwilami tempa i dowcipu. Chwilami...

Przedstawienie rozgrywa się w przestrzeni pustej, onirycznej, na poły umownej, ale i dosłownej w symbolice. Gdy leżący mężczyźni wstają powoli, w głębi sceny, niby martwi żołnierze z pola bitwy - co przywodzi na myśl "Noc listopadową" Wajdy - słychać muzykę "Dziś do ciebie przyjść nie mogę..." Gorzki dowcip? Nawet jeśli, to na arcypoważnie. A zdradliwa to powaga, gdy blisko z niej do niezamierzonej śmieszności.

Wernio prowadzi swych bohaterów - Ciało Martwego Złodzieja (Krzysztof Bauman), Duszę Złodzieja (Dorota Chrulska) i Starego Jubilera (Jacek Polaczek) - przez opowieść spowolnioną, utrzymaną w rytmie snu, majaku. Studzi jednak ów gorączkowy majak - czyż nie wbrew własnym intencjom, jeśli "odrobina szaleństwa" jest zdrowa? - bo całość wciśnięta jest w gorset moralitetu.

Owszem, Stasiuk sam do tego zachęca - dialogiem Ciała i Duszy stylizowanym na średniowiecze. Ale umieszcza go w cudzysłowie. U Wernio cudzysłowu prawie nie widać. Dialog toczy się w oparach nie tyle absurdu, ile dyskursu filozoficznego. Nie bez kozery Dusza - w innych inscenizacjach Nocy będąca przede wszystkim kobietą - odziana jest tu w białą obcisłą szatę i wygląda faktycznie, jakby z ciała wyleciała. A choć Chrulska stara się, by "żeńska natura" Duszy miała delikatność i kapryśność żywej niewiasty, to jej dialogus z Ciałem i tak jest retoryczny i martwy.

A napędzająca narrację historia o przeszczepie polskiego, złodziejskiego serca (wprawdzie nie duszy, ale jednak) w niemieckie, chłodne i rozumne ciało? Stasiuk czyni ją punktem wyjścia do gry stereotypami. U Wernio nabiera ona sensów wyższych, metafizycznych. W zgodzie z puentą Impresji, mówiącą o wolności, jaką daje "spadanie [...]

aż do świtu". A jaki będzie ów świt? Cóż, zapewne - odwrotnie niż w mitach i baśniach - to dzień zbudzi upiory. Strach się bać.

Muszę jednak przyznać, że choć idea ta jest dla mnie wątpliwa, a konfesyjny charakter spektaklu mrozi moje emocje, to jego finał - w którym Jubiler i Ciało Złodzieja leżą obok siebie na szpitalnym łóżku - robi wrażenie. Jest cichy, wyzbyty nachalności, bardzo ludzki. Obaj aktorzy zdają się nim rekompensować sobie wysiłki - na ogół daremne - ze scen wcześniejszych. Bo choć Polaczek z nerwem stara się grać stereotyp Niemca, piewcy własności i rozsądku, a Bauman buduje wytrwale rolę podstarzałego Everymana jurny, to ich postaci - w spektaklu z rozmysłem oderwanym od Ziemi, która nocą "przestaje się kręcić" - skazane są na papierowość. I tylko w finale nabierają - nomen omen - ciała.

Stasiuk zamierzył "Noc" jako spodlanie dwóch nocy - słowiańskiej z "Dziadów" i germańskiej z "Nocy Walpurgii". W "Nocy" Wernio od Dziadów ciekawsze są Baby z Chóru Matek i Bab, a mit z Wagnerem w dc właściwie się nie ujawnia. Szkoda, bo w przedstawieniu, mimo wszystko, drzemie ciekawy potencjał. Wernio skorzystała z zaproszenia Stasiuka do ingerencji w otwartą strukturę tekstu i zrezygnowała z doraźnej, a dziś już zetlałej, publicystyki, próbując dać swej inscenizacji wymiar uniwersalny. Ale że przy tej okazji postanowiła zmierzyć się z Universum - przesadziła i nie wyszło.

Najlepiej udały się sceny zbiorowe - z dynamiczną choreografią i mocną muzyką. Jak choćby ta z drugiego aktu, w której połączone chóry - w pieśni o zderzeniu i symbiozie dwóch światów, Wschodu i Zachodu, mającej ekspresję songów Piwnicy pod Baranami i podniosłość kościelnego śpiewu, podszytego pastiszem, ale i emocją - wykrzykują w stronę widowni to, co jest siłą "Nocy" Stasiuka, ale i każdej nocy. Prawdę o tym, co w nas głęboko, pod pokładami dnia, słowiańskie, germańskie, odmienne, i takie samo.

***

Artur D. Liskowacki - prozaik, poeta, autor słuchowisk. Krytyk teatralny, redaktor naczelny "Kuriera Szczecińskiego".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji