Artykuły

Od dyskooperetki do symfonii

NOWA Dyrekcja Operetki Wrocławskiej wystąpiła z premierą jednej z najwartościowszych pod względem muzycznym operetek, "Krajny uśmiechu" Franza Lehara. Z góry cieszyłem się na ten wieczór, tym bardziej, że okazji do spędzenia kilku godzin w beztroskiej atmosferze operetkowych nonsensów podanych w ładnej scenerii i przy ładnej muzyce mamy coraz mniej.

Niestety! Od dłuższego czasu panuje na naszej scenie moda na aparaturę nagłośniającą. Wszystko dochodzi poprzez głośniki rozmieszczone na sali i zależnie od ustawienia się aktora do mikrofonu albo rozlega się przesterowany, świdrujący głos, albo ledwo słyszalne nucenie, a wszystko razem przypomina raczej dyskotekę niż teatr muzyczny. Komu potrzebne są te mikrofony? Przez lata całe obywało się bez nich, a sala była akurat ta sama, wszystko było słyszalne. Jeśli artysta dysponował naprawdę dobrze postawionym głosem, to był słyszany z każdego miejsca widowni.

W obecnej sytuacji doprawdy trudno oprzeć się wątpliwości, czy z wyjątkiem zweryfikowanego już wielokrotnie Stelmaszka ktokolwiek z występujących dysponuje w ogóle jakimś możliwym do przyjęcia głosem. I dlatego recenzji z z tej premiery nie będzie. Nie będzie również z następnych tak długo, jak długo kierownictwo artystyczne operetki nie zdobędzie się na zaprezentowanie nam aktorów takimi, jakimi są naprawdę.

Honor muzyki wrocławskiej uratował koncert symfoniczny w filharmonii. Jako solistka wystąpiła Urszula Mitręga, znana w kraju śpiewaczka-pianistka. Brzmi to może trochę złośliwie, ale tym razem kombinacja tych dwóch specjalności artystki nie przyniosła ujmy żadnej z nich. Urszula Mitręga wykonała z orkiestrą Filharmonii Wrocławskiej I Koncert fortepianowy b-moll op. 23 Piotra Czajkowskiego. Koncert jest w tym samym stopniu popularny, co trudny: wymaga, jak to się mówi, "męskiej ręki". Artystka dysponuje dobrym "aparatem", choć nie zawsze w pełni sprawnym. Ten drobny mankament rekompensuje dużą muzykalnością. Urszula Mitręga gra świadomie, buduje formę w sposób logiczny i jasny. Bardzo umiejętnie operuje dynamiką i barwą. Wszystkie te atuty spowodowały, że kompozycji Czajkowskiego słuchało się z dużą przyjemnością. Do dodatniego wrażenia przyczynił się także dyrygent Petr Vronsky, który okazał się wspaniałym partnerem dla solistki.

W drugiej części koncertu usłyszeliśmy chyba najpiękniejszą symfonię Ludwiga van Beethovena - VII. Z wyjątkiem części ostatniej, zatrącającej z lekka kozakiem (łącznie z przytupami), pozostałe trzy części, zwłaszcza II i III, stanowią prawdziwy majstersztyk ówczesnej symfoniki. Vronsky prowadził dzieło swobodnie, z dużym rozmachem, dbając, by wszystko, co znajduje się w partyturze, miało swój pełny obraz dźwiękowy. Sądząc po wynikach artystycznych uzyskanych w symfonii, współpraca naszej orkiestry z czeskim dyrygentem układała się wzorowo. Obyśmy mogli częściej gościć takich dyrygentów na naszej estradzie!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji