Artykuły

Nigdy nie miałem cienia goryczy

- Patriotyzm to chodzenie na wybory, to uporczywe pogłębianie wiedzy. Tą wiedzą powinna się zajmować przede wszystkim telewizja publiczna, i to w godzinach największej oglądalności - z DANIELEM OLBRYCHSKIM rozmawia Małgorzata Domagalik.

Małgorzata Domagalik: Czy Ty kiedykolwiek będziesz w wieku emerytalnym? Daniel Olbrychski: Już jestem. Biorę 1200 zł emerytury, z francuską to będzie trochę więcej. - Spotykamy się tuż przed 30. rocznicą wprowadzenia stanu wojennego. - Wiem. Wtedy nie wiedziałem, czy mnie zamkną, czy nie. Wszyscy odważni byli już zamknięci. Z tych odważnych niezamkniętych zostali Aniela Steinsbergowa, Zofia Kuratowska, Wanda Wiłkomirska, Marian Brandys, ksiądz Jan Zieja, prof. Roman Rybicki, szef Kedywu, i Stanisław Broniewski, szef Szarych Szeregów. Wśród żywych zostaliśmy tylko Wiłkomirska i ja.

Podpisaliśmy wtedy ostry list przeciwko stanowi wojennemu skierowany do generała. Potem były paczki, które z Mają Komorowską wieźliśmy na Wigilię internowanym; rano do Olszynki Grochowskiej, gdzie siedziały kobiety, pod wieczór do Białołęki, gdzie ulokowano całą męską elitę. Siedzieli Geremek, Mazowiecki, Kuroń, Michnik, Celiński, Dworak. Wstrzyknąłem trochę spirytusu do pomarańczy. Różne działy się rzeczy. A potem dostałem paszport dzięki życzliwym z jednej strony i...

...nienawidzącym cię z drugiej. Wszystko, żebyś tylko wyjechał.

- Joseph Losey powiedział, że nie zaczyna filmu "Pstrąg" bez Olbrychskiego. Z Pałacu Elizejskiego interweniowała kancelaria prezydenta Mitteranda. 25 stycznia miałem samolot; 24 to była niedziela, więc jeszcze zdążyłem do Jurka Popiełuszki na mszę za ojczyznę. Powiedziałem wiersz Norwida "Do wroga": "Ty! prawd-promienie wziąwszy za sztylety/ Śmiesz jeszcze mniemać, żeś wódz - żeś generał!/O! niewolniku - stój - cofaj bagnety/Dopókiż będę za ciebie umierał?...". A kończy się on tak: "Toć groszem twoim tuczne pułkowniki/Własnych cię uczą mordować proroków/A wy - nas - wodzić śmiecie - niewolniki!- /Nie widząc Boga-ręki u obłoków".

Nigdy się nie bałeś?

- Nie boi się tylko kretyn, ale dla dodania sobie otuchy czytałem, uśmiejesz się, "Winnetou" i mimo wszystko byłem dumny, że przyszło mi żyć w takim czasie. 13 grudnia to także data mojego zawodowego debiutu, więc generał Jaruzelski zepsuł mi 20-lecie pracy artystycznej. Nie przylecieli goście z zagranicy, nie odbył się uroczysty bankiet w restauracji na Starym Mieście. Debiutowałem w telewizyjnym studiu poetyckim Andrzeja Konica właśnie 13 grudnia 1961 roku. Mówiłem "La Grande Valse Brillante" Tuwima. Wtedy jeszcze Ewa Demarczyk tego nie śpiewała. Potem Zygmunt Konieczny dostrzegł w tej poezji te same rytmy i skomponował przepiękny utwór dla genialnej Ewy. Bywało, że wykonywaliśmy to razem w Piwnicy pod Baranami - każde swoją wersję. Wyjeżdżając do Paryża, przypuszczałem, że na granicy może mnie czekać niespodzianka. I czekała. Zrobiono mi rewizję osobistą.

Okropne?

- "Proszę się rozebrać", powiedział celnik i włożył gumowe rękawiczki. "I proszę się pochylić, obywatelu". "Dobrze, że starannie wziąłem prysznic", odpowiedziałem. Po wszystkim ten, który mówił do mnie: "obywatelu", odprowadził mnie na bok i szepnął: "Szczęśliwej podróży, panie Danielu, i niech pan wraca jak najszybciej, bo bez pana będzie jeszcze smutniej".

Wzruszyłeś się?

- Tak, a zaraz potem przywitała mnie owacja w samolocie. W Paryżu czekała na mnie ekipa: Joseph Losey, Isabelle Huppert, Lisette Malidor. "To jedziemy teraz na Avenue Montaigne", ogłosili chórem. Myślę: Do Romka Polańskiego? Okazuje się, że naprzeciwko. Wchodzę do budynku i natychmiast wprowadzają mnie do takiej kabinki jak na lotnisku. Było tylko bardziej elegancko, mimo to słyszę: "Proszę się rozebrać". Zacząłem się śmiać, że słyszę to tego dnia już drugi raz. Tym razem jednak chodziło o przymiarki kostiumów. Byłem u Diora.

Tak patrzę na ciebie, bo dawno nie widziałam u ciebie takiej zgodności formy i treści.

- A wiesz, że prawie nie spałem w ostatnich dniach, bo musiałem zagrać Leara w Teatrze STU w Krakowie...

Podobno sukces.

- Tak mówią. A zaraz po Learze wszedłem w próby do "Zemsty" i też zagrałem już pierwszy spektakl. I "Króla Leara" i "Zemstę" wyreżyserował Krzysztof Jasiński, który ze swoim Teatrem STU jest kimś niezwykłym w europejskim teatrze.

Jest komplet?

- Zawsze. To zdumiewające: maleńka scena, pełna widownia i za każdym razem najwyższy pułap literatury - polskiej, zagranicznej. Tam idą równocześnie "Król Lear" i "Hamlet" Szekspira, "Biesy" Dostojewskiego i "Zemsta" Fredry.

Jesteś znowu Cześnikiem?

- Tak, 10 lat temu ze sto razy grałem Cześnika w Teatrze Polskim i w głowie tę rolę miałem, tylko musiałem wejść w genialnie wymyślone nowe sytuacje. Wiesz, jadąc do ciebie, myślałem, o czym będziemy rozmawiać. Bo praca, owszem, ale co jeszcze? Teraz będę grał gościnnie w "Mazepie" Słowackiego u Seweryna.

Który, jak wiesz, kiedy sam gra...

- ...to nie zarabia. Kto wymyślił taki przepis? Urzędas z sejmiku mazowieckiego. Przed wojną mówiło się: "Nie do pomyślenia". Na tej zasadzie Jaracz nie powinien zarabiać, a po wojnie Hanuszkiewicz, Englert, Łomnicki. Nonszalancja wobec kultury niektórych durnych urzędników, którzy, niestety, bywają decydentami, jest porażająca.

Pytasz, o czym jeszcze będziemy rozmawiać. Rozumiem, że nie tylko o pracy. Ale zobacz, ile ty grasz.

- W tym roku trzy filmy: dalszy ciąg przygód Klossa w reżyserii Patryka Vegi, debiut w kinie Żeni Korina "Sęp" i włoska "Odsiecz wiedeńska". Haniebne, że nie można mówić o niej jako o koprodukcji polskiej, bo w ostatniej chwili wycofał się z podpisania umowy panujący wówczas z PiS-owskiego nadania prezes TVP Romuald Orzeł.

Wkurza cię, jak ktoś mówi, że to film antypolski?

- Na jakiej podstawie? Pytanie retoryczne, bo w końcu antypolscy jesteśmy wszyscy dla jednej opcji politycznej. Ma być jak na Węgrzech Viktora Orbána: Budapeszt w Warszawie. Daj spokój.

Polska się trzyma?

- Jadę przez polskie wsie i widzę - takich pięknych domów nie ma pod Berlinem, Paryżem. To, jak wygląda polska prowincja, dech zapiera. Po czym poznaje się dobrobyt? Po wspaniałych płotach wokół domostw. I nie po kilku samochodach w rodzinie - bo samochód przestał być luksusem, na co też warto zwrócić uwagę - tylko po tym, że tych samochodów nie ma gdzie zaparkować podczas mszy w niedzielę na biednym, podobno, Podlasiu czy na Podhalu.

Chodzisz na msze?

- Czasami chodzę, ale przy szczególnych okazjach, ponieważ polityczne zaangażowanie Kościoła mnie przeraża. Niektórzy hierarchowie zachowują się tak, jakby przespali pontyfikat Jana Pawła II, jakby do wstydu za mało było Rydzyka.

Jesteś dziś innym aktorem?

- Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. I w ogóle o aktorstwie najmniej chce mi się rozmawiać. Strasznie się cieszę, że tyle ciekawych rzeczy dzieje się dookoła. Mam nadzieję, że i o kobietach porozmawiamy.

Przyjedzie po Ciebie Krystyna...

- Ona daje mi zielone światło, nie ma żadnych obaw, a poza tym wie, że mówić mogę źle o tym, co mi się nie podoba w polityce, ale o kobietach nie. Nigdy.

Zostańmy na razie przy Polsce. Kiedy zapytałam, czy jesteś tym samym aktorem, nie chodziło mi o środki wyrazu, tylko o Twój indywidualny znak równości: człowiek-aktor.

- Mnie zawsze łatwiej było wiele rzeczy mówić, ponieważ...

Trudniej Cię było kneblować? Jesteś patriotą? Co to znaczy? Ty mi powiedz.

- U nas patriotyzm kojarzy się głównie z tym: "Hej, kto Polak, na bagnety!".

To wtedy Ty jesteś w pierwszym szeregu.

- To jest bardzo łatwe i takie role grałem. I niewątpliwie gdybym był w odpowiednim wieku i mieszkał w Warszawę, poszedłbym do Powstania Warszawskiego. Ale ci, którzy wydali rozkaz rozpoczęcia powstania, to, eufemistycznie mówiąc, ludzie nierozważni.

To niepopularna, żeby nie powiedzieć: niebezpieczna nadal opinia.

- Tak, tylko że patriotyzm to również niezbędna wiedza i inteligencja. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Trzeba mieć odwagę napiętnować. Patriotyzm to chodzenie na wybory, to uporczywe pogłębianie wiedzy. Tą wiedzą powinna się zajmować przede wszystkim telewizja publiczna, i to w godzinach największej oglądalności. Przed laty nie było słupków oglądalności, a cała Polska oglądała Teatr Telewizji.

Jesteś aktorem z takim ogniem wewnętrznym, że u Ciebie nawet Azja był patriotą.

- On byłby patriotą, gdyby go Basia pokochała. Bohun też byłby pierwszym pułkownikiem Rzeczypospolitej, gdyby Helena go zechciała. Wszystko przez baby.

Z tego wynika, że mężczyzna może być szczęśliwy, gdy spotyka silną kobietę?

- Kmicic kochał Oleńkę z wzajemnością. "Potop" się kończy tak: "Nieżyczliwi, bo któż ich nie ma, wytykali, że za bardzo się żony słucha". Natomiast Bohun powiedział do Heleny, to jest dokładnie napisane: "Kochaj mnie, a ja ci wszystkich Tatarów na stronę Jaremy przeprowadzę". Azja też by wspierał hetmana Sobieskiego, gdyby Basia go kochała. U Sienkiewicza bardzo dużo zależało od bab. I właściwie trochę tak jest. Przekornie powiedziałem, wchodząc tu: "Damskie pismo na bardzo wysokim poziomie".

Nie wiem, co to jest damskie pismo. Jest gazeta mądra albo niemądra.

- Powiedziałem do dziewczyny, która po mnie zeszła: "Jest pani pięknie ubrana". Odpowiedziała: "Jak się pracuje w kobiecym piśmie, to zobowiązuje". I to mi się spodobało.

Dla młodych ludzi jesteś odkryciem, dojrzali mówią o Twoim come backu. Grasz u Vegi, na Węgrzech i gdzie tam jeszcze...

- Come back był wtedy, gdy pierwszy raz zagrałem "Cyda" Corneille'a. Chyba trzy lata po stanie wojennym, w 1986 roku. Dostałem gwarancję, że nie będę musiał oddawać paszportu, bo mieszkałem i pracowałem w Europie, głównie we Francji, Włoszech, ale także w Japonii, Brazylii. Jak się dowiedziałem, że mam taki glejt, odmówiłem Peterowi Brookowi udziału w ekranizacji hinduskiej "Mahabharaty". Kmicic odmówił Brookowi.

- A Brook, gdy zrozumiał motywację, zgodził się ze mną. Pamiętasz, Małgosiu, jaka była wojna, gdy Jerzy Hoffman ogłosił, że będę grał Kmicica?

- Pamiętam, ale chyba bardziej chodziło o obsadzenie Braunek w roli Oleńki. No, to nie pamiętasz. Była narodowa dyskusja. W prasie, radiu, ale też wśród ludu. - Jechałem tramwajem w nocy i grupa młodych ludzi powiedziała, że z takim owakim, co się przymierza do Kmicica, nie będą jechali. I wysiedli...

Masz poczucie, że wszystko, co robiłeś, zostało docenione?

- przy "Brzezinie" Andrzeja Wajdy, a miałem wówczas 25 lat, też byli obok mnie tacy, którzy mówili, że właśnie się kończę.

Piękny film.

- Tak, nawet potem dostałem nagrodę w Moskwie, ale Beata Tyszkiewicz była w jury, więc może trochę po znajomości. Już wtedy słyszałem, że się kończę. Wiele podobnych rzeczy o mnie mówiono, ale ja nigdy nie miałem cienia goryczy czy poczucia, że jestem niedoceniany. A po "Pannach z Wilka", też Wajdy, dla wielu zupełnie się skończyłem. Mówiono: "Jak on się zestarzał, to już nie jest ten sam Olbrychski".

Ile miałeś wtedy lat?

- 30.

Lubisz, żeby Cię chwalono, prawda?

- To takie polskie, żeby się wstydzić tego, że ktoś cię chwali. Rosjanie i Amerykanie są inni. A ja już od dziecka lubiłem, żeby mnie mama pogłaskała po głowie, nawet za lektury, jakie czytałem. Kiedy udawałem, że jestem chory - a umiałem napstrykać sobie temperaturę - to moja matka, gdy byłem w łazience, patrzyła, jaką książkę mam pod poduszką. Jeśli miałem dobrą, to pisała mi usprawiedliwienie do szkoły.

Filmowa scena...

- Tak. Miałem niesłychanie prawych rodziców.

Jesteś wizualnie do nich podobny?

Skrzyżowanie mamy z ojcem.

Oglądasz czasami ich fotografie?

W moim domu, gdzie się nie ruszę, mam zdjęcia z różnych okresów życia. Tu ojciec, tam matka w wieku, kiedy podkochiwał się w niej Czesław Miłosz, bo studiowali razem w Wilnie. Matka parę lat przed śmiercią, oboje razem podczas okupacji - zdjęcie przed Zachętą, w tle pałac, którego szczątki są Grobem Nieznanego Żołnierza. Mam fotografie rodziców, swoich dzieci, wnuków.

Oswajasz w ten sposób przestrzeń wokół siebie?

- Miło chodzić po takim domu, uczyć się tekstu, co z wiekiem jest cholernie trudne.

Trudne?

- Wchodząc tutaj, naszą rozmowę zacząłeś Norwidem. Bo to umiem. Ale uczenie się nowych tekstów, zwłaszcza prozą, jest okropne. A wiersz mam jakby we krwi.

Tekst przygotowywanego na Twój benefis "Po drodze do Madison" już znasz?

- Kiedy ukaże się ten wywiad, będę znał. Na razie nie do końca.

Na scenę przeniesiono amerykańską książkę, według której wcześniej Clint Eastwood zrobił film i zagrał w nim z Meryl Streep.

- Tak, to jest jeden z piękniejszych filmów o miłości ludzi dojrzałych. I nigdy by mi nie przyszło do głowy, że można to zagrać na scenie. Nie mierzyłbym się z tym, gdyby nie to, że na swoje 70. urodziny zagrał to w teatrze Marigny w Paryżu Alain Delon.

Z sukcesem.

- Ale my gramy inną wersję. Mamy własną, autorską adaptację. Zrobiła ją Krysia z Henryką Królikowską.

Nie słyszałam, żebyś kiedykolwiek mówił źle o kolegach.

- Może żartem.

A koledzy często dzwonili i mówili: "Daniel, super to zrobiłeś"?

- Tak. Zdarzało się.

Byli tacy, na których zdaniu Ci zależało, a tego nie robili?

- Byli. Za każdym razem jak dzwoni kolega, to cieszy. Piotr Fronczewski mówi czasem o mnie takie rzeczy, że aż się rumienię. A sam jest jednym z największych aktorów świata. Co może usprawiedliwić nieobecność aktora na scenie? Belmondo zagrał komedię w dniu, kiedy jego córka spłonęła we własnym mieszkaniu. łusznie powiedział potem, że gdyby nie wyszedł wtedy na scenę, i to w komedii, toby już nigdy w życiu na nią nie wyszedł.

Janda w "Tataraku" Wajdy mówi: "Jak mogłam zagrać Boską!" w dniu śmierci męża?".

- Takiej tragedii nie przeżyłem. Natomiast w momencie, kiedy w szkodę poszła mi moja miłość, której niczym nie zawiniłem, nie tylko skokiem w bok, ale nawet spojrzeniem w bok, to...

Mówisz o...?

- O wspaniałej kobiecie. Wtedy nie mogłem grać przedstawienia, bo ganiałem po całej Polsce. Powiedziałem Adamowi Hanuszkiewiczowi, że nie będę grał. W każdym razie wiedziałem, że w te trzy dni decyduje się moje życie, że muszę walczyć.

Jak to: walczyć?

- Ona jechała w trasę i wiedziałem, że będzie tam osaczana, że zaczął ją uwodzić atrakcyjny mężczyzna i to w sposób bardzo demonstracyjny. Więc powiedziałem sobie: jadę, będę przy niej. Po tygodniu się zorientowałem, że nie mam już o co walczyć, że to już nie jest ta kobieta.

Serce trzeba długo leczyć?

- Ale zaczęliśmy od Belmonda i Krysi Jandy; w momencie tragedii szli i grali. Bo ten nasz zawód jest fantastyczną psychoterapią. W najstraszniejszych momentach życia...

Grasz?

- Grasz, a nie siedzisz i chcesz popełnić samobójstwo. Bo włącza się automat i jesteś na scenie. I jest to sto razy lepsze niż film. Bo w filmie są przerwy, duble... Muszę być na przykład przez trzy minuty wesoły i potem uważać, aby się nie upić, a różnie bywało. Pewien mądry ksiądz, kiedy na planie filmu popijaliśmy sobie piwko, powiedział: "Problemem aktorów, tak samo jak księży, jest bardzo często alkohol. Bo bardzo trudno żyć pomiędzy niebem a ziemią". Ładnie to powiedział. Mówię więc do Hanuszkiewicza: "Nie mogę grać, bo widzę, że ucieka mi Maryla, muszę być przy niej". A on na to: "Rozumiem, ale mam w repertuarze tylko jedną sztukę, która może cię zastąpić. Z Ireną Eichlerówna. Dzwoń do niej". Zadzwoniłem, powiedziałem, o co chodzi, a ona na to: "To bardzo romantyczne. Wzruszył mnie pan. Zastąpię pana. Boję się tylko, czy sprostam temu zadaniu". Jesteś mężczyzną, który dla kobiety może rzucić wszystko?

- Tak, absolutnie. Tyle że w ciągu tych trzech lat, kiedy byłem z naszą gwiazdą, nie zauważyłem, że ona się we mnie tylko zakochała, a ja ją kochałem.

To stracona pozycja...

- Chyba tak. W tym czasie zagrałem tylko w jednym filmie, a wiele razy odmówiłem. Na przykład wyjazdu z "Ziemią obiecaną" Wajdy na Oscary, żeby jeździć z nią w trasy po NRD. "Byłem już przecież na Oscarach, widziałem to, Wojtek Pszoniak nie widział - powiedziałem do Wajdy. - Niech jedzie". Nosiłem za nią gitarę, byłem niesłychanie szczęśliwy. Jedyny film, jaki wtedy zrobiłem, to "Dagny" w reż. Haakona Sandoya. No i grałem w teatrze. Jak Marylka poszła w szkodę, to ja próbowałem "Męża i żonę" Fredry. Grałem męża, którego zdradza Elwira. Hanuszkiewicz stwierdził: ,W tej chwili chyba nie dasz rady. Koledzy mówią, że to głupia sytuacja". Odpowiedziałem: "Mówię ci, Adam, że ich rozśmieszę. Będę z siebie kpił. To dla mnie fantastyczna terapia". Maryla potem powiedziała: "Daniel nigdy nie miał rogów, po prostu przestałam go kochać, a zakochałam się w innym mężczyźnie".

Też ładnie powiedziane.

- Tak, ale mówię, jakim szczęściem jest zawód, w którym granie jest zbawieniem. I to granie komedii. Bo grając tragedię, człowiek się popłacze naprawdę i to bez sensu. A widz nie lubi prawdziwych łez w teatrze.

Nie płaczesz?

- Płakałem prywatnie, jako Daniel, w paru momentach mojego życia, ale żeby zapłakać na zawołanie na scenie lub przed kamerą, to nie. Nie umiem tego.

Wspomniałeś Adama Hanuszkiewicza...

- Adama wykończyły władze Warszawy. Jeszcze jak się dowiedział, że w miejscu jego teatru jakiś supermarket powstał... hańba. Dedykowałem mu swoją pracę magisterską: "Granie wierszem klasyki polskiej w teatrze i filmie".

Kiedyś, gdy odejdzie [Adam Hanuszkiwicz zmarł w niedzielę 4 grudnia- przyp. red.], będą akademie, programy o wielkim twórcy teatru.

- Z pewnością.

Władza wtedy sobie o artystach przypomina.

- Wołodia Wysocki mi opowiadał, że Breżniew do snu słuchał jego utworów przez telefon. Dzwonił do niego, kiedy nie mógł spać. "Zaśpiewaj coś", prosił. A Wysocki włączał magnetofon i jak słyszał, że ten już chrapie, wyłączał. Wołodia był ubóstwiany przez KGB, a wystrzelił w ich kierunku więcej armat niż ktokolwiek. Pamiętam, jak byliśmy z Hanuszkiewiczem w Moskwie - grałem Hamleta - i Wołodia wiózł mnie i kilku kolegów z Narodowego do siebie. Przejeżdżaliśmy obok daczy Stalina, miejsca, gdzie umarł. "Tłumacz - mówi Wołodia. - Zdies' zdoch Stalin". Tłumaczę: "Tu umarł Stalin". Zahamował z piskiem opon, zatrzymał samochód. "Pierewodi toczno. Ja skazał: zdoch!". Przetłumaczyłem. Po latach, kiedy dostałem Nagrodę im. Konstantego Stanisławskiego, Putin zaprosił mnie na swoją daczę.

Robi wrażenie politycznego macho?

- Może ja też bym lubił bycie macho, gdybym był prezydentem. On uprawia dżudo, jest wysportowany. Jeśli pije, to bardzo mało. Przyniosłem mu moją książeczkę "Wspominki o Włodzimierzu Wysockim" przetłumaczoną na rosyjski. Wręczam mu ją z dedykacją po rosyjsku i mówię: "Panie prezydencie (a wówczas ciągle mu wypominano, że do Polski jeszcze się nie wybrał, choć Kwaśniewski bywał kurtuazyjnie w Moskwie), to jest bardzo cienka książka, to czyta się w godzinę, akurat lektura na lot z Moskwy do Warszawy". I Putin się roześmiał. "Panie Danielu - powiedział - z dyplomacji piątka, nawet z plusikiem".

Jak to jest, że na pogrzebie Elżbiety Czyżewskiej to Olbrychski niósł urnę z jej prochami, a kolegów nie było? Zimno, wszyscy w rozjazdach?

- Nie wiem, może ci, którzy ją pamiętali, już nie żyli.

Jak to nie żyli?

- Rzeczywiście nie było ludzi naszej generacji, a jeszcze trochę nas zostało. Pamiętam, taka urenka ze zdjęciem Eli z młodości stała na katafalku. Kościół nie był pełen. Skończyła się msza i widzę, że grabarz bierze tę urnę. Kryska mnie stuknęła w ramię. Zrozumiałem i wyjąłem mu ją z rąk. I niosłem swoją żonę z "Małżeństwa z rozsądku" i bardzo bliską przyjaciółkę. W czasie kręcenia "Salt" (reż. Phillip Noyce) w każdej wolnej chwili się spotykaliśmy. Biegała z Kryśką po Nowym Jorku. Mnie trochę pomagała w uczeniu się tekstów, chociaż miałem też coacha zawodowego. Mówiła: "Powiedz to sobie najpierw po polsku i poczuj, w jakim rytmie, a potem z taką samą lekkością po angielsku. Akcent masz lekko słowiański, to wystarczy". Potem nad jej grobem powiedziałem, że Ela może niedokładnie widzi, co tu się dzieje, ale ja jej kiedyś powiem, że był nadkomplet. Porządny chłop jesteś.

- Ale pięknie, że leży tuż obok Tadzika Łomnickiego, w alejce naszych przyjaciół, którzy odchodzą. Teraz dołączył Maciek Zembaty. Taka piękna alejka, a moi rodzice leżą sto metrów dalej. Niosę zawsze dużo świeczek, jak tam przychodzę. Słyszałam, że byłeś jednym z pierwszych, którzy pogratulowali szczęśliwego związku byłemu teściowi Andrzejowi Łapickiemu.

- Nic pamiętam, czy mu gratulowałem. Ale życzę wszystkiego najlepszego. Lubimy się. Dzwonię czasem albo Krysia esemesuje, bo ja nie umiem.

Nie znasz numeru swojej komórki?

- Nie, nie znam. Zna go tylko Kryska, ja w ogóle nie bardzo umiem to uruchomić. Bo nie chcesz umieć.

- Bo nie chcę, jest tyle ciekawszych rzeczy.

Niedawno esemesowałam do Twojej żony, że właśnie obejrzałam "Salto", a ona odpisała: "Myśmy też już ten film widzieli". Daniel, to jest prawdziwa rola, a nie jakiś tam epizod.

- Główny zły bohater. Zagrałem obok megagwiazdy.

Co to znaczy: megagwiazda?

- Profesjonalizm plus pokora. Piękna brew nie drgnie, gdy trzeba coś powtórzyć na mrozie, czy jak motorówka za szybko przemknie.

Naprawdę jest tak piękną kobietą?

- Tak, jest bardzo piękna. Ja mam, co prawda, troszkę inne preferencje - lubię, żeby było co objąć szerzej - ale ona jest niezwykłym zjawiskiem.

Pierwszy raz spotkaliście się już na planie?

- Pierwszy raz gdy robiłem przymiarki, bo castingu nie było. Wiem, że miał ochotę zagrać tę rolę John Malkoyich, bliski przyjaciel Angeliny, ale Phillip Noyce zamarzył, żeby to nie był aktor udający Rosjanina, tylko ktoś z tej części Europy, Słowianin. Akurat był wtedy w Nowym Jorku mój przyjaciel Andriej Konczałowski i przypomniał Phillipowi o mnie. A Noyce był kiedyś studentem profesora Jerzego Toeplitza, wygnanego z Polski do Australii, który uczył na filmach Wajdy. I zdecydował się od razu.

Jesteś już w Ameryce, wchodzi Angelina i...

- Pierwszy dzień zdjęciowy miałem 27 marca dwa lata temu. Witamy się, całujemy, przedstawiam Krysię, która jest ze mną. "Dziś jest Międzynarodowy Dzień Teatru i dziś też moja ciotka kończy 101 lat", mówię. "Krysia, rób zdjęcie", odzywa się Angelina do mojej żony, bierze karton i lewą ręką pisze: "Happy Birthday Dear Irena", i serduszko. Tak się sfotografowaliśmy. Pierwsza rzecz, jaką zrobiła ta megagwiazda. Zaraz potem pokazywała Krysce zdjęcia swoich dzieci na ekranie iPhone'a.

Normalna...

- Bardziej niż normalna. Ma czułość do świata, ludzi. Umie prawdziwie współczuć i prawdziwie pomagać. Jest świetną matką.

Daniel, jak Ciebie mają lubić? Tyle nazwisk, nagród, zaszczytów.

- Jestem bardzo szczęśliwy, że dane mi było poznać tyle wspaniałych osób: od Bułata Okudżawy, braci Michałkowów poprzez cudownych ludzi we Francji aż do kilku megagwiazd amerykańskich. Miałem dla nich zawsze podziw i zachwyt, tak jak mam podziw dla Krystyny Jandy, Piotra Fronczewskiego, Janusza Gajosa... To najwyższa półka światowa.

Tyle że jesteśmy tu, nad Wisłą.

- Gdyby występowali w filmach po angielsku, to każdy z nich miałby Oscara. Ja miałem to szczęście, że grałem główne role w pięciu nominowanych do Oscara filmach, z których dwa go dostały, ale w kategorii najlepszy film zagraniczny.

To "Blaszany bębenek (reż. Volker Schlöndorff)" i...

- "La Diagonale du Fou" w reż. Richarda Dembo. Tam grałem z Michelem Piccolim w szachy.

Powiedziałeś kiedyś, że nie lubisz w sobie samolubstwa, pychy, egoizmu.

- Jeśli siebie kocham, to po pierwsze dlatego, że człowiek, który nie kocha siebie, nie pokocha innych. Żartobliwie mówiąc, jestem w sobie zakochany, ale bez wzajemności.

Zgodnie z zasadą, że jak się człowiek sam nie pochwali, to go inni nie pochwalą?

- Chwalimy się wtedy, gdy nie mamy pewności, czy wystarczająco duża liczba ludzi wie, jacy jesteśmy. "Ja bardzo lubię sławę popularną", pisał Słowacki. Norwid dodawał: "Lękam się tylko wymuskanej sławy".

Komu ufasz bezgranicznie?

- Bezgranicznie nikomu. A wracając jeszcze do "Salta", ludzie często mówią z lekceważeniem: komercja. Zadam ci pytanie: kto jest najbardziej komercyjnym pisarzem w historii?

Szekspir.

- Zdałaś egzamin. Może już ci to kiedyś powiedziałem?

Nie.

A kto najbardziej w Polsce? Sienkiewicz?

Mickiewicz.

- Zapewniam cię, że gdyby rodziny Szekspira, Mickiewicza i Sienkiewicza żyły, to nie byłoby bogatszych ludzi na ziemi.

Komuś, kto źle zagrał, powiesz, że zagrał dobrze?

- Nie, i nie umiem wtedy pójść za kulisy. Kocham aktorów, jest taka radość, jak się widzi coś dobrego na scenie i biegnie za kulisy paść w ramiona. Tak miałem we Współczesnym, grali Pszoniak z Fronczewskim ("Skarpetki, opus 124"), ale jak oni to zrobili! Jak to jest wyreżyserowane! Rzuciłem się w ramiona Sławkowi Orzechowskiemu, gdy zagrał Selznicka w "Księżycu i magnoliach" Rona Hutchinsona. Świetny aktor, a nadal nie wszyscy o tym wiedzą.

Jak się budzisz, to zawsze w walecznym nastroju?

- Różnie. Jeżeli mam czas, żeby jeździć konno, biegać, to tak. Wieczorem przeczytam parę stroniczek, bo bez książki czy interesującej gazety nie zasnę. Wczoraj czytałem zeszyty historyczne "Polityki". A jeśli już nie mam co, to zawsze u mnie jest stos książeczek Wiecha i kolejny raz się śmieję.

Jeden z najwybitniejszych pisarzy XX wieku. Zasypiasz potem bez problemu?

- To zależy, jak czasami rozhuśtam sobie adrenalinę przez pracę...

Krysia przenosi się do drugiej sypialni?

- Nie, my jednak jesteśmy w jednej sypialni. Lubimy. Zwłaszcza że nasza suczka nie toleruje oddzielnego spania. Nie wie wówczas, z kim ma leżeć i żadne z nas nie pośpi. Mamy zastrzeżone w kontraktach, że w hotelach musi być duże łóżko, bo piesek tylko wtedy jest spokojny, gdy leży między nami. Jest uczłowieczony, koty zresztą też, choć one rozumują w inny sposób. Stały się nieodłącznymi naszymi towarzyszami. Mówić, niestety, nigdy nie będą. Chociaż...

Szkoda, bo ja bym ze swoim psem chętnie porozmawiała.

- Kot telepatycznie odgaduje nasze myśli. Mimo że jeszcze nie widzi walizki, to wie, że za chwilę wyjeżdżamy. I że trzeba wyjść do ogrodu. Więc się chowa. Ale kiedy się go spokojnie poprosi, grzecznie wychodzi. To niezwykłe, jakie mamy porozumienie z naszymi zwierzątkami. Pies rozumie około dwustu słów. Ale z koniem też miałem przedziwne przeżycie. Przewróciliśmy się. Koń się poślizgnął,

wina. To były 19. urodziny mojej córki i się spieszyłem. Roztrzaskałem staw skokowy, wylądowałem w szpitalu. A tu weterynarz mówi: "Koń nie je, umrze, jak do niego nie pojedziesz, ma świadomość, że zrobił ci krzywdę". Pojechałem z gipsem na nodze. Uwiesiłem mu się na szyi. Uspokoił się, przestał mieć abstrakcyjne poczucie winy.

Daniel, wydaje mi się, że jesteś człowiekiem, który chciałby, żeby wszyscy jego bliscy usiedli razem przy stole. I niełatwo Ci pogodzić się z tym, że w życiu tak się nie da.

- Chociaż czasem tak bywało. Organizowaliśmy z Krysią wspólne wigilie, śniadania wielkanocne. Ale nie zawsze to jest możliwe. Czasem jak się budzę w nocy, to się denerwuję: co będzie, jak mnie nie będzie.

Nie ma w Tobie goryczy?

Goryczy nie, szkoda na nią czasu. Poza tym moja witalność jest silniejsza. I wiedza, którą wyciągnąłem i z lektur, i z grania największej literatury świata. Chociaż nie jestem tak dobrym obserwatorem świata jak kobiety. Goryczy we mnie nie ma, jednak ktoś słusznie powiedział: z rodziną najlepiej wychodzi się na fotografii. To mnie dręczy, zasmuca, ale trudno, tyle Pan Bóg dał mi radości, miłości, że muszę się z tym pogodzić. I tak dostałem od życia bardzo wiele. Chociaż z kobietami to różnie bywało. .. jak zaśpiewaliśmy z Krawczykiem. Uważam, że chyba tylko dwie kochały mnie w życiu naprawdę. Myślę tu o Barbarze Sukowej...

Macie syna.

- Tak, syn pojawił się w momencie, kiedy moja druga żona bardzo brutalnym rozwodem definitywnie odcięła się ode mnie. Potem Sukowa pięć lat czekała na mnie, nie wiążąc się z nikim.

Nie byłeś zakochany?

Widocznie nie, ja przeżyłem romans, a ona była zakochana. Rozpadał się mój związek, przeszedłem przez rozwód. Potem już nie było czego zbierać, mimo że jeszcze przez lata starałem się walczyć o to małżeństwo. Przypuszczam, że Zuzia, młodziutka dziewczyna, wiążąc się ze mną, należała do pokolenia, które kochało się we mnie w wieku "nastu" lat. Chodziła kilkanaście razy na "Małżeństwo z rozsądku" i kochała mnie, jak umiała. A może po prostu nie miała w sobie potencjału do prawdziwej miłości.

Już po raz drugi mówisz, że kobiety kochały Cię za tzw. PR, a nie za to, jakim byłeś mężczyzną.

- Odnoszę wrażenie, patrząc na poprzednich mężczyzn Maryli, że widocznie nie byłem jej mężczyzną. Szukała zupełnie kogoś innego. A ja trafiłem się po drodze jako swego rodzaju atrakcja.

Moja babcia mówiła, że dobrego związku nikt nie jest w stanie rozbić.

- U mnie, patrząc wstecz, nic by nie rozbiło, gdybym nie zobaczył w pewnym momencie, że kobieta mnie nie kocha. Ale po Maryli nie nadawałem się do wierności. Uważałem, że nie warto. Przecież byłem nieskazitelny, no, może pod koniec związku za dużo piłem, bo już przestałem jeździć za nią w trasy, siedziałem w domu, a ona: koncerty, koncerty, koncerty. Nawet powiedziałem: "Jeśli musisz utrzymać swój zespół, to puść mnie ze smyczy, pojadę na Zachód, zarobię.

Byłeś na smyczy?

- Emocjonalnej.

Teraz od lat jesteś z Krystyną.

- I to jest właśnie ta druga kobieta. Mam nadzieję, że łączy nas coś prawdziwego. Jesteśmy związani emocjonalnie i zawodowo. To funkcjonuje. Kiedy przed kilkunastu laty miałem straszny wypadek i trzeba mnie było wozić na rehabilitację do Warszawy dzień w dzień, Zuzia odmówiła. Woziła mnie Krystyna z Podkowy Leśnej, a przecież z Warszawy byłoby bliżej, łatwiej.

Uważaj, będziesz to autoryzował.

- Powiedziałem sobie, że nie wolno ukrywać pewnych spraw, że jednak trzeba o nich mówić. Zresztą nikogo nie oskarżam.

Nie można oskarżyć, że ktoś przestał kochać.

- Tak, ale po wielu wspólnych latach można mieć pretensję o kompletny chłód i obojętność, zwłaszcza że byłem potrzebny zdrowy, bo córka chciała studiować w Nowym Jorku. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Ja mam sprawną nogę, no, a Weronika mogła skończyć swoje wymarzone studia. Rozumiem, że strasznie trudno ze mną żyć. Nie jestem alkoholikiem, ale czasami za dużo piję, jestem okropnym bałaganiarzem itd.

Awanturnik.

- Tak, pieniacz. Szybko przechodzi, jak u Kmicica, ale nie jestem łatwy. Jednak jak ktoś bardzo kocha, to... Dlatego uważam, że dwie poprzednie kobiety mojego życia nie kochały mnie bardzo, ja je - znacznie bardziej. Na szczęście u mojego boku pojawiła się Krystyna.

Jak długo jesteście małżeństwem?

- W październiku minęło osiem lat. Nie świętowaliśmy, za wspólną zgodą, bo mamy dużo pracy.

Kiedy ludzie mówią: "Daniel to miał szczęście w życiu, że spotkał Krystynę", inna kobieta zwykle by odpowiedziała: "Oczywiście, miał szczęście". A Krystyna na to za każdym razem: "Jakby spotkał inną kobietę, też mógłby być szczęśliwy".

- Ona jest rzeczywiście osobą niezwykłą. Jak ja już teraz dużo wiem o kobietach, więcej niż wtedy, gdy - też z miłości - rozbijałem małżeństwo Monice Dzienisiewicz. I byłem przekonany, że przy mnie kobieta się zmieni, będzie łagodniejsza.

Kobiety tak myślą o mężczyznach: ja go zmienię. Gdzie teraz jest Krystyna?

- Robi zakupy w Promenadzie, kiedy skończymy, to zadzwonię i po mnie podjedzie.

To kończymy...

- Masz rozmowę na film: polityka, romans, seks, bo pomyślałem, że tym razem będzie o kobietach. Jeszcze jedna anegdota, którą chciałbym ci opowiedzieć. W pewnym momencie po rozstaniu z Marylą poczułem, że już chce mi się biegać, że wyjdę, pokażę się - chyba w- ogóle nie piłem - że chciałbym się z Wajdą zobaczyć. I rano zajechałem na Żoliborz. Popatrzył na mnie, jego żona poszła do kuchni coś robić, a on mówi: "Ty, dobrze wyglądasz, jak to się stało? Tak szybko. Przecież byliście taką fantastyczną parą. Już się otrzepałeś?". Odpowiedziałem: "Budzę się kiedyś i widzę, że mam gangrenę, która podchodzi coraz wyżej. Jak czegoś nie zrobię, to mnie zeżre. Nie mam myśli samobójczych, ale to mnie zeżre. Muszę żyć. No to wziąłem ostry nóż i bez znieczulenia odciąłem sobie nogę". A on na to: "Ty, dobry tytuł, tak będzie się nazywał mój film".

"Bez znieczulenia"?

- Tak.

Widzę, że jakbyś miał napisać sceny z życia małżeńskiego, to też byś dał radę?

- Dałbym. Jakbym miał czas, to wyłącznie bym pisał, bardzo to lubię. Zajmowałbym się tylko czytaniem i pisaniem. Ale na razie strasznie dużo przyjemności sprawia mi granie i oglądanie: teatru i filmów. Nie muszę czytać recenzji, tym bardziej że nic z tego nie wynika, bo recenzenci w tej chwili są haniebni. Została przerwana dobra tradycja polskiej krytyki.

Po stanie wojennym?

- Tak.

Uległ też nadwątleniu etos aktora.

- Ci powojenni: Jackiewicz, Eberhardt i wielu innych, jednak podawali sobie piłeczkę. Boy-Żeleński, Siedlecki - to wszystko było inaczej, mieli honor chodzić na próby, pili z nami wódkę, kłóciliśmy się. A teraz gdy czytam dawne recenzje - kiedyś mama założyła taki album z wycinkami - to zachwyca mnie, na jakim poziomie to było pisane. Czasami dobrze, a czasami surowo. To mnie kształtowało.

Zofia Kucówna napisała o Tobie, że stałeś się wyznacznikiem pewnej kultury w narodzie, niemal symbolicznej, tej biało-czerwonej.

- Ale w tym patriotyzmie biało-czerwonym, z szablą. Beniowski, Kmicic, żołnierz z "Soli ziemi czarnej" (reż. Kazimierz Kutz)...

Zawisza Czarny...

- Tak, ale uzgodniliśmy, że patriotyzm ma teraz zupełnie inne imię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji