Szukam kochanki
- Jako student medycyny byłem jednym z pierwszych propagatorów raportu Kinseya w Polsce (raport o seksualności par przeprowadzony w latach 40. i 50. - przyp. red.). Zainteresowanie było ogromne - mówi krakowski aktor EDWARD LINDE-LUBASZENKO.
Marta Paluch: O matko, lody Pan je na śniadanie?
Edward Linde-Lubaszenko: Śniadanie jadłem o siódmej, a teraz już dwunasta.
To na obiad?
- Nie, ja po prostu przyzwyczajam gardło do zimy. Sportowcy przygotowują się do biegania na mrozie w ten sposób, że przed wyjściem biorą głęboki wdech i przełykają ślinę. Tchawica jest blisko przełyku i całe to towarzystwo się wtedy ochładza. A potem trzeba zjeść lody.
Wszystko ma Pan dokładnie przemyślane.
- Bo ja jestem, proszę pani, pół-lekarzem. Zaliczyłem trzy lata medycyny.
To jak się nazywa ta kość w małym paluszku?
- Paliczek. A ten paluszek po rosyjsku nazywa się miziniec. A na kciuk mówią paluch.
Na mnie też.
- I na moją byłą żonę.
Znalazł Pan już piątą?
- Nie. Za żadne skarby nie dam się już nabrać na następne małżeństwo.
To po co Pan ogłosił w "Super Expressie" rok temu, że szuka żony?
- Kochanki, droga pani, kochanki.
Napisali, że żony.
- Nie odważyli się cytować wiernie, mimo że to tabloid był. Poprosili mnie, żebyśmy żartobliwie zakończyli wywiad. Ja na to: proszę bardzo, szukam kochanki, poniżej 25 lat. Taki żarcik ad hoc mi wyszedł. Ale mówiąc serio, małżeństwo i szczęście to się wyklucza. Prawdziwe szczęście daje samotność i spolegliwa kochanka.
No, nie!
- Ale spolegliwa w dobrym sensie. Spolegliwa osoba to, jak mówił profesor Kotarbiński, taka, na której można polegać. Budząca zaufanie.
Często gra Pan zmęczonych życiem ludzi. W Teatrze Nowym w Krakowie - znowu pijaka.
- Ale i tak nadaliśmy tej sztuce Grochowiaka lżejszy, nieco żartobliwy ton. Oryginał był dość posępny, grany przeze mnie główny bohater popełniał samobójstwo.
Pana Sokrates z tego samego teatru jest również dość szemrany...
- Niby trzeźwy, ale mógłby się napić, prawda? A "Encyklopedię duszy rosyjskiej" pani widziała? Sztuka Jerofiejewa o facetach, którzy pilnują stacji przy rurze przesyłowej gazu. Siedzimy i pijemy. Pokazywany jest dramatyczny film o pijaństwie w Rosji. Ja zresztą chciałbym odejść od drastycznych scen, bo taka propaganda antyalkoholowa jest nieskuteczna. Ona nie zniechęca ludzi do picia, tylko do antyalkoholizmu.
A granie w takich sztukach Pana zniechęca czy zachęca?
- Do grania?
Nie, do picia.
- Cała sztuka nie polega na tym, żeby nie pić, tylko... To tak jak z seksem u kobiet (dzwoni telefon aktora). Znowu oni... Wie pani, byłem kiedyś w hotelu Polonia w Warszawie. Oglądam telewizję, a tam ogłoszenie, że mogą przysłać zdjęcia rozebranych pań. Zadzwoniłem, bo byłem ciekawy. Przez trzy lata mi te zdjęcia przysyłali. I dzwonią.
Już ich Pan nie chce?
- Nie. A wracając do seksu... Jako student medycyny byłem jednym z pierwszych propagatorów raportu Kinseya w Polsce (raport o seksualności par przeprowadzony w latach 40. i 50. - przyp. red.). Zainteresowanie było ogromne. Uczestnikami tych spotkań byli ludzie, którzy często pochodzili ze wsi, gdzie niejednokrotnie nie było światła, a ksiądz był jedynym źródłem informacji... Z późniejszych badań wynika, że jedna trzecia kobiet ma znikomą seksualność, jedna trzecia - dużą, ale zależną od partnera, a jedna trzecia - samoistną, wręcz męską. Analogicznie, są również osoby wstrzemięźliwe alkoholowe Bo nie lubią albo im szkodzi. W ich przypadku nie pić nie jest żadnym bohaterstwem.
Koleżanka kazała Panu przekazać, że jednak ma dość ról pijaków i ponuraków. Marzy, by choć raz był Pan wesoły i odprasowany.
- Będzie okazja, bo właśnie szykujemy sztukę, w której gram profesora medycyny z XIX wieku i noszę wyprasowany fartuch. Forma spektaklu będzie wzorowana na wywiadzie lekarskim. Lekarz pyta pacjenta, co mu dolega.
Chyba Pan jednak żałuje, że nim nie został.
- Otóż nie. Oczywiście, mam pasję przyrodniczą, ale gdyby mój pacjent zmarł, popełniłbym samobójstwo. Po prostu mam przesadną empatię. Ona bardzo się przydaje w aktorstwie.
No tak, ale wywiad robię z aktorem, a tu ciągle płeć, kitle i rozmnażanie...
- A dlaczego nie? Jestem przede wszystkim mężczyzną. Mam jeszcze dla pani jedną biologiczną tezę. Dotyczy tzw. miłości od pierwszego wejrzenia.
Że nie istnieje?
- Wręcz przeciwnie. To, że jesteśmy oczarowani kimś, kogo widzimy pierwszy raz, oczarowani tym, że porusza się i mówi tak a nie inaczej... to efekt dwustu tysięcy lat selekcji partnerów. Sygnały i wrażenia, które są ważne dla przetrwania gatunku, są przekazywane w genotypie. To właśnie one "podpowiadają" mi, z kim będę miał najlepsze potomstwo, kto jest najlepszym partnerem seksualnym. Bo przecież seks jest elementem rozrodczości, który się z niej wyalienował.
Mało romantyczne.
Ale skoro tak, to miłość od pierwszego wejrzenia to najlepsza opcja...
- I jak najbardziej należy jej ulec. Jak widać, romantyzm nie jest domeną głupców!