Poza szufladką
- Od jakiegoś czasu uczę w szkole teatralnej i obserwuję, że młodzi zaczynają źle mówić o serialach. Jeżeli za bardzo ktoś w to wejdzie, to może mieć kłopot z pracą w teatrze - MARIUSZ JAKUS o debiutach, młodych aktorach, fuksówkach, serialach i czarnych charakterach.
Aktor Karolina Owsiannikow: Toruń odwiedził Pan ostatnio podczas Festiwalu Debiutantów "Pierwszy Kontakt"...
MariuszJakus: Pierwszy raz byłem na tego typu imprezie, chociaż w waszym teatrze już po raz piąty.
Lubi Pan występować na festiwalach?
- Jest o tyle inaczej, że publiczność przyjeżdża na nie z różnych miast. To głównie młodzi, którzy jeżdżą po festiwalach. Z drugiej strony my, aktorzy, musimy uczciwie podchodzić do tego, co robimy, wtedy każda publiczność będzie nas słuchała.
Skoro mowa o festiwalu debiutów -jak wspomina Pan swój debiut?
W teatrzykach amatorskich czy półamatorskich zacząłem grać wcześnie. Gdy dostałem się do szkoły teatralnej, premier miałam już za sobą kilka. Oczywiście, przejściu do teatru zawodowego towarzyszyły inne emocje. Debiutowałem w spektaklu "Nasze miasto" w Teatrze Polskim w Poznaniu, gdzie grałem przez jeden sezon tuż po szkole. Rola była mała, więc stres niewielki.
Dzisiaj debiutuje się inaczej?
Uważam, że z debiutami jest tak samo, jak kiedyś. Te same napięcia im towarzyszą. W tej chwili jednak młodzi mają trochę łatwiej, ponieważ jest sporo pracy pozateatralnej i to tzw. pracy rozwijającej (nie mówię tylko o serialach). Od jakiegoś czasu uczę w szkole teatralnej i obserwuję, że młodzi zaczynają źle mówić o serialach. Jeżeli za bardzo ktoś w to wejdzie, to może mieć kłopot z pracą w teatrze.
Jakie warunki powinien spełniać młody człowiek, który chce zostać aktorem?
- Nie da się tego powiedzieć w dwóch słowach. Egzaminy wstępne trwają parę tygodni. Kandydatów co roku jest więcej, a miejsc tyle samo, dlatego czas selekcji się wydłuża. Sprawdzamy różne umiejętności. Jednak czasami komuś pójdzie dobrze egzamin, a potem mu idzie gorzej. Lub odwrotnie.
Szkoła weryfikuje przydatność do zawodu?
- Oczywiście!
Najpierw jednak trzeba przejść przez tzw. "fuksowki" - studencki "chrzest"...
- Kiedy w 1994 roku kończyłem szkołę wrocławską, to ona słynęła z ostrego fuksowania. To było okropne, męczące, a na pewno nie dowcipne. Władze szkoły łódzkiej starają się to ograniczać do minimum.
Zagrał Pan wiele czarnych charakterów. Tak jest też w serialu "Czas honoru"...
- To miał być epizod w pierwszej części, ale potem rola się rozbudowała. Cóż, często jest tak, że jeżeli ktoś się w jakiejś roli sprawdzi, to przy następnej okazji jest obsadzany w podobnej. Niewielu reżyserów chce ryzykować. Mnie oczywiście zawsze cieszy, gdy dostanę do zagrania rolę inną od poprzednich. Na szczęście w teatrze gram bardzo dużo i bardzo różnie. Dzięki temu nie jestem zaszufladkowany.