Artykuły

Lubię wejść do jego pokoju

- Nigdy nie byłam kobietą "przy mężu". Żyliśmy razem, ale każde z nas miało osobne sprawy, różne zainteresowania. On miał także swoje towarzystwo, z którym ja niekoniecznie musiałam się bliżej kontaktować. Były też jego pasje, w których nie brałam udziału, a jedynie kibicowałam - MAGDALENA ZAWADZKA wspomina GUSTAWA HOLOUBKA, artystę i męża.

W czasach kiedy słowo miłość dla wielu to synonim pożądania, oni byli parą jak z innej planety. Z planety Kocham Cię jak Zycie. Przez 35 lat byli tak blisko siebie, że bardziej nie można, a jednak każde miało swoją przestrzeń. Trzy i pół roku temu Magdalena Zawadzka i Gustaw Holoubek musieli się rozstać. Ona długo nie mogła dojść do siebie po stracie "Gucieńka". Wtedy zaczęła pisać książkę...

Magdalena Zawadzka: Napisałam tę książkę w wielkich emocjach i bólu, chęci zagłębienia się we wspomnienia. W krótkim czasie po śmierci męża dawało mi to poczucie jego obecności przy mnie, kontaktu przez wspomnienia lak bliskie. Wydawało mi się, że to jedyna dla mnie terapia, a dla niego jedyny sposób na przetrwanie w pamięci ludzkiej, nie tylko mojej. Umieram z niepokoju, czy znajdą się Iudzie, którzy to, co napisałam, przyjmą z aprobatą, a nie tylko z obojętnym lub złośliwym dystansem: "Napisała, co najlepsze, a pominęła wszystko, co złe - skandal, przemoc, mroczne zakamarki...".

Aleksandra Szarłat: A tu nic z tego.

- Nic, bo takich rzeczy nie było. Nawet trzaskania drzwiami. Ani awantur. W najśmielszych marzeniach nie wyobrażałam sobie, że będę miała takie małżeństwo i taki dom. To wszystko przyszło do mnie samo, choć nie mogę powiedzieć, że bez trudności. I ON mi to dał i jestem mu głęboko wdzięczna. Czuję się spełniona i szczęśliwa życiowo.

Wydaje się, że ten los był Pani pisany. Zderzył Państwa, gdy miała Pani zaledwie 16 lat i zagrała obok Gustawa Holoubka i Andrzeja Łapickiego w filmie "Spotkanie w bajce". Po skończonych zdjęciach pan Gustaw zapraszał na kawę, ale Pani uciekła. Może gdyby do tej kawy doszło, nie zdarzyłoby się Pani pierwsze małżeństwo.

- Wszystko czemuś służy. Przypadek jest po to, żeby nas na chwilę zatrzymać. Być może dzięki pierwszemu małżeństwu stałam się dojrzalsza, czujniejsza i potrafiłam docenić drugiego męża w sposób właściwy. I może moja miłość stała się przez to też dojrzalsza niż ta pierwsza, młodzieńcza, dziewiętnastolatki, całkowicie niedoświadczonej życiowo. Tym bardziej że mój pierwszy związek też uważam za udany. O pierwszym mężu mogę powiedzieć same dobre rzeczy. Wiesław Rutowicz był operatorem, zmarł w 2004 roku. Zmarł mój pierwszy w życiu narzeczony, zmarł pierwszy mąż, zmarł drugi mąż. Ci, którzy byli najbliżej mnie, odeszli. Trzej najbliżsi mi mężczyźni. Ale na zawsze pozostali w mojej pamięci. Bo pamięć jest przedłużeniem życia. Mój mąż myślał tak samo. W dokumentalnym filmie Jaśka "Słońce i cień" mówił, że dla niego nikt nigdy nie umarł. Głęboko to sobie wzięłam do serca. Bo człowieka kocha się nawet wtedy, kiedy odejdzie.

Miłość nie umiera?

- Nie, miłość trwa. Śmierć nie jest końcem miłości, tylko ta miłość ma inny wymiar, wyłącznie duchowy. Nie wiem, czy nie jest to wymiar najważniejszy.

Pan Gustaw nie rozmawiał z Panią o śmierci, nie obarczał smutkiem przemijania.

- Może o tym myślał, ale nigdy ze mną ani z naszym synem o tym nie rozmawiał. Jeżeli mówił o śmierci, to żartobliwie.

Jak o napisie na jakimś nagrobku: "A nie mówiłem, że jestem chory"...

- Mówił o tym w żartach. Nigdy nie celebrował śmierci. W momencie jego odejścia do rana nie byłam w stanie kogokolwiek zawiadomić. Ponieważ wydawało mi się, że dopóki tego nie wypowiem, ten fakt nie istnieje. Nie wyobrażałam sobie następnej sekundy życia. Ale ona przyszła, a ja musiałam pokonać najkoszarniejsze, jakie tylko mogą być, formalności. Spadły na mnie straszliwe decyzje i straszliwe niespodzianki.

Niespodzianki?

- Okrutne. Kiedy odchodzi człowiek, pojawiają się ludzie, którzy wokół nas byli, ale nagle okazują się naszymi wrogami, a nie przyjaciółmi, za jakich ich uważaliśmy. I najstraszliwsze niespodzianki spotkały mnie właśnie od tych, których uważałam za bliskich. Nagle objawiły się wokół mnie twarze ludzi, z których spadły maski. Na szczęście jest ich tylko garstka. I ja już z nimi nie mam i nie chcę mieć nic wspólnego. Ale jednocześnie pojawili się, jakby z tła, ludzie, którzy przybliżyli się z sercem na dłoni i pomagali mi. Bezinteresownie.

Czy w tych trudnych chwilach myślała Pani o tym, co mąż by o tej sytuacji powiedział?

- Myślałam wręcz, że to on sprawił, iż ci ludzie się objawili. Że mi ich obnażył. Jakby chciał, żebym sama do tego doszła. Był o wiele lat ode mnie starszy, miał wielkie doświadczenie i więcej widział. Świadczyły o tym jego wcześniejsze delikatne sugestie w stosunku do kilku osób. I kiedy z ich twarzy spadły maski, miałam uczucie, że mąż chce mi powiedzieć: "Mówiłem ci, tylko nie słuchałaś". Odwoływałam się do niego zawsze i będę się odwoływać.

W Państwa małżeństwie panowała wielka symbioza. Trudno nawet powiedzieć, kto się kim opiekował.

- Bo opiekowaliśmy się sobą wzajemnie. Mężowi potrzebna była opieka, ale nie żądał jej ode mnie. Nie znosił nadskakiwania i opieki litościwej. Nasza wzajemna troska była zakamuflowana, jakby od niechcenia. Dawała poczucie bezpieczeństwa, ale nie ubezwłasnowolnienia. Bo żadne z nas by tego nie wytrzymało. Mieliśmy wrażenie wolności, ale kiedy trzeba było być razem, jednoczyliśmy się. Mąż wiedział, że może na mnie liczyć. I ja wiedziałam, że on zawsze stanie za mną. To dotyczyło także spraw codziennych. Oboje byliśmy zajęci zawodowo i wiedzieliśmy, że jeśli jedno czemuś w domu nie sprosta, drugie wykona to bez "poświęcenia się". Kiedy on zostawał sam, gdy wyjeżdżałam np. do Ameryki czy Australii na dłuższe występy, był pełnoprawnym panem domu, mając często pod opieką małego Jaśka. Przyznaję, że pomagali moi rodzice, szczęśliwi, że mogą uczestniczyć w życiu jedynego wnuka. Na tym polegała nasza symbioza: myśmy sobie niczego nic narzucali i wyczuwaliśmy potrzeby drugiej osoby. Ale umieliśmy też poprosić siebie nawzajem.

O co Pani prosiła?

- Bezpieczeństwo polegało na tym, że mogłam poprosić go o radę. Nigdy nie wisiałam na mężu, czekając, aż mi wszystko załatwi, zrobi, da. I odwrotnie. On również prosił o różne rzeczy. Choć wydawało się, że nie mógł mnie o nic prosić, bo odbierano go jako monolit, chodzącą mądrość. Każdy z nas jest w jakimś sensie mądry, a w jakimś nie może życiu sprostać, ma rejony słabości. I myśmy się uzupełniali. Wspieraliśmy się duchowo. On czerpał wiele ze mnie, a ja z niego. Wymienialiśmy się energią, dlatego byliśmy udaną parą. A przy tym miał wspaniałe poczucie humoru! To podstawa życia. Gdybyśmy nie nadawali na tych samych falach, szybko rozbilibyśmy się o inne widzenie świata.

Śmiała się Pani, że Gustaw Holoubek dla żartu sprzedałby własnego ojca i matkę. Opisuje Pani zabawną sytuację, gdy przejeżdżaliście samochodem przez jakaś miejscowość, a maż mówi: "Właśnie mijamy miejsce twojego urodzenia". "Tak?" - zdziwiła się Pani. To była miejscowość Piekielnik.

- Z anegdot był znany. Bałam się, że przedstawiony przez innych ludzi w opinii publicznej będzie pomnikową postacią, z której można by się tylko śmiać, albo kawiarnianym opowiadaczem dowcipów. Otóż kimś takim nigdy nie był, ponieważ jego anegdoty zawsze były wyrafinowane. Nawet jeżeli żart był wulgarny czy wręcz głupi, zawsze dotyczył kontekstu, sytuacji. Poza tym opowiadał go mistrz w sposób mądry, niesłychanie zabawnie. Ale zaczęły się karmić jego anegdotami różne pisemka i książki, a dowcipy spisane na papierze stają się żałosne. Gdyby mąż chciał, mógłby wydać książkę z anegdotami. Nie zrobił tego, bo słowo mówione i pisane to dwie różne rzeczy.

Życie też stwarzało zabawne sytuacje. Jak ta, gdy poszli Państwo odwiedzić w szpitalu Tadeusza Konwickiego, a pielęgniarka zaanonsowała: "Przyszła pani Zawadzka z panem Zawadzkim".

- Mnie to też bawiło, a przede wszystkim rozbawiło do łez mojego męża. On sam potem tę historię opowiadał. Nieżyczliwi ludzie skomentowali to w taki sposób: "No tak, bo przecież pani Zawadzka grała w serialach, więc była z nich znana, a pan Gustaw nie". A ja wtedy w żadnych serialach nie grałam. One pojawił}' się później. Zresztą nie mam nic przeciwko serialom i mój mąż też nie miał, bo grał w pięknym serialu o królu Jagielle "Królewskie sny". To taka sama praca jak każda inna. W pracy artystycznej rezultat nie zawsze da się przewidzieć - można brać udział i w niedobrej sztuce teatralnej, i w niedobrym serialu, i w niedobrym filmie.

Szczęśliwie dla widzów pozostała Pani Magdaleną Zawadzką, a nie panią Holoubkową.

- Nigdy nie byłam kobietą "przy mężu". Żyliśmy razem, ale każde z nas miało osobne sprawy, różne zainteresowania. On miał także swoje towarzystwo, z którym ja niekoniecznie musiałam się bliżej kontaktować. Były też jego pasje, w których nie brałam udziału, a jedynie kibicowałam. Nigdy nie zdałam się na męża, tylko robiłam swoje. Dzięki temu wiodę nadal i swoje życie zawodowe, i codzienne.

Czasem gubili się. Państwo w codzienności. Jak w trakcie pamiętnego wyjazdu do Krakowa, jednego z pierwszych we wspólnym życiu. O tym, że pojechaliście samochodem, przypomnieliście sobie w drodze powrotnej do Warszawy w... pociągu. Wart Pac pałaca. On roztargniony, ja roztargniona. Teraz sama z tym zostałam. I już wykonałam jeden ze swoich popisowych numerów. Pewnego dnia wezwałam pomoc drogową, by mi otwarto samochód, ponieważ zaciął się kluczyk w drzwiach auta, a bardzo się spieszyłam. Kiedy pomoc przyjechała i zaczęły się pytania w rodzaju: czy samochód przewieźć do warsztatu na lawecie, czy nie, stojąc obok niego, nagle stwierdziłam, że... nie jest mój! Że mój stoi kawałek dalej. Nie zgadzała się ani marka pojazdu, ani numer rejestracyjny. Tylko kolor. Pomyślałam: "Guciu, Guciu, znów to samo. Nie ma mi kto pomóc".

Prócz pięknych chwil, sukcesów artystycznych przeżyli Państwo wiele trudnych sytuacji, wręcz prześladowań. Szczególnie w końcówce komuny, gdy zakwestionowano akt własności Państwa mieszkania, skradziono samochód, który niespodziewanie znalazł się na milicyjnym parkingu, a wreszcie wyrzucono Gustawa Holoubka z Teatru Dramatycznego - dziś noszącego jego imię.

- Te wszystkie przykrości spotkały męża niezasłużenie. Ale dobry los zawsze nawet te złe rzeczy jakoś rekompensował. Mimo że nas to bolało, uważaliśmy, że i tak jesteśmy szczęściarzami. Bo ludziom bywa dużo gorzej, doznają od losu straszliwszych cięgów. A my przez fakt, że jesteśmy razem, byliśmy w znacznie lepszej sytuacji.

Rozgrzesza Pani podłości systemu?

- W tym systemie byli ludzie. I ci uczciwi, porządni, którzy chcieli pomóc, rozumieli. I ci inni. Ale ci, którzy podle postępują, nie mają poczucia winy. Czerpią bowiem z tego taką wielką satysfakcję, że wyrzuty sumienia są im obce. Napisała Pani: "Teraz liczy się tylko przeszłość".

Myśli Pani, że to by się mężowi podobało?

- Ta przeszłość jest we mnie i jest czymś przepięknym. Ale to nie znaczy, że moje życie się skończyło. Ciągle mam wokół siebie dobro ludzkie, rodzinę, przede wszystkim mamę, syna. Mam ambicje, plany, może nie długoterminowe, ale one są. Mąż nie życzyłby sobie, żebym z tego rezygnowała. I nie rezygnuję, bo życie jest tylko jedno.

Od odejścia Gustawa Holoubka minęło trzy i pół roku. Zmieniła Pani coś w tym czasie w domu?

- Nic. Jest mi dobrze tak, jak jest, i nie mam zamiaru nic zmieniać. Każdy inaczej reaguje. Są tacy, którzy muszą nawet zmienić mieszkanie lub jego wystrój, pozbyć się jakichś rzeczy. Ja nie widzę powodu. Mieszkanie jest urządzone tak, jak nam obojgu się podobało, jak ustaliliśmy. Lubię wejść do jego pokoju, usiąść w fotelu i poczytać, tak jak robiłam to kiedyś. Ciągle czuję obecność męża.

Gustaw Holoubek wciąż z Panią jest. Goście hotelu Bryza w Juracie nadal obchodzą jego imieniny.

- Tradycyjnie 2 sierpnia w Juracie w towarzystwie przyjaciół uroczyście obchodzę imieniny mojego męża. Oglądamy projekcję z jego udziałem i wspominamy. Nie mogę zapomnieć o kimś tak ważnym w moim życiu, o kimś, kto był drugą połową jabłka. Ta połowa istnieje, tylko w innym wymiarze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji