Artykuły

Rok wrocławskiej kultury

Zwycięstwo Wrocławia w konkursie ESK 2016, Europejski Kongres Kultury, "Tęczowa Trybuna 2012" w Polskim, Rok Tadeusza Różewicza i Antykabaret Marka Kocota znalazły się wśród 10 wydarzeń roku 2011 punktowanych w portalu wroclove2012.com.

Oto wrocławski przegląd dziesięciu najważniejszych wydarzeń, zjawisk, imprez, książek i płyt roku 2011. Wiem, w sumie jest ich jedenaście, trudno jednak śmierć Eugeniusza Geta-Stankiewicza traktować jako wydarzenie z dziedziny kultury, natomiast brak tego najbardziej wrocławskiego artysty jest stratą wielką. Dlatego piszę także o nim.

1. Europejska Stolica Kultury 2016, czyli przenieśli nam stolicę do Wrocławia

Tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016 dla Wrocławia był niespodzianką. I to dużą. Bo największym przeciwnikiem Wrocławia był sam Wrocław. Startował w tej rywalizacji z opinią miasta, w którym pod względem kultury dzieje się lepiej niż gdzie indziej, a tytuł ESK od kilkunastu lat ma walor przede wszystkim promocyjny. Wielokrotnie wcześniej nadawany był miastom i regionom zdegradowanym kulturalnie i społecznie. Mimo to wygraliśmy i teraz trzeba coś z tym wyróżnieniem zrobić. Wrocławska aplikacja nazwana została "Odzyskiwanie piękna". Można to hasło potraktować bardzo dosłownie, jako przywracanie urody i świetności zdegradowanym kwartałom miasta, zdekapitalizowanej architekturze, zapomnianym zabytkom. Można, i będzie to prawdą. Ale można też potraktować je metaforycznie, jako rewitalizację społeczną, odzyskiwanie przez ludzi świadomości piękna tkwiącego w kulturze. Zbudowanie w mieszkańcach Wrocławia potrzeby uczestniczenia w kulturze na co dzień. Wrocław zadeklarował objęcie kulturą środowisk dotąd z niej wykluczonych. Aby tych, którzy uczestniczą w kulturalnych wydarzeniach, przychodzą na spektakle, oglądają wystawy, czytają książki, nie było 5, 7 czy choćby nawet 10 procent, ale co najmniej dwa razy tyle.

2. Wystawa Wernera Nekesa "Przetrzyj oczy", czyli kino zaczęło się przed kinem

Werner Nekes, niemiecki reżyser i kolekcjoner, od ponad czterdziestu lat dokumentuje towarzyszące ludzkości od zarania naszego gatunku marzenie o uruchomieniu obrazu. Wydobycia nieruchomego obrazu z martwej dwuwymiarowości, uczynieniu przestrzennym, a następnie ożywienia. Temu służył w krajach azjatyckich teatr cieni, to miała na celu sztuka iluzjonistyczna, po to były magiczne urządzenia: laterna magica, camera obscura, dioramy oraz różnego rodzaju imaginoskopy, zgodnie z nazwą ożywiające tak naprawdę wyobraźnię, a nie obraz. Wszystko po to, by omamić ludzki wzrok, sprawić wrażenie, że widać więcej niż naprawdę widać. Wszystko to i dziesiątki innych urządzeń, maszyn, obrazów latem można było zobaczyć w BWA Awangarda. To była mądra, bogata, bardzo dobrze skomponowana wystawa.

3. Gadki-szmatki w Antykabarecie, czyli śmiech, który nie przeradza się w rechot

Pojawiły się w mijającym roku we Wrocławiu dwa miejsca, gdzie można spędzić kilka godzin w sympatycznej atmosferze, posłuchać, pośmiać się, wzruszyć, i wyjść mądrzejszym niż się weszlo.

Pierwsze to Antykabaret "Dobry wieczór we Wrocławiu", który występuje w Ristorante Convivio przy ulicy Purkyniego każdego 13 dnia miesiąca (niezależnie od tego, w jaki dzień tygodnia ów wypada). Jest wtedy trochę jak w Piwnicy pod Baranami, trochę jak w teatrzyku Bim-Bom, a trochę jak w przedwojennym Qui pro Quo. Dowcipnie, mądrze, wzruszająco. Objawił się na mapie kulturalnej Wrocławia inteligentny teatrzyk artystyczno-literacki, obliczony na subtelny żart, a nie wymuszony rechot.

Drugie miejsce to comiesięczne "Gadki-szmatki Literatki" (zawsze we wtorki, ogloszenie daty we właściwym czasie), odbywające się jak sama nazwa wskazuje w kawiarni Literatka w Rynku. Idea zapraszania raz na miesiąc kilkunastu-kilkudziesięciu ludzi różnych specjalności i talentów, żeby przez pięć minut (nie dłużej!) opowiadali o sobie, albo o innych, było ideą ryzykowną, bo nie wiadomo, czy aktor mówiący genialnie cudzym tekstem, będzie miał do powiedzenia coś interesującego własnymi słowami. Czy uczony, zadziwiający głębią myśli w swoich książkach, nie okaże się nudnym marudą. Czy subtelny poeta zdoła przełamać lęk przed publicznym występem. I czy w ogóle to kogokolwiek zainteresuje. W Literatce się udało.

Powstały dwa nowe wrocławskie salony, pozbawione snobizmu, zadęcia i koturnów.

4. Nowe miejsca dla sztuki, czyli na strychu i w bunkrze

Wrocław ma od roku 2011 dwa nowe i - co równie ważne - piękne miejsca do pokazywania sztuki współczesnej i bardzo współczesnej.

Pierwsze to Galeria Na Strychu Muzeum Narodowego, gdzie trafiły dzieła najwybitniejszych polskich artystów ostatnich stu lat, znajdujące się w zbiorach muzeum. Poczynając od prac Chełmońskiego, Fałata i Matejki, przez Makowskiego i Witkacego, Kantora, Nowosielskiego, Hasiora i Abakanowicz, po młodszych od tamtych o co najmniej dwa pokolenia: Althamera, Bałkę czy Kozyrę, którzy mają miejsce w każdej światowej kolekcji nowoczesnej sztuki. Miejsce drugie to pochodzący z okresu II wojny schron na placu Strzegomskim, gdzie tymczasową siedzibę znalazło Muzeum Współczesne Wrocław. Dolnośląskie Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych gromadzi tam prace (skoro sztuka na strychu jest też współczesna) tworzone tu i teraz.

Obydwa miejsca są zjawiskowo piękne, choć wystawienniczo trudne. Strych pełen jest poprzedzielanych belkami zakamarków, bunkier zachwyca surowym pięknem odkrytego betonu. Chwała właścicielom, że pozostawili je w takim właśnie kształcie, bo wizyta w tych miejscach to obok kontemplowania sztuki dodatkowa przyjemność.

5. Europejski Kongres Kultury, czyli zawiedzione nadzieje

Gdyby chcieć rozliczyć organizatorów Europejskiego Kongresu Kultury z mocarstwowych deklaracji, obietnic i zapowiedzi, należałoby napisać, że po kongresie zostało smutne poczucie niedosytu.

Spośród światowych gwiazd, których nazwiskami organizatorzy przez kilka miesięcy mamili widzów, takich jak Umberto Eco, Amos Oz, Peter Sloterdijk, Vaclav Havel (a w ostatniej chwili także Wisława Szymborska), pojawił się we Wrocławiu tylko Wiktor Jerofiejew i Andrzej Wajda. Szumnie zapowiadany "X-peryment", czyli wspólny spektakl Krystiana Lupy i Doroty Masłowskiej, jedna z flagowych produkcji EKK, nie udał się z powodów nie całkiem jasnych. Usłyszeliśmy jedynie złośliwości Lupy wobec współautorki. Zapowiadane jako największy hit koncerty Jonny'ego Grenwooda z Radiohead oraz demonicznego asa muzyki elektronicznej Aphexa Twina z Krzysztofem Pendereckim mogły być wydarzeniem wielkim, okazały się jedynie sprawnie zagranymi produkcjami. Pokazy Briana Eno, czy pirotechniczny spektakl Groupe F na Wyspie Słodowej, były widowiskowe, ale jednocześnie były ilustracją tego, na co kongres miał szukać recepty, czyli całkowitego pomieszania kultury wysokiej z masową, a nawet kultury w jej podstawowym wymiarze z najzwyczajniejszą, miłą dla oka, efektowną, ale jedynie r o z r y w k ą. I stały się mimowolną kpiną z Zygmunta Baumana, który to zastępowanie prawdziwej kultury rozrywką i nieumiejętność oddzielenia ziarna od plew, uznał za jeden z większych problemów współczesności.

6. "Tęczowa Trybuna 2012" [na zdjęciu], czyli geje wśród kiboli

Spektakl duetu Monika Strzępka (reżyseria) i Paweł Demirski (tekst) to opowieść o pomyśle w polskich warunkach skrajnie absurdalnym, bo trudno wyobrazić sobie większą fanaberię niż enklawa homoseksualistów w sercu świątyni testosteronu, jaką jest stadion piłkarski. Gdyby jednak miało to być przedstawienie wyłącznie o tym, jak kibole reagują na pedałów, nie byłoby o czym mówić. Ale Strzępka i Demirski zrobili spektakl o Polsce, o wadach demokracji, która nie dostrzega słabszych, indolencji rządzących, którzy zajmują się Europą, i apatii rządzonych, którym się nie chce, a więc o tym, dlaczego w średniej wielkości europejskim państwie "nic nie może się udać".

Przed premiera mogło się wydawać, że publicystyczny spektakl trafi tam, gdzie zwykle trafiają spektakle publicystyczne, czyli na listę przedstawień słusznych, ale nikogo nie obchodzących, tymczasem "Tęczowa Trybuna" całkowicie zasłużenie wzięła kilka nagród dla najlepszego polskiego spektaklu roku 2012.

7. Dziewięćdziesiątka Tadeusza Różewicza, czyli hołd dla Poety

Rok 2011 był rokiem Tadeusza Różewicza. Poeta w październiku skończył 90 lat i wciąż tworzy, bacznie przyglądając się światu, w którym coraz głupsze myśli pakowane są w coraz bardziej błyszczące pudełka. Jubileusz był doskonałą okazją, by powiedzieć Panu Tadeuszowi, jak ważną jest osobą dla ludzi na całym świecie.

Jeszcze w grudniu 2010 ukazała się książka "Margines, ale", nazwana XIII księgą Pana Tadeusza, tom różewiczowskich pism niepublikowanych w ogóle, albo publikowanych tylko w czasopismach, które żółkną na półkach bibliotecznych magazynów. A pod koniec roku 2011 ukazał się jeszcze tom wywiadów, których Mistrz udziela rzadko, zatytułowany adekwatnie "Wbrew sobie". Wrocławski Teatr Współczesny wydał kalendarz na rok 2011, zawierający unikatowe zdjęcia ze spektakli i prób dramatów Różewicza. Pojawiły się też dwa albumy z fotografiami Różewicza: nadwornego fotografa poety Adama Hawałeja i zdjęcia z wypraw w ukochane przez Różewicza Karkonosze, autorstwa Zbigniewa Kulika. W galerii "Szewska pasja" można było oglądać wystawę grafik, które dla Różewicza przygotowali studenci i profesorowie wrocławskiej ASP. Biuro Literackie zorganizowało hołd dla poety pod hasłem "Dorzecze Różewicza" i konkurs "Nakręć wiersz Tadeusza Różewicza", a Teatr Współczesny festiwal sztuk Różewicza oraz Hyde Park Różewicz, czyli maraton, podczas którego publicznie (w różnych miejscach miasta) czytane były utwory poety. A pod koniec roku dołączyła Opera Wrocławska poruszającą inscenizacją "Pułapki".

Dziewięćdziesiątka za nami, więc czas spojrzeć w przyszłość. Panie Tadeuszu, życzę zdrowia, sił i wielu jeszcze pięknych i mądrych wierszy.

8. Koncert George' Michaela, czyli stadion nie tylko dla piłki

Nie brakowało we Wrocławiu osób, które wolałyby, żeby muzycznie inaugurował nowy stadion miejski ktoś zupełnie inny (ja też), ale nie zmienia to faktu, że koncert George'a Michaela był koncertem świetnym, gwiazda była absolutnie pierwszoligowa, a stadion sprawdził się jako arena także dla tego typu wydarzeń. Michael zagrał swoje największe hity, było "Amazing", "I'm Your Man" i "Freedom", było "I remember You", "Faith" i "Patience", było "Where I Hope You Are". I było widać, że śpiewając dla 40-tysięcznej widowni artysta wznosi się na wyżyny swoich możliwości, a oprawa koncertu (nie tylko muzyka, ale i lasery) jest taka sama jak w Londynie, czy Nowym Jorku.

Wrocław ma wreszcie miejsce, gdzie możemy bez wstydu przyjąć gwiazdy największego formatu.

9. "80 milionów", czyli o historii też można interesująco

Film Waldemara Krzystka o wrocławskiej historii to wreszcie udana opowieść o historii, jakiej nie powstydziłoby się kino amerykańskie. Dobrze napisana (z Krzysztofem Kopką), sprawnie wyreżyserowana, bez obnoszenia ran, pielęgnowania krzywd i narodowej traumy. Łotrzykowska opowieść o młodych ludziach, którym udało się krótko przed wprowadzeniem stanu wojennego oszukać komunę i wypłacić z konta "Solidarności" 80 milionów złotych, na których władza zamierzała po 13 grudnia 1981 roku położyć łapę.

"80 milionów" to film, jakiego od dawna w polskim kinie nie było. Skrzyżowanie "Żądła" i "Angielskiej roboty", opowiadający o najnowszej historii tak, jak potrafią to robić Amerykanie. Bez patosu, bez patriotycznego zadęcia i narodowego nadęcia, z autoironią i dystansem do bohaterów, a jednocześnie tak, żeby zbudować w widzach poczucie dumy, że są Amerykanami.

To znaczy akurat w tym wypadku zbudować w widzach poczucie dumy, że są Polakami.

10. "Komeda", czyli Możdżer gra tak, jak nie grał Krzysztof Komeda

Od dawna wiadomo, że Leszek Możdżer, od wielu lat wrocławianin z wyboru, potrafi zagrać wszystko: Chopina, Nirvanę i Animalsów. Więc to, że potrafi zagrać też Krzysztofa Trzcińskiego-Komedę tak, jak nie grał przed nim nikt, nie powinno dziwić.

Na płycie zatytułowanej po prostu "Komeda" Leszek Możdżer gra utwory Komedy nie tylko w sposób, w jaki Komedy dotąd nie grano, ale tak, jak prawdopodobnie nigdy nie grał swoich melodii także sam Komeda. Trzymając się wiernie zapisu nut Komedy, jednocześnie przetwarza je po swojemu. Grając ciszej, łagodniej, delikatniej niż grał Komeda, zmuszony "walczyć" z towarzyszącymi mu muzykami, zwalniając rytm, pozwalając muzyce płynąć swobodniej, budując delikatnymi improwizacjami muzyczne tło. Komeda w wydaniu Możdżera stał się dzięki temu jaśniejszy, barwny, iskrzący, inny. Powstała płyta wybitna.

Krzysztof Komeda znalazł we Leszku Możdżerze interpretatora, który potrafił wydobyć z jego muzyki wszystko to, na co nie zwracali do tej pory uwagi inni muzycy.

11. Odszedł Get, czyli Wrocław bez swego miedziorytnika

Był jednym z najbardziej wyrazistych znaków na mapie miasta. Wpisywał się w nie kolejnymi pracami. Tymi, o których ludzie wiedzieli, i tymi, o których wiedział tylko on i grupka przyjaciół.

Największą karierę zrobiła kompozycja z 1977 roku "Zrób to sam". Krzyż, figurka Chrystusa, młotek i trzy gwoździe, ułożone obok siebie. Nie budzące, nawet w takim zestawie, głębszych emocji. Przecież tak właśnie wygląda stół każdego wytwórcy krucyfiksów, bezrefleksyjnie krzyżującego Jezusa po wiele razy dziennie. Dopiero napis: "Zrób to sam / Do It Yourself" uświadamia człowiekowi: "Masz wolną wolę, jeśli chcesz, możesz czynić zło". Kompozycja w 1997 roku trafiła na Domek Miedziorytnika przy Rynku. W grudniu 1979 roku, przy wejściu na Stare Jatki odsłonięta została Marmurowa Tablica Ku Czci Prostych Działań. Na tablicy widnieje proste działanie 1+1=2, co w ustroju komunistycznym, w którym nic nie było proste, brzmiało bardzo prowokacyjnie.

Takich miejsc we Wrocławiu, w które Get wpisał się na stałe, jest mnóstwo, łącznie z ostatnimi: Instytutem Gładyszewa, pomnikiem imienia Alzheimera czy Muzeum Krasnoludków powołanym w Domku Miedziorytnika. Ale są wśród prac Geta dwie takie, o których wiedział tylko on. Kostka brukowa z wyrzeźbionym wizerunkiem artysty włożona gdzieś we wrocławski bruk, "twarzą ku ziemi". I rzeźba wrony, odlana z brązu. Pomalowana na czarno, siedzi na którymś z wrocławskich drzew. Nikt nie wie na którym. Wiedział Get.

Teraz Geta nie ma już wśród nas. Nie można spotkać go idącego przez Rynek z siatką wypchaną zakupami. Nie można wysłuchać opowieści o książce, którą właśnie przeczytał. Ale w mieście został. W dziesiątkach prac, w pamięci ludzi, i jako Murzyn.

Murzyn pojawił się w czerwcu 2000 na elewacji kamienicy Adolfa Radinga na placu Solnym. Czarnoskóry wojownik stał nad wejściem do niej już przed wojną, nie zachował się jednak żaden jego dokładny wizerunek. Postaci figurze, która wyszła spod ręki rzeźbiarza Stanisława Wysockiego użyczył właśnie Get.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji