Artykuły

Tak jest, ale...

Przeczytałem na macierzystych łamach, że w Teatrze Współczesnym odbyć się ma premiera trzech jednoaktówek Aischylosa, co nie jest oczywiście prawdą, ale z sąsiedniego zaraz akapitu dowiedziałem się, że w dramaturgii najstarszego z wielkich tragików greckich niezwykle istotną rolę spełnia chór, co dla odmiany jest prawdą absolutną, ale... Ale wietrzyłem w tej opinii dyrektorsko-reżyserską kokieterię. Niewykluczone zresztą, że coś z kokieterii w stwierdzeniu tym było, ale w spektaklu chóry istotnie spełniają rolą wcale niepośrednią.

W sumie: tak jest, ale... I taki zapewne powinien być (i chyba będzie) tenor całego sprawozdania. Współczesna realizacja trylogii o domu Agamemnona jest zamierzeniem co się zowie karkołomnym, ale przecież znalazł się teatr, który ryzyko to podjął i za to należy mu się szacunek. Szacunek tym większy, że wśród ostatnich dokonań tej sceny jest to wydarzenie naprawdę nietuzinkowe, ale budzi przecież mnóstwo określonych wątpliwości, a nawet sprzeciwów.

Nie sposób nie docenić olbrzymiego wysiłku inscenizatora, wielkiej pracy całego zespołu, ale przecież pozostaje niedosyt. Doceniam wszystkie zalety adaptacji dokonanej przez Józefa Parę, jest przejrzysta, logiczna, sensowna, ale skoro ostatnia część tryptyku jest z natury najbardziej statyczna i retoryczna, trzeba ją chyba ożywić środkami teatralnymi. Zwłaszcza, że nie czeka nas "deser" w postaci dramatu satyrowego. Błędem było także powierzanie wiodącej w "Eumenidach" roli Ateny aktorce, która mimo najlepszej woli i największych wysiłków nie była w stanie zafascynować, a więc tym samym zorganizować dramaturgicznie widowisko.

Albo sprawa chórów. Istotnie grają w widowisku rolę wiodącą, ale półchór męski bije na głowę damską część ansamblu. Na domiar złego owa męska część chóru, w którego zbiorowych kwestiach dociera każde niemal słowo, interesująco zrytmizowany przez reżysera, w momencie gdy rozbity zostaje na indywidualne głosy, staje się irytujący, a chwilami także niekomunikatywny.

Tak jest zresztą i w sprawach bardziej szczegółowych, choć przecież nie mniej istotnych. Oto - mimo naprawdę heroicznych wysiłków - Barbara Pijarowska w ostatecznym rozrachunku nie dźwignęła roli Klitaimestry, ale ileż jest w tym kraju (że nie rzeknę już nawet - w tym mieście) aktorek, które z zadaniem tym zmierzyć by się mogły, z pełnym powodzeniem...

Oto młody aktor Tadeusz Galia może Orestesa zaliczyć do swych ciekawszych osiągnięć scenicznych, ale w tym spektaklu Orestes nie może być zagrany poprawnie, czy nawet dobrze. Absolutnie konieczna jest duża kreacja. I tego mi właśnie zabrakło.

Oto czysto i precyzyjnie podający tekst, w pozornie tylko "dyrektorskiej" roli Agamemnona Józef Para sam sobie zaszkodził sytuacją, ustawieniem reżyserskim w części drugiej. Zbyt wyraźnie, choć może niesłusznie, kojarzyło mi się to ze starszym panem błąkającym się po murach zamku Elsynor.

Oto interesująco, dramatycznie i ładnie podająca tekst Elżbieta Fediuk (Kasandra) miała najwyraźniej kłopoty z synchronizacją głosu i gestu.

Oto Joanna Dobrzańska zgłasza interesującą propozycję aktorską, jej Elektra to jeden z bardziej znaczących elementów tego spektaklu, ale i ona nie ustrzegła się przed kilkoma drobnymi zresztą "kiksami".

I tak można by bez końca. Nawet w tak chwalebnym przecież przed laty tłumaczeniu Stefana Srebrnego drażnią pewne sformułowania. Osobiście najbardziej obruszyła mnie "kurna chata" i to wcale nie przez skojarzenia ze znanym szlagierem "Elity".

Jest jednak jeden człon widowiska, którego żadnym "ale" obrobić nie potrafię. Scenografia. Nie chybiona już nawet, ale nieprzemyślana, niekonsekwentna, a więc w sumie bezsensowna. Jeśli bowiem wiesza się na scenie jakąś metalową czy tylko metalopodobną formę, wypada by w którymś tam momencie spełniła konkretne zadanie, "zagrała"... Nic z tego. W finale natomiast na zasadzie "deus ex machina" odsłaniają nam się jakieś złocistości. Próbują chwytać tak zwane podteksty i aluzje. Są niby oczywiste. Jeno, że ani spektakl, ani jego sceniczna okrawa do sugestii takich nie upoważniają. Andrzej Sadowski jest zapewne - słyszałem takie głosy - scenografem utalentowanym, tym jednak gorzej dla jego artystycznej sławy. Niektóre pomysły są bowiem zupełnie przypadkowe, a także tanie. Choćby przemiana erynii w eumenidy za pomocą ściągnięcia z głowy szarawej maski - skarpetki. By nie wspomnieć nawet o operetkowym wręcz kostiumie owego chóru erynii.

W sumie więc choć przedstawienie ma więcej plusów niżby to ze sprawozdania wynikać mogło, mimo całego szacunku dla ambicji dyrektora Pary i wysiłku całego zespołu, z bardzo mieszanymi uczuciami opuszczałem Teatr Współczesny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji