Artykuły

Nalepa: Uwielbiam pokazywać kulisy

ADAM NALEPA, autor trzech spektakli w Teatrze Wybrzeże i współzałożyciel sopockiej Fundacji Teatru BOTO, trafił do Trójmiasta ze Śląska okrężną drogą - przez Niemcy, w których spędził większość swojego życia.

Swój poważny udział - choć zupełnie nieświadomy - w przeprowadzce reżysera do Polski miał... noblista Günter Grass.

Pot na Scenie Kameralnej

Nalepa urodził się w Chorzowie, w nauczycielskiej rodzinie. Jego rodzice z czasem zdobyli nowe zajęcia: matka pracowała jako rehabilitanta w szpitalach, ojciec był dyrektorem technicznym Stadionu Śląskiego w Chorzowie. Na początku lat osiemdziesiątych, dosłownie kilka tygodni przed ogłoszeniem stanu wojennego, razem z rodzicami wyemigrował do Niemiec. Adam Nalepa miał dziewięć lat. - Wiele śląskich rodzin przez lata nie wiedziała, czy są Polakami, czy Niemcami - mówi reżyser. - Po II wojnie siostra mojego dziadka i część dalszej rodziny wyjechała do Niemiec na stałe. O naszej emigracji nie decydowały zupełnie względy polityczne. Wtedy było bardzo łatwo zacząć w Niemczech wszystko od nowa. Od razu dostaliśmy obywatelstwo; w końcu mój ojciec urodził się w Königshütte - czyli w Chorzowie. Choć w domu w Niemczech zawsze rozmawialiśmy po polsku. W samej Polsce jednak prawie nie bywałem.

W Niemczech Nalepa nie od razu związał się z teatrem. w Düsseldorfer Schauspielhaus. Tam współpracował też z polskimi twórcami: asystował Januszowi Wiśniewskiemu przy realizacji "Dybuka" Szymona Anskiego i "Fausta" Johanna Wolfganga Goethego oraz Mikołajowi Grabowskiemu przy niemieckiej realizacji "Nocy" Andrzeja Stasiuka (spektakl powstał w koprodukcji z Teatrem Starym w Krakowie). Samodzielnie Adam Nalepa wyreżyserował w Niemczech "Komedianta" Thomasa Bernharda, "Życie (aż) do mężczyzn" Thomasa Brussiga, "Tata jest głodny" N'Dyaje, "Noc Kokoszyńskich" na postawie polskiej liryki miłosnej oraz "Cztery sceny o miłości" Lukasa Bärfussa. W Austrii, w Schauspiel Graz, asystował Janowi Klacie przy realizacji "Ryszarda III" Williama Szekspira.

W 2005 roku Nalepa po raz pierwszy przyjechał do Gdańska. Wtedy jeszcze prywatnie: wybrał się do Polski z rodzicami, którzy odwiedzali znajomych. - Było lato, wieczór - wspomina Adam Nalepa. - Samochód zaparkowaliśmy przy Zielonej Bramie; doskonale pamiętam, jak zachodzące słońce przebijało przez jej szyby. Natychmiast zacząłem dzwonić do znajomych z Niemiec. "Jak tu pięknie!" - mówiłem im. Trafiliśmy akurat na Festiwal Teatru Wybrzeże, w ramach którego w dwa tygodnie można było obejrzeć wszystkie spektakle tej sceny. Rodzice wylegiwali się na plaży, a ja oglądałem przedstawienia i pociłem się niemiłosiernie na starej Scenie Kameralnej w Sopocie.

Teatr pokazuje kulisy

Niedługo potem Adam Orzechowski, dyrektor Teatru Wybrzeże, postanowił wystawić adaptację "Blaszanego bębenka", najbardziej "gdańskiej" powieści Güntera Grassa. Jak zapowiadano, spektakl miał wyreżyserować "twórca pracujący w Niemczech". Szybko się okazało, że jest nim właśnie Nalepa, który w ten sposób miał zadebiutować w polskim teatrze.

- Gdy zaczynałem pisać adaptację, poszedłem pod Pocztę Polską posiedzieć na ławce i poszukać natchnienia - opowiadał Adam Nalepa przed premierą. - Był kwiecień, widziałem przechodzących pijaczków, którzy pili tam wódkę, jakaś babcia wyprowadzała psa, który się załatwił pod tablicą pamiątkową, turyści robili sobie zdjęcia pod pomnikiem... I tak się zastanawiałem, czy o tym właśnie nie opowiedzieć: jak obchodzimy się z naszą historią, z naszą polskością. Przecież dziś historią "robi" się całe kampanie wyborcze. Jacy są dziś ówcześni mordercy? Wtedy to byli przecież chłopcy, teraz mają po 80 lat. Jak z drugiej strony w Polsce mówi się o weteranach? Czy jeszcze w ogóle kogoś te wydarzenia obchodzą? Mam nadzieję, że te pytania w spektaklu będą widoczne.

"Blaszany bębenek" na scenie pojawił się w październiku 2007 roku, na 80. urodziny niemieckiego pisarza. I stał się na pewno jedną z najważniejszych produkcji w najnowszej historii Teatru Wybrzeże. Spektakl zdobył honorową nagrodę teatralną marszałka województwa pomorskiego za najlepsze przedstawienie roku, Nalepa otrzymał za niego nagrodę teatralną miasta Gdańska. "Blaszany bębenek" pojechał też na prestiżowe Warszawskie Spotkania Teatralne.

Już w tej pierwszej polskiej produkcji widać było wyraźnie to, co stanie się jedną z cech charakterystycznych przedstawień Adama Nalepy, a co sam twórca wyniósł z pracy w niemieckim teatrze: nie ma tu realistycznie opowiadanej historii i psychologicznej gry aktorów. W zamian mamy inteligentną grę formą i "zabawę" teatrem - w "Blaszanym bębenku" ogromną rolę odgrywają pozornie najprostsze teatralne triki: obrotowa scena, zapadnia czy metalowa kurtyna przeciwpożarowa.

- Wierzę i będę wierzył w widza, w jego spostrzegawczość i inteligencję - deklaruje reżyser. - Uwielbiam pokazywać publiczności kulisy, korzystać z teatralnych sztuczek. Dawno już przestałem wierzyć w identyfikację w teatrze. Dziś w ogóle trudno o identyfikację z bohaterem czy historią. Przecież do tego nie wystarcza nam już nawet kino; szukamy większej realności, chodzimy na filmy 3D, czy nawet 5D. Jak można walczyć o identyfikację w teatrze, gdy technika komputerowa pozwala nam wykreować takie rzeczy, że dinozaury liżą cię po nosie? Ale wierzę w teatr, który nie ukrywa, że jest teatrem. I w fantazję widza. To taka sama fantazja, jaka pracuje przy czytaniu książek. A później, po lekturze, idziemy do kina i mówimy "Ale chujowo!". Nasza fantazja daje więcej, niż ogromne możliwości reżysera filmowego z ogromnym budżetem.

Bonus dla reżysera

Po realizacji "Blaszanego bębenka" Adam Nalepa postanowił porzucić Niemcy i zamieszkać w Trójmieście. - Świetnie się czułem w Bochum czy w mnóstwo przyjaciół - opowiada. Jednak w pewnym momencie zauważyłem, że spędziłem tam jedną trzecią mojego życia, a w gruncie rzeczy mało świata widziałem. Poza tym oczywiście cały czas wiedziałem, że to w Polsce mam swoje korzenie. W Trójmieście zacząłem naprawdę dobrze się czuć, poznawałem tu ludzi, z którymi szybko znalazłem wspólny język. Poza tym morze zawsze mnie przyciągało. Jak w czasach studenckich wyjeżdżałem nad morze, to znajomi od razu wiedzieli, że Nalepa zaraz po pas wejdzie w ubraniu do wody. Niedawno wylądowałem we Frankfurcie, czekałem 59 minut na autobus z lotniska, bo poprzedni właśnie mi uciekł. Moi rodzice byli w podróży, zacząłem więc dzwonić po znajomych. U wszystkich włączała się poczta głosowa. Poczułem się po raz pierwszy zagubiony w Niemczech. Pomyślałem wtedy: co ja tam w ogóle robię?

Pomimo sukcesu adaptacji powieści Grassa, na swój kolejny polski spektakl Nalepa musiał czekać aż dwa lata. Miał projekt realizacji przedstawienia o Joannie d'Arc w gdańskim kościele świętego Jana, jednak świątynia przechodziła właśnie gruntowny remont. W międzyczasie Nalepa przełożył na język polski dramat "Nordost" Torstena Buchsteinera (prapremiera sztuki w reżyserii Grażyny Kani odbyła się pod koniec 2007 roku w Teatrze Polskim im. Konieczki w Bydgoszczy), pracował też jako dramaturg przy spektaklu Janusza Wiśniewskiego "Arka Noego. Nowy koniec Europy" w Teatrze Nowym w Poznaniu.

- Praca w teatrach polskich wygląda inaczej niż w niemieckich - ocenia. - Inna jest przede wszystkim pozycja reżysera. W Polsce masz dodatkowy bonus za samo bycie reżyserem, nawet jeśli przychodzisz na próby sam nieprzygotowany. W Niemczech autorytet wśród zespołu musisz sam sobie wypracować. W Polsce - musisz mocno się postarać, żeby go stracić. Na Zachodzie aktorzy zarabiają dużo więcej pieniędzy, niezależnie od tego, ile grają na scenie. Za to nie do pomyślenia jest, by jechali do innego miasta nagrywać serial, wracali w nocy i na porannej próbie byli "nie do użytku".

Czekając na premiery

Właśnie na świetnym aktorstwie opierał się następny spektakl Nalepy w Gdańsku - prapremierowy "Kamień" Mariusa von Mayenburga z 2009 roku. Występująca w przedstawieniu Justyna Bartoszewicz za swoją kreację nominowana była do nagrody Sztorm Roku 2009 w kategorii teatr w plebiscycie czytelników "Gazety Wyborczej Trójmiasto". Akcja sztuki toczy się w czterech warstwach czasowych, fabuła osnuta jest wokół domu, w którym mieszkają trzy pokolenia kobiet. Głównym tematem tego precyzyjnie napisanego i wyreżyserowanego tekstu jest historia oraz kwestie wykorzenienia, prawdy i winy. Oraz tożsamości narodowej - temat ten zresztą, w różnym stopniu, przewija się przez całą polską twórczość Nalepy.

Pomimo kolejnej udanej produkcji, reżyserowi nie udaje się szybko doprowadzić do rozpoczęcia pracy nad kolejnym spektaklem - ani w Wybrzeżu, ani w żadnym innym polskim teatrze. Zniecierpliwiony, wspólnie m.in. z niezależnymi aktorami Sylwią Górą-Weber i Grzegorzem Sieprzutowskim, zakłada w 2010 roku w Sopocie Fundację Teatru BOTO, skupiające trójmiejskich twórców teatralnych. Na inaugurację Nalepa przygotowuje czytanie sztuki "Nordost" Buchsteinera w swoim własnym tłumaczeniu.

W 2011 roku Adamowi Nalepie udaje się zrealizować parę już większych przedsięwzięć. W maju reżyseruje w warszawskim Laboratorium Dramatu sztukę "Sex machine" Tomasza Mana (znanego bardzo dobrze gdyńskiej publiczności z licznych przedstawień reżyserowanych w Teatrze Miejskim im. Gombrowicza). W połowie roku, w ramach działań BOTO, Nalepa przygotowuje światową prapremierę sztuki Jakuba Roszkowskiego (dramaturga Teatru Wybrzeże, który współpracował m.in. przy adaptacji "Blaszanego bębenka") "Zielony mężczyzna". W listopadzie, już na deskach Teatru Wybrzeże, wychowany w Niemczech reżyser wystawia "Nie-Boską komedię" Zygmunta Krasińskiego. W spektaklu znów mamy dużo zabawy formą: publiczność posadzona jest na scenie, przodem do widowni, pierwsza część spektaklu zrealizowana jest w konwencji niemego kina, aktorom towarzyszą tancerze z grupy Dzikistyl Company.

Jakie są kolejne teatralne plany Adama Nalep?. - Nauczyłem się w Polsce, że w teatrze nic nie jest pewne na sto procent, dopóki nie odbędzie się premiera - śmieje się reżyser. - Mam parę projektów i propozycji, w najbliższym czasie czeka mnie sporo czytania. Poza tym mam ochotę zrealizować jakieś przedstawienie muzyczne, może nawet operę. Chciałbym też coś zrobić w teatrze w Katowicach. Przecież tam się urodziłem, chciałbym spędzić na Śląsku przynajmniej parę miesięcy. Poza tym powoli zaczynam czuć potrzebę wyreżyserowania jakiegoś spektaklu w Niemczech, przetłumaczyłem nawet na niemiecki "Morze otwarte" Jakuba Roszkowskiego. No i ciągle czeka na mnie obiecana parę lat temu propozycja pracy w austriackim Graz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji