Artykuły

Muszę pozbierać to, czym mnie obdarzył

- Adam rozmawiał ze wszystkimi - z Michnikiem, Kuroniem, z matką, wieloma ludźmi. Rozliczał swoje życie, rozprawiał się z teatrem, reżyserował i robił wykłady dla studentów. To, co mówił, było mądre, pełne pasji. Tkwiła w tym siła jego umysłu - to było to, co miał jeszcze do przekazania. I dawał to w nocy, duchom. Chciałam nagrać te monologi, ale nie byłam w stanie - mówi MAGDALENA CWEN-HANUSZKIEWICZ.

Następnego dnia po pogrzebie Magda znalazła na stole kilkakrotnie złożoną serwetkę śniadaniową, na której Adam Hanuszkiewicz napisał jedno pod drugim trzy słowa: "Zdziwienie. Ciekawość. Pytanie". Credo swojego życia. Jak się ta serwetka tam znalazła, nie wiadomo. Przeżyli razem ponad ćwierć wieku. Ostatnie lata były szczególnie trudne - naznaczone chorobą reżysera i walką jego żony o godziwy byt. Mimo to były to lata szczęśliwe. Jedyne, czego Magda żałuje, to to, że gdy Adam odchodził, nie było jej dane trzymać męża za rękę.

Adam Hanuszkiewicz w polskim teatrze był niczym rajski ptak. Miał wielką wyobraźnię i równie wielką odwagę w jej wyrażaniu. Emanował z niego wewnętrzny magnetyzm. A czym Panią porwał, gdy go Pani poznała?

- Niezwykłością, poczuciem humoru, luzem i właśnie tą nieskrępowaną wyobraźnią. A to, co pani nazwała odwagą Kiedy wyreżyserował "Balladynę", usiadł na widowni i powiedział: "Jezus Maria, co za bezczelny facet to zrobił!". Dziwił się sam sobie. Fascynujące było, że nigdy się nie dało przewidzieć, co się stanie za chwilę, jakie będzie przedstawienie. Stąd w Jego spektaklach niespodziewane rzeczy, jak słynna drabina w "Kordianie".

Na pogrzebie stała za urną. W "Kordianie" była symbolicznym szczytem Mont Blanc, na który wspinał się Andrzej Nardelli.

- To był problem. Jak pokazać szczyt świata? Podest? Śmieszne. I nagle Adam zobaczył stojącą w kulisach drabinę. Postawił ją na środku sceny i zaprosił aktorów na widownię. Zapytał Andrzeja, czy nie ma lęku wysokości, i poprosił, żeby na tę drabinę wszedł. Salwa śmiechu na widowni. A Adam kazał zgasić wszystkie światła, po czym oświetlił Nardellego jedną punktówką. Śmiech zamarł aktorom na ustach. Andrzej rzeczywiście stał na szczycie Mont Blanc. Adam był jak dziecko, które bawi się światem. Pablo Picasso powiedział, że trzeba długo żyć, żeby dorosnąć do dziecka. Adamowi się to udało. Dzień po pogrzebie Męża na stole w salonie znalazłam śniadaniową serwetkę. Po jej rozłożeniu zobaczyłam pismo Adama i trzy wyrazy: "Zdziwienie. Ciekawość. Pytanie". Jakby credo Jego życia.

W jakimś sensie Warlikowski i Jarzyna to jego dzieci.

- Tak. Adam otworzył wiele drzwi w teatrze i ogromnie się cieszę, że ma następców. Za to krytycy Go nienawidzili, bo kompletnie nie rozumieli Jego twórczości. Pisali bzdury, bo to dawało im przynajmniej przez sekundę szansę zaistnienia przy Jego nazwisku. Takie polskie "bij mistrza". "Moralność pani Dulskiej" w Teatrze Nowym miała okropne recenzje, a publiczność waliła drzwiami i oknami. Któregoś dnia Adam odczytał widzom recenzje tuż po spektaklu. I to dopiero był kabaret! Ludzie pokładali się ze śmiechu.

Ale to się zmieniło. Po śmierci Adama Hanuszkiewicza wszyscy z zachwytem mówią o jego twórczych działaniach.

- Widziałam dwa programy w telewizji, które rzeczywiście były ładnie zrealizowane, ale tekstów na Jego temat w prasie nie czytam. Podłość części prasy jest niebywała. Wybitna plastyczka Joasia Sarapata w tydzień po pogrzebie Adama urządziła w swojej galerii dedykowany Mu wernisaż. Nie miałam siły tam iść, ale bardzo prosiła. Poszłam na pięć minut z przyjacielem domu Andrzejem Golimontem, który pomagał i wtedy, gdy Adam był chory, i potem, przy tych wszystkich smutnych powinnościach związanych ze śmiercią. Następnego dnia po wernisażu w jednym z tabloidów przeczytałam, że nie minął tydzień od śmierci Hanuszkiewicza, a Cwenówna już bryluje na salonach z radnym Golimontem. Przerażające. Wcześniej pisali, że Adam jest w Skolimowie, a ja od dwóch lat nie chcę go odebrać - podczas gdy mąż spędził tam tylko wakacyjny tydzień, kiedy miałam operowaną prawą rękę. To podłe, nieludzkie.

Zdumiało mnie, jak jasno były sprecyzowane życzenia Adama Hanuszkiewicza dotyczące pogrzebu - kwesta na Skolimów, kolorowe akcenty przy strojach żałobników, drabina. Rozmawiali Państwo o tym?

- Rozmawialiśmy. Na wesoło. Adam prosił, żebym na pogrzebie zaśpiewała marsz żałobny Chopina z tekstem Zembatego "Jak dobrze mi w pozycji tej, w pozycji horyzontalnej". Oczywiście, tego nie byłam w stanie zrobić. Natomiast śpiewałam mu to, co najbardziej lubił - "Piosenkę dla zmarłej" Iwaszkiewicza. Chciał, żeby na jego pogrzebie było wesoło. Wesoło nie mogło być siłą rzeczy, ale przynajmniej było barwnie i pogodnie. A kwesta na Skolimów? Mieszka tam przyjaciółka Adama, wielka Tamara Tatera. Jeżdżę do niej prawie co tydzień i wiem, ile tam jest rzeczy do naprawienia. Postanowiliśmy więc z Adamem, że poprosimy o kwestę zamiast kwiatów. To trzeba było formalnie załatwić, bo puszki musiały być zaplombowane. Zajęła się tym kochana Joasia Górniak - jedno z aktorskich odkryć Adama. Z ZASP-u dostałam informację, że zebraliśmy ponad 5 tys. zł. Adam bardzo lubił kwiaty, w domu zawsze mieliśmy ich mnóstwo. Są piękne, ale żywi ludzie ważniejsi.

4 grudnia, gdy umierał Adam Hanuszkiewicz, Pani na scenie teatru Rampa grała żonę Sinobrodego. Miała Pani niedobre przeczucia?

- Przygotowywałam się na to długo, bo takie wahnięcia w kondycji Adama bywały już wcześniej. Teraz już wiem, że na najgorsze nigdy człowiek nie jest przygotowany. Wyjechałam od Adama ze szpitala o dwunastej. Ponieważ był mało kontaktowy, a trzeba Go było karmić, poprosiłam o pomoc sąsiadkę. Dałam jej termos z gorącą zupą. O pierwszej miałam próbę, o szesnastej spektakl. Przez cały czas nie rozstawałam się z telefonem, bo chciałam wiedzieć, co się dzieje. Kontaktowałam się z Tanią, opiekunką Adama. Poszłam do charakteryzatorni, wracam, nie ma telefonu. Chodzę, pytam, szukam. Ale mam drugi telefon, dzwonię z niego na ten zaginiony. Szukam w garderobie na czworakach, nawet w koszu na śmieci. Myślę: "Komu potrzebny taki stary telefon?". I wtedy na ten drugi telefon zadzwoniła jakaś pani: "Czy pani Zofia Kucówna?". Mówię: "Nie, nie pani Zofia Kucówna". A ona: "Ale to jest telefon pana Hanuszkiewicza?". "Tak". "A to ja rozmawiam z kim?". I w tym momencie na szczęście telefon się rozładował. Zagrałam normalnie. Kolegom było trudno grać.

Wszyscy już wiedzieli

- Tylko ja nie. Schowali telefon, żebym się dowiedziała później. Inaczej. Kiedy po spektaklu zobaczyłam w garderobie Andrzeja Golimonta, zrozumiałam, co się stało Takich ludzi jak on życzyłabym wokół siebie każdemu. Wspaniały człowiek. Dobry, życzliwy.

Czy inni przyjaciele sprawdzili się w tej trudnej sytuacji?

- Ci prawdziwi - tak. I zespół mojego teatru. Jestem im za to wdzięczna.

Daniel Olbrychski jechał do Adama z czekoladowym tortem, który on tak lubił. Nie zdążył.

- Bardzo żałuję, że nie przyjechał do Adama wcześniej.

"Umarł dlatego, że go odcięto od sceny" - mówiła prasie o Mistrzu Olga Lipińska. Podobnie wyrażał się Andrzej Łapicki. Po pozbawieniu go funkcji dyrektora Teatru Nowego Adam Hanuszkiewicz się załamał. Środowisko o tym wiedziało. Czy koledzy przyszli wtedy z pomocą?

- Dyrektor teatru Rampa, a wcześniej przez wiele lat zastępca Adama w Teatrze Nowym Witold Olejarz zaangażował nas wszystkich, którzy zostaliśmy bez pracy. A na resztę spuśćmy zasłonę milczenia.

W swoim ostatnim wywiadzie Mistrz powiedział: "Życie trwa krótko, czekanie na śmierć - długo". Niecierpliwiło go czekanie na śmierć?

- Nie, nie był niecierpliwy. W tych ostatnich miesiącach był łagodny, cudowny. Ja praktycznie w ogóle nie spałam, reagowałam na każdy Jego nienormalny oddech. Kiedy trzeba było Go podnieść, obie z Tanią byłyśmy na posterunku. A On cierpliwie wszystko znosił. Lubił rozmawiać z sąsiadami Gabrysią i Witkiem, którzy Go uwielbiali. Rozmawiali o wszystkim: o fizyce, metafizyce, o Bogu. O tym, co jest dalej, co jest tam

On już to wie... Kiedy rozmawiałyśmy przed rokiem, mówiła Pani, że mąż zamknął się w sobie, że jest pogrążony w depresji. Odżywał nocami i snuł monologi, w których rozliczał się z przeszłością. Planowała Pani ich nagranie.

- To były niezwykle ciekawe, realistyczne monologi. Adam rozmawiał ze wszystkimi - z Michnikiem, Kuroniem, z matką, wieloma ludźmi. Rozliczał swoje życie, rozprawiał się z teatrem, reżyserował i robił wykłady dla studentów. To, co mówił, było mądre, pełne pasji. Tkwiła w tym siła jego umysłu - to było to, co miał jeszcze do przekazania. I dawał to w nocy, duchom. Chciałam nagrać te monologi, ale nie byłam w stanie. Byłoby to naruszeniem Jego intymności.

Nie grywała Pani w zasadzie u innych reżyserów. Z wierności czy konieczności?

- Płaciłam za to, że jestem Jego żoną.

A suma Pani życia?

- Nie jestem jeszcze gotowa na podsumowania. Dopiero zaczynam zbierać swoje rozkawałkowane życie, bo przecież Adam był ośrodkiem mojego świata. Moje ostatnie miesiące wyglądały tak: teatr - dom, dom - teatr, cholerne korki, szybciej, szybciej, bo muszę do domu. Nawet teraz tego szalonego pędu nie wytraciłam. Wciąż mi się wydaje, że muszę szybko. I tylko jakiś głos mi mówi: "Już się nie musisz spieszyć...". Jeżeli czegokolwiek żałuję, to tego, że wyszłam ze szpitala i nie trzymałam go w chwili śmierci za rękę. Już wcześniej bywały takie momenty, kiedy myślałam, że Adam odchodzi. Trzymałam Go wtedy za rękę. Tym razem nie zdążyłam.

Ale on wiedział, że Pani przy nim jest.

- Wiedział. Bez przerwy powtarzał: "Magda, Magda, Magda". Mówię: "Co chcesz, Adasiu?". A On: "Nic, tylko sprawdzam, czy jesteś". Przy mnie czuł się bezpieczny. Muszę pozbierać wszystko, czym mnie Adam obdarzył. Całą wiedzę o Jego teatrze. Kiedyś po premierze "Traviaty" w Operze Wrocławskiej Bogusław Kaczyński powiedział: "Adam, obejrzałem dziesiątki realizacji Traviaty z najlepszymi sopranami świata, ale nigdy mi się nie zdarzyło, żebym się wzruszył. A na Twojej płakałem. Teraz rozumiem, że krytycy nie mają narzędzi do analizy Twojej sztuki i dlatego piszą takie bzdury". Sądzę, że ja mam te narzędzia do rozebrania sztuki Adama. Ponieważ nie tylko żyłam z Nim 30 lat, ale też byłam Jego asystentką przy wszystkich spektaklach, również za granicą. I to wszystko z Nim przeżyłam. Mam nadzieję, że uda mi się zanalizować fenomen zjawiska Hanuszkiewicz.

W teatrze reżyser musi być despotą, bo inaczej nie powstałby żaden spektakl. W domu zdejmowaliście kostiumy aktorki i reżysera?

- Ale skąd! W domu ja żyłam domem, a Adam cały czas był w teatrze. Dopiero niedawno zdałam sobie z tego sprawę.

Najszczęśliwszy okres w Waszym życiu?

- W ogóle było szczęśliwie. Nas łączyła miłość do teatru. Różne były fale, fazy. W jednych okresach mądrzałam, w innych głupiałam. Ale doświadczenia, których mi dostarczył, rozmowy z Nim, i ludzie, z którymi się dzięki Niemu stykałam, to było wspaniałe! Byłam szczęśliwa z tymi wszystkimi nieszczęściami, które się po drodze zdarzały. Trudne przeżycia człowieka rozwijają. Za nie też jestem Mu wdzięczna.

Jak mąż okazywał miłość? Czym Panią wzruszał?

- Często, kiedy przychodziłam po spektaklu do domu, na stole czekała kolacja przy świecach. To było piękne Wzruszało mnie, że lubił mi szczotkować włosy. Wzruszało mnie Jego wzruszenie. I Jego dziecinna bezradność, bo w sprawach życiowych był kompletnie niezaradny. Czasami mnie to złościło. Ale krótko, bo zaraz mnie czymś rozśmieszył, jak wtedy, gdy wysyłałam go po nawóz do róż, a On wrócił po trzech godzinach z dywanem. Pytam: "Dlaczego nie kupiłeś nawozu?". "Bo nie było, ale były dywany, to kupiłem". Wzruszało mnie, jak za każdym razem, gdy była premiera, był przepełniony lękiem, a jednocześnie podziwem dla aktorów. Wzruszało mnie, jak dobrze mówił o kolegach. I jak żartował, bo świetnie opowiadał dowcipy.

Co jest teraz dla Pani najtrudniejsze?

- Nie wiem. Wszystko jest trudne. Łącznie z moim organizmem, który mi odmawia posłuszeństwa. Jeszcze się nie pozbierałam. Wciąż załatwiam urzędowe sprawy i czuję się, jakbym odcinała Adama od siebie kawałek po kawałku.

Myśli Pani o przyszłości?

- Przyszłość sama się stanie. Moją nadzieją są młodzi ludzie, z którymi pracuję w szkole teatralnej i którym mogę przekazać wiedzę o teatrze, jaką obdarował mnie Mąż.

Na zdjęciu: Adam Hanuszkiewicz, Magdalena Cwenówna i Jerzy Skolimowski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji