Artykuły

Zielonogórska scena umiera

Jak w soczewce widać w Lubuskim Teatrze to, co najgorsze w tzw. teatrze repertuarowym. Na pierwszy plan wysuwają się układy i znajomości. Znani aktorzy - Zdzisław Wardejn, Anna Seniuk i Jerzy Bończak - najpierw grają główne role w spektaklach, by w następnym sezonie brać zlecenia na reżyserię. I nie liczy się, że choć jako aktorzy mają sporo do powiedzenia, to w reżyserii nie stać ich na nic ponad poprawność.

Zielonogórski teatr przemknął przez sezon niezauważenie. Na poważne premiery zapraszał zaledwie dwukrotnie. O pozostałych dwóch przypadkach, z własnymi produkcjami parakabaretowymi, nawet nie warto wspominać. Fakty są przygnębiające. Teatr z 2,5 mln zł budżetu był w stanie pokazać w całym sezonie tylko ograny wszędzie "Ożenek" i komedię "Łgarz" [na zdjęciu] Goldoniego, którego w zasadzie oprócz amatorskich scenek szkolnych nikt dziś nie wystawia. O ile nasza scena nigdy nie była w czołówce, to ostatnim sezonem potwierdziła, że jej miejsce jest w ogonie polskich teatrów. Smutno się robi ma myśl, że zielonogórska scena umiera. Jej głos w polskim teatrze, który łapie drugi oddech, nie jest słyszalny, bo nawet nie stara się zabierać.

Jak w soczewce widać u nas to, co najgorsze w tzw. teatrze repertuarowym. Na pierwszy plan wysuwają się układy i znajomości. Znani aktorzy - Zdzisław Wardejn, Anna Seniuk i Jerzy Bończak - najpierw grają główne role w spektaklach, by w następnym sezonie brać zlecenia na reżyserię. I nie liczy się, że choć jako aktorzy mają sporo do powiedzenia, to w reżyserii nie stać ich na nic ponad poprawność.

A zielonogórskim aktorom jak powietrza brakuje nowych, przebojowych reżyserów. Stoją w miejscu i z roku na rok cofają się. I mamy to, co mamy: minimalizm, brak świeżości, poszukiwań, godzenie się na przeciętność, a co najwyżej na wtórność.

Zupełnie nieobecny jest w Zielonej Górze triumfujący teatr pokoleniowy, który ponownie mierzy się z arcyważnymi dramatami jak "Emigranci" Mrożka, czy stawia na młodych scenarzystów i dramaturgów.

Odnoszę wrażenie, że autorów błyskotliwych dramatów: Cezarego Harasimowicza, Pawła Salę, Krzysztofa Bizio czy Michała Walczaka umieszczono u nas na indeksie zakazanym.

Zielonogórski teatr omija ferment, choć jeszcze dwa-trzy lata temu wydawało się, że od niego nie stroni. Nasza scena zamarłaby zupełnie, gdyby nie przeglądy i gościnne przedstawienia. Tylko że wtedy widać, jak bardzo oddaliliśmy się od innych. To może lepiej tylko wynajmować salę?

* * *

Dyrektor kazał przełożyć premierę

Smutny koniec sezonu w naszym teatrze. Wystawiono zaledwie dwie poważne premiery, trzecią - zapowiadaną od trzech miesięcy sztukę Herberta Bergera "Obłąkany" - przełożono na jesień.

- W życiu teatralnym zdarza się, że premiery są odwoływane lub przekładane - mówi dyrektor Lubuskiego Teatru Andrzej Buck. Tłumaczy, że na przełożenie "Obłąkanego" wpłynął fakt, że przedłużył się Przegląd Współczesnego Dramatu na początku kwietnia z powodu żałoby po śmierci Jana Pawła II. Z tego powodu przesunęły się terminy prób.

Dyrektor tłumaczy, że na decyzję o wstrzymaniu trzeciej premiery w sezonie miał wpływ również szereg innych okoliczności, jak m.in. zobowiązania filmowe aktorów grających u nas gościnnie. - Reżyserowi zabrakło dwóch tygodni, by osiągnąć zamierzony kształt artystyczny przedstawienia - zapewnia dyrektor Buck.

W mijającym sezonie 2004/2005 na naszej scenie pojawiło się niewiele nowości. Oprócz "Łgarza" w reżyserii Jerzego Bończaka zobaczyliśmy jedynie "Ożenek" Gogola wyreżyserowany przez Annę Seniuk oraz nową bajkę - "Cynowego żołnierzyka". Oprócz tego były jeszcze dwa spektakle kabaretowe - m.in. "Dyrektor kazał zrobić kabaret".

W poprzednim sezonie działo się dużo lepiej. Nasz teatr zdobył się na sześć premier i zmierzył się z tak odważnymi wyzwaniami jak "Makbet", "Czaszka z Connemara" czy "Koronacja" Marka Modzelewskiego.

Andrzej Buck odpiera jednak zarzuty, twierdząc, że zielonogórski teatr tętni życiem. - Graliśmy i gramy najlepsze, by nie powiedzieć najmodniejsze, współczesne tytuły - mówi.

Lubuski Teatr co roku dostaje prawie 2,5 mln zł dotacji (gorzowski Teatr im. Osterwy - niespełna 2 mln zł). Same pensje i honoraria pochłaniają prawie 3,5 mln zł.

Dorota Żuberek, Artur Łukasiewicz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji