Artykuły

Janda jest jakaś inna

Baby są jakieś inne, a Krystyna Janda to osobny przypadek. To, co zadecydowało o wyborze właśnie tej, a nie innej książki... tu emocje górują nad narracją. Szepty i krzyki, płacz i wzruszenie, empatia, przejmowanie się całym światem. To wszystko tu jest. Ja też w swoich filmach zawsze starałem się pokazać, że cały kosmos jest w codzienności - mowi MArek Koterski, przed premierą "Mojej drogiej.B."

Rzadko pracuje w teatrze. Po raz pierwszy reżyseruje nie swój tekst. Co ujęło go w felietonach Krystyny Jandy? W Teatrze Polonia trwają próby "Mojej drogiej B." w reżyserii Marka Koterskiego.

Ten spektakl jest prezentem dla żony Małgorzaty Bogdańskiej - wyjaśnia Marek Koterski. Od dawna namawiał aktorkę na monodram. Długo szukał dla niej odpowiedniego materiału, aż przypadkiem wpadła mu w ręce książka - zbiór felietonów Krystyny Jandy "Moja droga B.". Premiera spektaklu - 26 stycznia w Teatrze Polonia.

Rozmowa z Markiem Koterskim, reżyserem

Dorota Wyżyńska: "Baby są jakieś inne", a jaka jest Krystyna Janda?

Marek Koterski: O, to temat na książkę... Zdumiewająca w swojej aktywności. Przy niej zawsze czuję się okropnym leniem. Nie mogę wyjść z podziwu, że udaje jej się łączyć tak różne dyscypliny. Najwyższy poziom aktorski z tymi wszystkimi działaniami menedżerskimi. Baby są jakieś inne, a Krystyna Janda to osobny przypadek.

A co jest takiego w jej felietonach, jej pisaniu? Co pana ujęło w tym materiale? Jak pan myśli, na czym polega sukces jej internetowego dziennika, który prowadzi już od kilkunastu lat?

- Przyznam się, że nie zaglądam do dziennika internetowego Krystyny. Bo jeśli chodzi o internet, to jestem kompletnie zielony, boję się tego potwora. Korzystam z internetowej poczty. Mogę więc mówić tylko o felietonach ze zbioru "Moja droga B.".

Są wiarygodne, szczere, jak to się mówi - "bez ściemy". Krystyna Janda ma coś takiego, co sam też staram się pielęgnować w sobie. W połowie składam się ze swojego wykształcenia, a w drugiej z takiej "uczuciowości kucharki", nie obrażając kucharek. W kinie potrafię płakać i śmiać się tak, że czasem chcą mnie wyprowadzić z sali. I schlebiam sobie, że reaguję normalnie. Czasem mnie pytają, czy się nie martwię, że na moich filmach tak dobrze bawią się "schaby" czy "mięśniaki". Przeciwnie, mnie to cieszy. Bo oni są wyczuleni na "trucie". To się wiąże z tym, co kiedyś powiedział Al Pacino w filmie "Adwokat diabła": "Trzeba jeździć metrem, bo inaczej straci się kontakt z ludźmi". To mnie też ujęło w pisaniu Jandy. Że to jest nie przeuczone, nie przeintelektualizowane. Przy całej swojej klasie ona nadal potrafi rozmawiać ze zwykłym widzem.

Ale te wszystkie racjonalne tłumaczenia mogłoby zastąpić jedno. Im dłużej żyję, im dłużej pracuję, to postępuję coraz bardziej intuicyjnie. Właściwie od wszystkich utworów oczekuję trzech rzeczy: czy mi się to ogląda, czy mi się to czyta? A to się czuje plecami. Po drugie, czy mnie to obchodzi? I trzecie, czy chciałbym drugi raz to przeczytać lub obejrzeć?

Czytam, obchodzi mnie, wzrusza... To jest decydujące. Najważniejszy jest pierwszy impuls, tak jak w pisaniu. Pierwszą wersję scenariusza zawsze piszę sercem. Dopiero potem długo poprawiam, wyrzucam

A jak powstawała adaptacja "Mojej drogiej B."? Trudny był wybór fragmentów z książki?

- Wybór był wdzięczny. Ze 160-stronicowej książki musiała powstać 23-stronicowa adaptacja. To jest potrójny debiut. Ja po raz pierwszy robię w teatrze nie swój tekst, Krystyna Janda po raz pierwszy będzie figurować jako autorka sceniczna, a Małgosia Bogdańska po raz pierwszy zmierzy się z niełatwą formą monodramu.

Od dawna przekonywałem żonę, że powinna mieć "w rękawie" monodram. Czasy są niepewne, nie zawsze można grać to, co się chce, teatry, zespoły teatralne upadają, co zresztą dzisiaj nie jest znowu niezwykłe. A dla niej granie to życie.

Pewnego razu kupiłem, też dla żony, magazyn kobiecy, do którego była dołączona książka "Moja droga B.". Przeczytałem jednym tchem.

To, co zadecydowało o wyborze właśnie tej, a nie innej książki... tu emocje górują nad narracją. Szepty i krzyki, płacz i wzruszenie, empatia, przejmowanie się całym światem. To wszystko tu jest. Ja też w swoich filmach zawsze starałem się pokazać, że cały kosmos jest w codzienności. Każdego dnia mamy do czynienia z pełną paletą uczuć. Przeżywa je każdy szaraczek. A każda emocja jest równie ważna. To też jest charakterystyczne dla bohaterki, że ona wchodzi we wszystko na całość. Kiedy sprawdza pracę domową syna, to jest na sto procent, jak cierpi za głodujące dzieci, to też na sto procent. Ten typ osoby, która wszystkim się przejmuje, jest mi bardzo bliski.

W swoich filmach pokazuje pan świat widziany oczami mężczyzn. W spektaklu "Moja droga B." bohaterką jest kobieta. A. pisze listy do B. "A. adresuje to wszystko do siebie, ale nie że gada do siebie, chociaż też czasem, ale do swojego drugiego ja gada. Do swojego B.". Ta adaptacja zrymowała mi się z "Białą bluzką" - kultowym spektaklem Krystyny Jandy według tekstu Agnieszki Osieckiej.

- Naprawdę bardzo mi miło. Jestem fanem "Białej bluzki". To najwyższa półka. To skojarzenie do głowy by mi nie przyszło. A czy to świat widziany oczami mężczyzn czy kobiet? Wszystko jest względne. Po filmie "Baby są jakieś inne", który miał być o babach, kobiety twierdziły, że to przecież o mężczyznach.

Na jednej z pierwszych prób powiedziałem do Małgosi: "Nie starajmy się ilustrować żadnej tezy, bo będziemy jej więźniami". Próbowaliśmy zbudować tylko rusztowanie jako pomoc naukową. Dopiero potem, jak to będzie już zbudowane, będzie można zobaczyć w tym tematy socjologiczne, problemy genderowe.

Jednocześnie uprzedziłem Małgosię, że rusztowanie rusztowaniem, ale w pewnym momencie zostanie sama z tym monodramem. Te ostatnie pokazy, próby są takie, że ona mnie zadziwia.

Nieczęsto pracuje pan w teatrze. Ale na widowni pojawia pan się chętnie, prawda? W każdym razie można pana spotkać na wszystkich premierach w Teatrze Polonia.

- Od teatru wszystko się zaczęło. Moja praca magisterska na polonistyce miała tytuł "Dramat a teatr". Z obecnym profesorem Januszem Deglerem zakładaliśmy Koło Teatrologiczne na Uniwersytecie Wrocławskim. Na początku zdawałem na reżyserię teatralną do PWST w Warszawie, dopiero potem do łódzkiej Filmówki, do której zaciągnął mnie zresztą, namawiając przez pięć lat, mój kolega od przedszkola Edward Kłosiński. Moje teksty najpierw składałem do teatru, dopiero potem pisałem z nich scenariusze filmowe.

Pana debiutem teatralnym było "Życie wewnętrzne" w Teatrze Współczesnym w 1987 roku.

- Ta premiera była najlepszym dowodem na to, że jeżeli się nie spotka na swojej drodze kilku właściwych osób, to żaden talent nie pomoże. Do filmu "Życie wewnętrzne" muzykę pisał Jurek Satanowski. Jego sąsiadem był wtedy Maciej Englert, dyrektor Teatru Współczesnego, który zszedł któregoś dnia do Jurka po przysłowiowy cukier i zastał go akurat w momencie, kiedy ten przeglądał fragmenty mojego filmu. Tak trafiłem do teatru. Z kolei "Dom wariatów" miał premierę w Ateneum, bo - jak mogę podejrzewać - ówczesnego dyrektora Gustawa Holoubka przekonał do tego materiału Marek Kondrat.

Te moje spektakle miały nawet spore powodzenie. Ale w pewnym momencie poczułem, że nie mam podzielności energii, że film wymaga ode mnie pełnego oddania. Jeśli mogę nieskromnie powiedzieć, że jakoś przykładam się, przyłożyłem do języka filmowego, to w teatrze pracowałem "po bożemu". Nie jestem wizjonerem teatru. Na próby przynosiłem zawsze "gotowe" przedstawienie. Do tego stopnia, że każdy ruch aktora, każdy gest, wszystko to miałem wymyślone nad kartką papieru w domu. Dzisiaj wiem, że robiłem tak ze strachu. Ze strachu, że nie umiałbym improwizować pod spojrzeniami gwiazd.

A teraz?

- Po raz pierwszy odważyłem się myśleć z aktorem w czasie prób, zwierzając się ze swoich wątpliwości, nie przyniosłem "gotowego" przedstawienia. Zrobiliśmy ten spektakl w totalnej wolności. Żaden termin nas nie gonił, wynajmowaliśmy od czasu do czasu salę na próby. Właściwie tylko dwa razy kontaktowaliśmy się w tej sprawie z Krysią Jandą. Za pierwszym razem pokazaliśmy jej moją adaptację, a za drugim właściwie już zrobiony spektakl. Coś, co miało być prezentem dla Małgosi, stało się też prezentem dla mnie. Mam nadzieję, że też dla widzów.

Teatr Polonia: "Moja droga B." według książki - zbioru felietonów Krystyny Jandy. Reżyseria i adaptacja - Marek Koterski. Występuje - Małgorzata Bogdańska. Premiera 26 stycznia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji