Artykuły

My klowni

Mit cyrku melancholijny - włóczęga bez końca, niewy­gody, ćwiczenia w pocie czoła aż do osiągnięcia perfek­cji, linoskoczka uwodząca po­rządnych młodzieńców, błazeń­stwa klowna ukrywającego pod swą maską wielki smutek, Charlie Chaplin i Fellini.

Mit cyrku dramatyczny - ostry dryl, zajeżdżanie ludzi i zwierząt, pot i zmęczenie dla marnych wieczornych oklasków, wątła woltyżerka wykorzysty­wana przez tresera-tyrana, prze­grane kariery.

Mit o wymowie "filozoficznej" - cały świat jest cyrkiem, po którego arenie kręcimy się wszy­scy, niepewni ról, które nam nakazano.

Dzisiejsza rzeczywistość - "W 1945 powstało Państw[owe] Przedsiębiorstwo Cyrkowe, pro­wadzące do 1949 trzy c[yrki] ob­jazdowe. Po reorganizacji przed­siębiorstwa, noszącego odtąd nazwę Zjednoczone Przedsię­biorstwa Rozrywkowe, i po przejęciu prywatnych przedsię­biorstw przez państwo, liczba c(yrków) doszła do 12 (1958)." (Cytat ten i następne: Wielka Encyklopedia Powszechna, t.2, hasło: Cyrk)

Żywa legenda i obojętna rze­czywistość.

W cyrku Andrzeja Strzelec­kiego występują tylko klowni. Nie byłoby w tym niczego dziw­nego, bo klowni mogą wiele. Już od dawna przestali tylko roz­śmieszać. W niepoważnym prze­braniu łatwiej jest ujawniać oczywiste niedorzeczności. Nie tylko łatwiej, lecz i bezpieczniej - świętość zawsze może uznać, że nie została prawdziwie do­tknięta. Nie trzeba brać poważ­nie krytyki błazna. Wobec klow­na wolno mieć poczucie wyż­szości - on bierze na swój ra­chunek całą naszą głupotę i brzydotę oraz wszystkie nie­szczęścia, które mogą nas spot­kać. Uwolnieni od nich, śmieje­my się już nie z siebie i nie na sobie uczymy się życia.

"Obecnie, w odróżnieniu od poprzednich okresów, artyści cyrkowi są zatrudnieni przez cały rok i korzystają ze zdoby­czy socjalnych."

W przedstawieniach Strzelec­kiego wszechpotężna dyrekcja zmusiła wszystkich do zostania klownami wbrew chęciom,umiejętnościom i możliwościom. Zaszantażowała treserów i akrobatów, by dla Sprawy, dla ro­dziny, dla ideologii lub przez wzgląd na sytuację zmienili pro­fesję. Słowa i wszelkie okazy­wanie uczuć okazały się groźne - więc ich zakazano. Nikt nig­dy nie mógł zdjąć charakteryza­cji. Nawet publiczność, która także poddała się zabiegowi prze­robienia na klownów. Nawet dy­rekcja, przebrana dla niepoz­naki. Rezygnacja i bezsilność sprawiły, że na arenie pozosta­ły kopy w tyłek i walenie się po głowach - bezpieczne i nie-aluzyjne.

Na szczęście usterki i coraz częstsze braki zachwiały namio­tem i ujawniły niemoc zarządza­jących - brakowało szminek, odpadały nosy, nie było czym zastąpić znoszonych fragmentów kostiumów. Dla rozmaitości na­kazano imitowanie zwierząt - bo nie może być cyrku bez zwie­rząt, dozwolono przedstawiać pojęcia abstrakcyjne, w końcu nawet człowieka - "w sensie o-gólnym". I kiedy wydawało się, że to koniec cyrku, a dyrekcja wydała Rozporządzenie końcowe o tym, że wolno już wszystko, okazało się, że dookoła zamknę­ła się klatka, powoli budowana przez czas występów. Nieważna i prawie niezauważalna w częściach, zestawiona - stała się kratą okalającą arenę. Być mo­że, wewnątrz obowiązuje Roz­porządzenie końcowe, ale dla przyglądających się spoza prę­tów nie ma to znaczenia. Niech nikogo nie zwiedzie to, że war­szawskim klownom udało się wymknąć - klatka pozostaje razem z błazeńskimi rekwizyta­mi. Krakowscy klowni nie mają natomiast złudzeń - widać to z ich twarzy, gdy osłupiali pozos­tają wewnątrz.

"Od Festiwalu Sztuki Cyrko­wej we Wrocławiu (1954) datuje się współpraca c[yrku] polskie­go z zagranicznymi. W listopa­dzie 1956 w Warszawie zorgani­zowany został przez ZPR pierw­szy w historii c[yrku] Międzynarodowy Festiwal Sztuki Cyrkowej, z udziałem 400 artystów z lO krajów. Zespół pol[ski] za­jął IV miejsce oraz zdobył kil­ka złotych medali."

Streszczenie akcji niewiele mówi o kształcie "Clownów". Nie-potrzbnie sugeruje tradycyjny porządek fabularny. Tymczasem Strzelecki tworzy swoją cyrko­wą rzeczywistość zupełnie ina­czej, w sposób nie tak bardzo uporządkowany. Poszczególne numery przeplatają się z krótki­mi, prywatnymi wypowiedziami cyrkowców, które są trochę spo­wiedzią, trochę przesłuchaniem. Z nich to widzowie dowiadują się o przeobrażeniach wewnątrz cyrku. To, co dzieje się na are­nie jest próbą opowiedzenia świata, a tym samym przeciw­stawienia się rzeczywistości. Od zwyczajnych rutynowych gagów (wolałabym, żeby Strzelecki nie powtarzał - jak mu się to czasem zdarza - grepsów ze swe­go "Kura" - bardzo śmieszne­go kabaretu, który zorganizował za czasów studenckich w PWST) klowni stopniowo przechodzą do krótkich historyjek z własną dramaturgią, próbując coraz dokładniej nazywać głupstwa dziejące się dokoła. Nie wprost oczywiście, tego nie wytrzymała­by żadna dyrekcja.

Ale bywa, że mowa ezopowa obraca się przeciw twórcy i wi­dzowi - nadmiar aluzji spra­wiła, że zaczynamy dopatrywać się ich wszędzie, zamiast odczy­tywać znaczenia wprost. Strze­lecki zwykle precyzyjnie kon­struuje anegdotę, jednak zdarzyło się mu w jedną historię wstawić kilka point zaprzeczających so­bie nawzajem. A widz, który nie rozumie sensu ani nie wie, z której strony się do niego mru­ga, zaczyna mrugać sam i dla teatru nic z tego nie wynika. Na szczęście dla autora tempo przed­stawienia nie pozwala na dłuż­sze wąitpliwości.

Zgoła niecyrkowe przemiesza­nie stylów gry wymaga od ak­torów dużych umiejętności. Stu­denci IV roku PWST, grający w warszawskim przedstawieniu, jakby nie dawali sobie rady z gwałtownością przeskoków od konwencji do konwencji. Ich po­czucie humoru, żywiołowość i komiczna naturalność sprawiają, że są bardzo zabawni we wszy­stkich numerach cyrkowych. Ale kiedy przychodzi pora na pokazanie twarzy spod maski, zaczy­nają się dziać rzeczy straszne - młodzi ludzie deklamują o trud­nym życiu; spowiedź jest spo­wiedzią bohatera romantyczne­go, a przynajmniej Czechowowskiego, przesłuchanie jest jak z amerykańskiego dramatu. W Krakowie zagranie najzwyklej­szej potoczności podkreśla dramatyczność sytuacji. Widzimy tam klownów jak z legendy o cyrku - smutnych i zgnębio­nych, próbujących zachować god­ność, mimo prób zeszmacenia.

Największą zaletą przedsta­wienia jest to, że zostają z niego nie tylko gagi, lecz także wszy­stko, co niewypowiedziane, co powstaje na styku rzeczywistoś­ci cyrkowej i nierzeczywistego życia klownów, metafora zgodna z oczekiwaniami publiczności.

Jednak wydaje się, że "Clowni" dawniej śmieszyliby znacznie bardziej. Wiadomo, że efekt ko­miczny jest największy, gdy de­gradowane są wartości niety­kalne. Jeszcze niedawno wolno było krytykować wszystko uprzywilejowane. Niełatwo o tym zapomnieć, więc może lepiej so­bie wyobrazić, jak oglądałoby się "Clownów" jeszcze dawniej, powiedzmy - cztery lata temu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji