Artykuły

Narodziny "Solidarności" w rytmach disco

"Nie ma solidarności bez miłości" w rez. Macieja i Adama Wojtyszko w Teatrze Palladium w Warszawie. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Urok bezpretensjonalnego musicalu przytłumiła siermiężna inscenizacja - pisze Jacek Marczyński.

Zapowiedzi poprzedzające premierę widowiska "Nie ma solidarności bez miłości" w stołecznym Teatrze Palladium nie napawały optymizmem. Piosenki miał komponować Elton John do spółki z Bono, co rodziło podejrzenia, że szykuje się kolejna okolicznościowa feta z udziałem gwiazd. Jedną już taką przeżyliśmy -z okazji 30. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych, a po tamtym koncercie w Gdańsku pozostał jedynie niesmak.

Na szczęście obaj gwiazdorzy nie wywiązali się z zamówienia, a może nikt im takiej propozycji nie złożył. Na placu boju pozostał więc niezawodny Krzesimir Dębski. Skomponował muzykę trafnie przywołującą klimat lat 70. Są więc w tym musicalu liryczne przeboje, jakie wówczas królowały na festiwalach w Opolu. Nie zabrakło wszechobecnych wówczas rytmów disco, zabawny jest rozpoczynający musical pastisz piosenek propagandowych.

Najważniejsze jest jednak to, że musical "Nie ma solidarności bez miłości" nie epatuje patosem, który tak często pojawia się, gdy przedstawiciele różnych sztuk biorą na warsztat sierpniowy zryw Polaków.

Na muzycznej scenie słynnym poprzednikiem tego widowiska jest "Kolęda Nocka" przypomniana niedawno przez TVP zokazji30. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. Romantyczno-jasełkowe oratorium Wojciecha Trzcińskiego i Ernesta Brylla, odwołujące się do polskiej tradycji kulturowej, w tamtych czasach wzruszało i podgrzewało emocje. Dziś irytuje martyrologiczno-cierpiętniczym tonem.

Jeśli natomiast szukać wzorów dla "Nie ma solidarności bez miłości", to znaleźć je można w tych amerykańskich musicalach, w których młodzież buntuje się przeciw światu dorosłych. To opowieść o ludziach, którzy na progu dorosłości szukają miejsca dla siebie iwsierpniu1980 r. znajdują wśród strajkujących w gdańskiej stoczni.

On jest synem robotnika zabitego w grudniu 70 w Gdyni, ona -córką PRL-owskiego dyplomaty, który poczerwcu1976 r. poprosił o azyl w RFN. Andrzej Ozga tak jednak poprowadził akcję, że w tych stereotypowych życiorysach Janka i Marty nic nie jest oczywiste. Kolejne sceny odsłaniają niejedną tajemnicę, a na pozornie kryształowych wizerunkach postaci pojawiają się rysy. Dlatego też końcowy happy end nie wydaje się aż tak oczywisty.

Andrzej Ozga i Krzesimir Dębski stworzyli musical dla ludzi młodych. Pokazali im kawałek prawdy o tamtych czasach - odgrudnia1970 dosierpnia1980 -w sposób atrakcyjniejszy niż podręcznik historii, Liryka miesza się z żartem (piosenka o geście Kozakiewicza), a nawet w najważniejszym songu "Lepszy kraj", będącym finałem aktu, dominuje bezpretensjonalna liryka.

Ten musical, który przekonuje, że nawet w najbardziej przełomowych momentach miłość bywa nie mniej ważna od polityki, mógłby się stać przebojem sezonu. Nie będzie nim, bo takiego spektaklu nie da się zrobić za tanie pieniądze, na siermiężnej scenie Palladium. Stylistyką bardziej przypomina teatr drugiego obiegu wstanie wojennym niż nowoczesne widowisko muzyczne ze sztampową scenografią i strojami dla wykonawców kupionymi w second-handzie, które w większości nijak się mają do mody lat 70.

Reżyserów było dwóch (Maciej Wojtyszko - ojciec, i Adam, jego syn), choreografię powierzono telewizyjnemu celebrycie (Agustin Egurrola), ale w tych warunkach trudno ocenić, czy stać ich było na więcej. Podobnie jak liczne grono młodych i bardziej doświadczonych wykonawców z zapałem wcielających się w różne postaci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji