Artykuły

Prawdę słyszę od widzów

MAREK KOTERSKI o adaptacji felietonów Krystyny Jandy. Wystawiał ją w poprawczaku i domu spokojnej starości.

Czy zrobienie spektaklu z książki "Listy do Pani B." zaproponowała autorka?

Marek Koterski: Nie. To prezent dla żony - aktorki Małgosi Bogdańskiej. Jej macierzysty Teatr Ochota się rozpadł, a granie jest dla niej sprawą życia. Ma z tym kłopot, bo, tak jak ja, nie chce robić rzeczy, których nie akceptuje. Dlatego od dłuższego czasu myślałem o monodramie dla niej. Pewnego dnia kupiłem jej jedno z kobiecych czasopism, do którego była dołączona książka z felietonami Krystyny Jandy "Listy do pani B.". Poczułem materiał na spektakl, choć tego Małgosi nie powiedziałem.

Chciał pan sprawdzić reakcje?

- Nie. Wszystko odbywało się spontanicznie. Im dłużej działam w zawodzie, tym częściej kieruję się intuicją. Co najzabawniejsze, żona nie wyobrażała sobie, jak zamierzam wystawić felietony. A gdybym dziś chciał racjonalnie moją chęć wytłumaczyć - powiedziałbym, że zdecydowała wielość emocji w tekście. Odczytałem bowiem książkę jako próbę rozmowy kobiety z drugą stroną jej osobowości - nadwrażliwej, którą na co dzień trudno pokazać. Przecież fabuły właściwie w książce nie ma.

Sportretował pan kobietę chłonącą jak gąbka rozgrywające się wokół niej dramaty.

- Tak. Widzi siebie nadwrażliwą, chwilami nawet rozmemłaną i żeby zebrać się do kupy - musi przekreślić swoją słabość.

Nabiera do siebie dystansu. Potrafi z siebie żartować.

- To podstawa działania, przede wszystkim w sztuce. Mówił o tym Paul Valéry: "Sztuka nie polega na wylewaniu uczuć na papier, tylko na umiejętności wzbudzania ich w odbiorcy". Właśnie dlatego pierwszą wersję scenariuszy piszę sercem, zapisując wszystko, co mi dyktuje, a potem przez kolejne dwa lata poprawiam: kontroluję się, dyscyplinuję, żeby nie popaść w sentymentalizm.

A co powiedziała o projekcie Krystyna Janda?

- Że jest w szoku. "To ja napisałam?" - zapytała, bo najpierw zrobiłem adaptację i dałem jej do przeczytania, prosząc o zgodę. Potem przygotowałem spektakl własnym sumptem - w wynajmowanych salach. Gdy dawniej pracowałem w teatrze, przynosiłem gotowca na pierwszą próbę i pokazywałem aktorom, co mają grać. To się sprawdzało. Teraz staraliśmy się wcielić w życie zasadę, która przyświeca mi w ostatnich latach: że sztuka jest narzędziem poznania. Mówiłem sobie: "Nie miej, bracie, żadnej tezy założonej z góry, tylko dowiaduj się o życiu poprzez ten tekst. A co to wszystko znaczy - usłyszysz od widzów". Po moim ostatnim filmie "Baby są jakieś inne" podszedł do mnie Paweł Borowski, reżyser filmu "Zero", i powiedział, że auto, którym jadą bohaterowie, to ostatni bastion facetów. Pomyślałem: "Jezu, nigdy nie miałem tego na myśli". W związku z tym wierzę, że jeśli da się z siebie wszystko, uczciwie, najlepiej jak się tylko umie - utwór może przynieść więcej znaczeń, niż się zaprojektowało.

Reakcje widzów zaskakują.

- I dobrze. Coraz częściej przypominam sobie scenę z dzieciństwa, kiedy tato ze starszym bratem wnieśli mnie, trzymając pod łokcie, żebym robił wrażenie wyższego, na film dla dorosłych "Cena strachu" z Yves Montandem. Pamiętam sekwencję, gdy ciężarówki wiozące nitroglicerynę miały się zderzyć. Wtedy Charles Vanel, który jechał obok Montanda, skrzywił się z przerażenia i wbił w fotel. Zrobiłem to samo. A dwie kobiety siedzące za mną wybuchnęły śmiechem. Może dlatego, że z przerażenia Vanel miał śmieszną minę?

Może śmiech kobiet był nerwowy, paniczny?

- Może. Nie wiadomo. Dlatego wolę powtarzać za Gombrowiczem: "Ty możesz sobie mniemać albo nie mniemać".

Spektakl "Moja droga B." był pokazywany jeszcze przed wczorajszą premierą.

- Za zgodą Krysi daliśmy kilka darmowych pokazów w zamkniętych miejscach. Ostatni odbył się w falenickim domu poprawczym dla dziewczyn z wyrokami - przeważnie za ciężkie przestępstwa. To, że wytrzymały 75 minut na widowni, dyrektor uznał za fenomen. Zazwyczaj po 30 minutach siada im koncentracja: bezczelnie się czeszą, gadają albo wychodzą z sali. W reakcjach widziałem "szacun" dla Małgosi, która zaimponowała im ekspresją, ale i sprawnością fizyczną. W czasie przedstawienia chudnie chyba kilogram, bo są fikołki, szepty, rock i rap. Mieliśmy też pokaz w domu opieki społecznej w Aleksandrowie dla ludzi, których nie stać na teatr. Po brawach podchodziły do nas kobiety i mówiły, że spektakl jest o nich, a faceci powinni go koniecznie obejrzeć, wtedy by się dowiedzieli, jak panie przeżywają świat, a nie mogą tego ujawnić, bo dziś nie wolno sobie pozwolić na słabość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji