Artykuły

Świr (sklonowany) w Operze

Tak, to się dzieje naprawdę! Teatr Wielki w Poznaniu wystawia "Dzień świra" Marka Koterskiego w wersji operowej. Jedno z wcieleń Adasia Miauczyńskiego gra DARIUSZ NIEBUDEK, znany ze scen Śląska i Zagłębia. Z aktorem, o tej niecodziennej roli, śpiewanych przekleństwach i akcji na... rusztowaniu, rozmawia Henryka Wach-Malicka.

Marzył pan o zmierzeniu się z postacią tak kultową jak Adaś Miauczyński z "Dnia świra" Marka Koterskiego?

- Przede wszystkim do głowy mi nie przyszło, że zaśpiewam kiedyś na profesjonalnej scenie operowej, w prawdziwym operowym spektaklu! Jestem przecież aktorem dramatycznym, choć z przygotowaniem wokalnym.

A jednak stało się....

- O zagraniu Miauczyńskiego pomyślałem natomiast przez chwilę, gdy Teatr Wielki w Poznaniu ogłosił casting na tę rolę. Z różnych przyczyn na przesłuchanie jednak nie pojechałem. Znalazł mnie za to dyrektor Michał Znaniecki i namówił na wstępne próby. A potem zaangażował. Premiera już w niedzielę, 29 stycznia. Strasznie jest nerwowo, ale stajemy na głowie, żeby się udało.

Czy prócz predyspozycji wokalnych, musiał pan spełnić jakieś dodatkowe wymagania?

- Owszem - przejść specjalistyczne badania i otrzymać zaświadczenie o dopuszczeniu do pracy na wysokości. Konkretnie na wysokości 6. piętra!

To w tej operze Miauczyński będzie fruwać?!

- Nie, fruwać nie będzie, ale część akcji dzieje się na gigantycznym rusztowaniu. Mój Adaś, zwany Adasiem Drażliwym, ogłasza bunt wobec świata na tej akurat wysokości.

No właśnie, to jest "pański" Adaś. Bo w ogóle to w przedstawieniu występuje was - sfrustrowanych polskich inteligentów - aż siedmiu. Jak to wygląda w praktyce?

- Rzeczywiście, reżyser Igor Gorzkowski rozpisał postać Miauczyńskiego na siedem wcieleń, m.in.: Wkurzonego, Maminsynka, Depresyjnego, a nawet "Bardzo nowoczesnego i w ogóle do przodu'". To są uosobienia stanów emocjonalnych bohatera. Działamy więc na scenie obok siebie i w zależności o tego, co odczuwa Adaś - śpiewamy. Akcję komentuje, rewelacyjnie zresztą, zespół AudioFeels. Plus chór stricte operowy i oczywiście orkiestra.

Czyli opera pełną gębą. Z jej kompozytorem i autorem libretta - Hadrianem Filipem Tabęckim - pracował pan już m.in. w Teatrze Rozrywki, przy spektaklu pt. "Krzyk".

- Hadrian jest muzykiem, który lubi bawić się formą. A w "Dniu Świra" przygotował dla melomanów wiele niespodzianek. Utwory o skomplikowanym brzmieniu i skomplikowanej linii melodycznej poprzeplatał cytatami z popularnych utworów rozrywkowych, a przede wszystkim znanymi motywami filmowy-

mi. Od "Love Story" po Beethovena. Dla śpiewaków to jest trudne, błyskawicznie musimy przecież zmieniać tonację i sposób interpretacji, ale dla słuchaczy - świetna zabawa. To tak dla odprężenia...

...bo sam temat, i na ekranie, i w waszej operze, taki wesoły znów nie jest.

- Z ciągu zabawnych dialogów i nietypowych sytuacji, wyłania się raczej smutny portret współczesnego człowieka. Adasiowi nie udaje się przecież zrealizować marzeń i ambicji (nawet ambicyjek), a narastające rozczarowanie życiem, rodzi w nim sporo dziwnych fobii. Jedno z wcieleń Miauczyńskiego w operze Tabęckiego nosi imię "Ja Natrętne".

Marek Koterski komentował wasze poczynania, współuczestniczył w przygotowaniach spektaklu?

- Dał błogosławieństwo, trochę się poprzyglądał, a potem powiedział: róbcie swoje. Mówił prozą, czyli nie był wkurzony. Bo powszechnie wiadomo, że jak Koterski jest zły, to mówi do rymu, klasycznym jedenastozgłoskowcem. Zresztą Hadrian nie dopisał do dialogów ani słowa od siebie. W całym trzygodzinnym spektaklu obowiązuje tekst, znany z dużego ekranu.

Łącznie z przekleństwami?

- Cieszę się, że zapytała pani o to dopiero w środku rozmowy, bo - niestety - dziennikarze bardzo się naszym przedstawieniem interesują, ale zawsze zaczynają od pytań o tzw. brzydkie wyrazy.

Trudno się dziwić. Tenor, ciągnący frazę "o kuuurwa" to nie jest operowa codzienność.

- Nie jest, fakt. Ale wyrzucenie przekleństw, którymi Miauczyński bezsilnie wygraża światu (np. konkretnie facetowi z młotem pneumatycznym) mijałoby się z sensem. To jest właściwie jedyna broń naszego bohatera. My, aktorzy, nawet nie byliśmy w czasie prób specjalnie tymi wulgaryzmami skrępowani. Było jednak coś kompletnie irracjonalnego w zestawieniu pięknego belcanta z określeniem "ja pier...". Nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu. Może to był śmiech nerwowy, ale tak po prostu reagowaliśmy. To było trudne do opanowania. Na szczęście mieliśmy tydzień na "wyśmianie się" i teraz jest to taki sam tekst, jak wszystkie inne. Ale przyznaję, w zestawieniu z operową formą brzmi to dość szokująco. I o to chodziło.

Oburzenie części widzów i krytyków macie jak w banku!

- Ryzyko zawodowe. Ale ja sobie nie wyobrażam "Dnia świra" bez tego środka ekspresji, chociaż... Osobiście nie przeklinałem (mam na to świadków) do 40. roku życia, a teraz klnę jak szewc i to śpiewająco. Przekonuje mnie jednak komentarz, że Miauczyński jest polonistą, człowiekiem wyczulonym na urodę i elegancję słowa, skoro więc wyładowuje frustrację w tak ordynarny sposób, to znaczy, że naprawdę znalazł się na skraju wytrzymałości psychicznej.

Czy film Koterskiego był dla pana ważny?

- To był film ważny dla całego mojego pokolenia. Na takie filmy mówi się dziś, że są "kultowe". Ja uważam, że kult kultem, ale "Dzień świra" to klasyka polskiej kinematografii. Nie tylko dlatego, że jest mądry, świetnie zrealizowany, z wielką kreacją Marka Kondrata. Także dlatego, że stał się inspiracją dla literatury, teatru, a teraz opery. Ważny, bo czasy się zmieniają (Koterski nakręcił "Dzień świra" 10 lat temu), a problem nie znika. Wciąż prostactwo wygrywa z wrażliwością, a ludzie sfrustrowani pogrążają się w swoich natręctwach i w rezultacie popadają w jeszcze większą izolację. Tak się dzieje nie tylko w Polsce, to zjawisko w skali globalnej.

Kiedy po tej, jak pan mówi: fascynującej, przygodzie w Poznaniu, zobaczymy pana u nas?

- Wkrótce zagram - i zaśpiewam! - rolę profesora Higginsa w musicalu "My Fair Lady", na scenie Opery Śląskiej. Wcześniej jednak, za 3 tygodnie, zagram w premierze "Zbrodni i kary" F. Dostojewskiego w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Na razie jednak żyję Adasiem Miauczyńskim-Drażliwym. Do pierwszego przedstawienia zostały mi przecież już tylko godziny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji