Artykuły

(Z)ręczny moralitet

Najnowsza premiera Teatru 3/4 przekonała mnie, że można nie mieć twarzy, ale bez rąk ani rusz. Czworo młodych lalkarzy Krzysztofa Raua przez godzinę opowiada właśnie za pomocą rąk historię współczesnego Jedermana-Każdego. Spleciony z palców bohater rozśmiesza i wzrusza, bo przypomina każdego z nas.

"Gianni, Jan, Johan, John, Juan" tytułem nawiązuje do średniowiecz­nych moralitetów, pouczających przedstawień o kuszeniu, upadku i zbawieniu człowieka. K. Rau, szef prywatnego teatru z Zusna w Suwalskiem, napisał rzecz o przeciętniaku, którego zwyczajne życie od narodzin do śmierci ma być metaforą losów lu­dzkich w XX wieku. Pomiędzy tymi wydarzeniami mieści się seks, religia, wojsko, kariera, polityka i wreszcie bezczynna starość. Kolejne etapy ży­cia bohatera aktorzy przedstawiają w czarnym, podobnym do szafy pudle-scenie, z licznymi drzwiami, zza których wygląda animowany Jan. Po­między epizodami śpiewają zaś kaba­retowe piosenki w stylu Brechta, ko­mentujące akcję.

Co prawda spektakl nic nowego nie mówi o życiu, poza tym, że jest trudne i pełne zasadzek, ale wart jest pochwał, z uwagi na zastosowaną w nim technikę animacji, perfekcyjnie wykonaną przez zespół: Edytę Łu­kaszewicz, Martę Rau, Tomasza Bielawca i Darka Jakubaszka. Bo­hater zamiast twarzy ma twór z czte­rech aktorskich dłoni, które muszą w zastępstwie odzwierciedlać najskryt­sze uczucia. I tymi dwudziestoma złożonymi razem palcami Jan kocha, nienawidzi, wieszczy, politykuje i całuje, a jego mimika, naśladująca prawdziwą, jest komiczna i wzrusza­jąca. Animacja rękoma umożliwia przy tym rzeczywiste wzrastanie bo­hatera (od kilku do kilkunastu pal­ców) i jego rzeczywistą śmierć, po której dłonie rozplatają się i nieru­chomieją.

Wybrana przez Raua technika, opracowana w białostockiej szkole lalkarskiej, pasuje jak ulał do opo­wieści o Każdym. Bohater zrobio­ny z dłoni nie ma bowiem żadnych cech szczególnych, od początku umownie oznacza każdego człowieka, przez co historia nabiera siły i wyrazistości.

W tym przedstawieniu reżyser używa więcej takich prostych znaków: sam tekst nie jest dialogiem, ale zbiorem sen­tencji i cytatów z literatury, filozofii i polityki. Miesza się w nim kultura staro­żytna z hasłami XX wieku: od "Cogito ergo sum" do "Got mit uns". W grote­skowym skrócie aktorzy przedstawiają dzieje myśli ludzkiej, a raczej jej upadku, kończąc odśpiewaniem wielojęzyczne­go hymnu, w którym "God bless Ameri­ca" nakłada się na "Hej strzelcy wraz" i "Pust' wsiegda budiet sońce". Zaraz po­tem bohater traci wymowę, a języki z których pochodzą jego międzynarodo­we imiona plączą się w jeden bełkot. Bulgocząc niezrozumiałe zaklęcia Jan rozbija na kawałki ziemski glob, aż życie na nim zamiera. W ostatniej scenie zaj­muje się już tylko dłubaniem w uchu - ot i cały morał.

Reżyserowi zamiast pouczającej przypowieści wyszła więc satyra na ideologię kościelną, narodową, poli­tyczną i filozoficzną, w której karby ujęte jest każde życie. Wolność od ideologii przychodzi na starość i za­wiera się w dłubaniu w uchu i polo­waniu na muchy. Najwidoczniej ni­czego pouczającego nie ma już w otaczającej nas rzeczywistości.

Moralitet średniowieczny opo­wiadał o kuszeniu człowieka, jego upadku i zbawieniu. Kuszenie i upa­dek w spektaklu Raua są, zbawienia jednak nie znalazłem. Wygląda na to, że Teatr 3/4 do nieba nie pójdzie za swój prowokacyjny moralitet, ale od dawna wiadomo, że w piekle jest ciekawiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji