Teatr Mykietyna na płycie
- Przez długi czas nie widziałem sensu nagrywania mojej muzyki teatralnej. Ona pełni inne funkcje niż muzyka autonomiczna i trudno ją oderwać od obrazu. Dopiero z czasem doszedłem do wniosku, że z mojej 15-letniej współpracy z Krzysztofem Warlikowskim da się wyodrębnić kilkanaście fragmentów, funkcjonujących jako samodzielne utwory - mówi PAWEŁ MYKIETYN. Spotkanie z kompozytorem i wspólne słuchanie nowego albumu we wtorek 7 lutego w TR Warszawa.
Właśnie ukazała się płyta z muzyką teatralną Pawła Mykietyna. Są na niej utwory z "Kruma", "Dybuka", "Aniołów w Ameryce". Spotkanie z kompozytorem i wspólne słuchanie nowego albumu we wtorek 7 lutego w TR Warszawa.
Wydana przez TR Warszawa i Nowy Teatr płyta to podsumowanie 15 lat współpracy tego znanego kompozytora z reżyserem Krzysztofem Warlikowskim. Znajdziemy na niej 12 utworów pochodzących głównie z przedstawień Teatru Rozmaitości ("Hamlet", "Dybuk", "Krum", "Anioły w Ameryce"), ale także stołecznego Teatru Dramatycznego ("Poskromienie złośnicy") czy wreszcie paryskiego Teatru Odeon ("Un Tramway").
***
Rozmowa z Pawłem Mykietynem [na zdjęciu]:
Anna S. Dębowska: Dlaczego płyta z pana muzyką teatralną ukazuje się dopiero teraz?
Paweł Mykietyn: Przez długi czas nie widziałem sensu nagrywania mojej muzyki teatralnej. Ona pełni inne funkcje niż muzyka autonomiczna i trudno ją oderwać od obrazu. W muzyce dla teatru stosuje się różnego rodzaju akcenty, punktowe uderzenia dźwięku. Weźmy choćby początek "Bachantek". To był stojący 20-minutowy akord funkcjonujący jako tło dla monologu Dionizosa, którego grał Andrzej Chyra. W teatrze świetnie to zadziałało, natomiast trudno słuchać czegoś takiego na płycie.
Dopiero z czasem doszedłem do wniosku, że z mojej 15-letniej współpracy z Krzysztofem Warlikowskim da się wyodrębnić kilkanaście fragmentów, funkcjonujących jako samodzielne utwory.
Niektóre fragmenty, jak track dziewiąty z "Dybuka", brzmią jak pana utwory, które pamiętam z Warszawskich Jesieni.
- Dobrze pani pamięta, bo akurat fragment z "Dybuka" wykorzystałem później w utworze "Kartka z albumu" na wiolonczelę i taśmę. Zawsze podkreślam, że muzyka autonomiczna, filmowa, teatralna to są zupełnie różne rzeczy, które czasem się przenikają. Np. jeden z fragmentów mojej "Pasji według św. Marka" pochodzi z "Elektry".
Wspomina pan "Elektrę", ale właśnie jej na płycie brakuje.
- Muzyka w "Elektrze" była wykonywana na żywo w trakcie przedstawienia, podobnie jak w kilku innych przedstawieniach. Nie została nagrana i przepadła. Został zapis nutowy, ale uznałem, że nie ma sensu wykonywanie go od nowa, nagrywania w innym składzie wykonawców. Bardzo ważną rolę odgrywały w tym przedstawieniu chóry wykonywane przez aktorki Teatru Dramatycznego. Teoretycznie można było zaangażować nowe wokalistki, ale to nie byłoby już to samo.
Jest za to saksofonowo-akordeonowy "przebój" z "Poskromienia złośnicy", który długo był dżinglem TVP Kultura.
- Muzyka do "Poskromienia..." powstała jeszcze zanim rozpoczęliśmy próby, w efekcie licznych rozmów podczas wspólnych wakacji z Krzysztofem.
W "Poskromieniu..." występowało na żywo troje saksofonistów i dwóch akordeonistów. W pewnym momencie akcja sceniczna zatrzymywała się, a trójka aktorów zaczynała tańczyć w rytm muzyki. Myślę, że ta niema scena miała potężny ładunek emocjonalny.
W "Aniołach w Ameryce" obsadził pan obój chiński, słychać go w pierwszym tracku.
- Kiedyś, będąc w Szanghaju, kupiłem obój chiński od jakiegoś handlarza na targu. Leżało to w domu, potem instrument przydał się do monologów Mai Ostaszewskiej w "Aniołach...".
A jak powstała piosenka Ofelii w "Hamlecie"?
- Krzysztof wpadł na pomysł, żeby Ofelia grała na akordeonie. Kupiliśmy instrument, zacząłem na nim coś próbować, mając na uwadze, żeby Magda Cielecka była w stanie to zagrać, zaśpiewać i jako Ofelia zwariować i umrzeć.
Bardzo twórcze.
- Pracowaliśmy niemal jak teatr offowy, siedzieliśmy na tej małej scenie całymi dniami i nocami.
Odpowiadała panu taka atmosfera pracy?
- Bywało bardzo burzliwie, teraz patrzę na to z pewnym sentymentem.
Kompozytor pracuje siłą rzeczy w samotności.
- W filmie, a zwłaszcza w teatrze, pracuje się w grupie ludzi i każdy krok jest natychmiast weryfikowany przez współpracowników. W muzyce autonomicznej konfrontacja odbywa się dopiero podczas prawykonania.
Czy bywał pan zaskoczony tym, jak bardzo muzyka dodaje znaczeń obrazom, scenom?
- Właśnie niedawno rozpocząłem pracę nad muzyką do najnowszego filmu Małgorzaty Szumowskiej "Nowhere". Pokazałem jej pierwszy szkic, posłuchała tego i powiedziała: "Jednak muzyka bardzo zmienia obraz".
Jej brak też może mieć znaczenie, tak jak cisza w muzyce współczesnej.
- W przedstawieniach z dużą ilością muzyki cisza może stanowić bardzo silny akcent.
Czasem muzyka niepotrzebnie zwraca na siebie uwagę, odstaje od charakteru sceny.
- Dostrzegam to często w produkcjach hollywoodzkich, które u nas często uchodzą za ideał muzyki w kinematografii. Dla mnie najciekawsze ścieżki filmowe robili kompozytorzy, którzy nie byli tak zwanymi specjalistami od tego rodzaju przemysłu artystycznego. Na przykład Jerzy Maksymiuk w "Sanatorium Pod Klepsydrą", Krzysztof Penderecki w "Rękopisie znalezionym w Saragossie" i oczywiście Komeda. Świetną muzykę filmową komponuje Jonny Greenwood z Radiohead.
*Spotkanie z Pawłem Mykietynem i wspólne słuchanie muzyki we wtorek (7 lutego) o godz. 19.30 w TR Warszawa, ul. Marszałkowska 8, wstęp wolny.