Artykuły

Sztuka młodych

JEST to wciąż sprawa otwarta, czy młodym, niedoświadczonym jeszcze reżyserom należy dawać na ich pierwsze prace utwory autorów młodych, czy też raczej wypróbowane już pod względem dramatycznym dzieła sceniczne. Za pierwszym względem przemawia zapewne większa bliskość młodych do młodych, za drugim fakt, że łatwiej jest uczyć się na utworach, skonstruowanych bezbłędnie pod względem dramatycznym. Przykład, który obejrzeliśmy przemawiałby raczej za drugim względem. Trójka młodych absolwentów wydziału reżyserskiego PWST otrzymała do roboty trzy jednoaktówki debiutanta scenicznego Zbigniewa Herberta. Znamy tego autora jako utalentowanego poetę. Tutaj jednak ukazał nam się po raz pierwszy jako pisarz dramatyczny i potrosze filozof.

W dwu Jednoaktówkach ("Rekonstrukcji poety" i "Jaskini filozofów") uczynił swymi bohaterami wielkich ludzi antycznych: w pierwszym utworze Homera, w drugim Sokratesa i jego uczniów, wkładając im w usta swe własne słowa i myśli, co zawsze jest zabawą wysoce niebezpieczną. W "Rekonstrukcji poety" bardzo interesujący był sam pomysł uczonych "preparujących" postać Homera i nie zwracających wcale uwagi na jego osobiste zjawienie się i własne jego słowa. Zadatkiem talentu dramatycznego autora była tragiczna scena oślepnięcia Homera.

Na tym właściwie koniec wartości tej jednoaktówki. Filozofia Homera, włożona mu w usta przez autora, nosiła cechy mętności i bardzo jest wątpliwe, czy Homer byłby się pod tym podpisał, gdybyśmy oczywiście mieli pewność, że w ogóle umiał pisać. Szkoda, że Jowita Pieńkiewicz uwypuklając umiejętnie rozważania uczonych, nie skróciła wywodów filozoficznych Homera o małym palcu, czy kamyku, uwierzywszy zapewne w ich głębię. Poza tym szczegółem obracała się jednak swobodnie wśród bohaterów sztuki, których bardzo trafnymi wykonawcami byli: Bolesław Płotnicki jako tragiczny Homer, Stanisław Gawlik, Zdzisław Leśniak i Ludwik Pak jako zabawni badacze pism poety, Zdzisław Wardejn (PWST) pełen wdzięku młodociany syn Homera i Helena Dąbrowska (epizodzik z Homerową). Szkoda, że scenografka A. Wojciechowska zgoliła Homerowi brodę, bez której przestał być Homerem. Raczej można było takież brody dać uczonym filologom. Mieliśmy w życiu taki wypadek, gdy wielki nasz homerolog prof. Tadeusz Zieliński do złudzenia podobny był do Homera. Ale to uwaga nawiasowa.

Wracając do antyku Herberta, wkroczyliśmy w epokę starożytną i w ostatniej jednoaktówce "Jaskinia Filozofów". Niedobrze się stało dla autora i twórców tego spektaklu, że mamy świeżo w pamięci bezpretensjonalną "Obronę Sokratesa" - niejako autentyk pokazywanych tu zdarzeń. Przy "Obronie", "Jaskinia filozofów" wydała się nieco przegadana i przefilozofowana, mimo że miała momenty interesujące. Przed dłużyznami i nieustannym powtarzaniem sytuacji ratowała częściowo reżyseria Noemi Korsan, która w sposób pomysłowy wysunęła na plan pierwszy trójkę Chóru (Roman Kłosowski jak zawsze mistrz w grotesce, Stanisław Wyszyński i Jerzy Magórski, śmieszący melancholią). Henryk Bąk grający Sokratesa był jak przystało na mędrca przeraźliwie spokojny, ale spokój ten graniczył, niestety, nie z jego winy z nudą. Rozpraszało ją zjawianie się odwiedzających, z których wyróżnił się Edmund Fetting w roli Platona, uczniów grali: Duriasz, Pokora, Gazda. Pełną godności Ksantypą była Maria Klejdysz. Zwiastunem zbliżającej się śmierci był Bogusz Bilewskl. Spektakl był tak skonstruowany, że wszystko było oczekiwaniem tej śmierci i widzowie niemal odetchnęli, gdy wreszcie nadpłynął statek z Delos i Sokrates wypił cykutę.

W całkiem inny świat, choć także poświęcony oczekiwaniu śmierci przeniosła nas trzecia (druga z kolei w spektaklu) jednoaktówka "Drugi pokój". Jest to pełen najwyższego, nie do zniesienia niemal okrucieństwa utwór, dziejący się współcześnie i ukazujący parę młodych, którzy niecierpliwie oczekują śmierci sublokatorki-staruszki i nawet ją w tę śmierć moralnie spychają. Reżyser tej sztuki Lucyna Tychowa oparła swą koncepcję o najdalej idący naturalizm, nie szczędząc widzom żadnego z pełnych podłości szczegółów. Uczyniła z "Drugiego pokoju" straszne oskarżenie tych młodych, ziejących nienawiścią do starości, która przecież będzie z czasem i ich losem. Jest to reżyseria odważna w swym skrajnym ukazywaniu okrucieństwa. Podłość młodych podkreślała jeszcze gra Elżbiety Czyżewskiej, oparta świadomie na wulgarności i krzykliwości. Młodego małżonka posłusznego rozkazom okrutnicy grał Mieczysław Stoor. Wysunięte na plan pierwszy wielkie łoże było dodatkowym akcentem tej brutalnej, choć niewątpliwie z talentem napisanej, wyreżyserowanej sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji