Artykuły

Uczucia po przejściach

W "Śnie nocy letniej" Jerzy Grzegorzewski mnoży surrelistyczne obrazy, którym brakuje Szekspirowskiej zmysłowości. Bez niej zaś inscenizacja pozostaje jedynie chłodną spekulacją, gimnastyką. I tak komedia o uczuciach, jeśli nie liczyć wątku Oberona i Tytanii oraz ateńskich rzemieślników - jest z nich wyprana.

Miłosny galimatias, jaki panuje w sercach ateńskiej młodzieży, Grzegorzewski pokazał z komediowym przerysowaniem. Lizander (Arkadiusz Janiczek) niczym konik polny skacze wokół Hermi (Magdalena Warzecha), by ochronić ją przed Demetriuszem (Bartłomiej Bobrowski) i unieszczęśliwioną przez niego Heleną (Edyta Jungowska). Surrealistycznego posmaku nabrały też sceny z podateńskiego lasu. Długonoga Hermia przebiega go po wielekroć, dopóki leżący w najlepsze Lizander nie powie pełnym zrozumienia głosem - spocznijmy, widać żeś zmęczona. W świecie elfów pojawili się nawet skauci dowodzeni przez Igora Przegrodzkiego. Królowa elfów śpiewa operowe arie i tylko Oberon (Artur Żmijewski) ma wypisane na twarzy cierpienie. Tytania (Ewa Konstancja Bułhak) odebrała mu pazia, indyjskiego chłopca... Galerię efektów specjalnych uzupełniają działania Puka (Beata Fudalej), który z pomocą ziołowej mikstury ma zaczarować swoją królową. Uwija się niczym Arlekin, skacze o tyczce, wybija na wywróconej do góry łodzi wioślarskiej afrykańskie rytmy.

Grzegorzewski, jakby sam w roli Puka, przemienił rzemieślników przygotowujących przedstawienie w bohaterów kreskówki. Pigwa Wojciecha Malajkata jest elastyczny jak guma. Spodek Zbigniewa Zamachowskiego mówi głosem Kaczora Donalda. Zarówno wtedy, gdy pokazuje losy kochanków rozdzielonych ścianą, czy kiedy wdziera się na widownię i skacze po fotelach ponad głowami widzów, wywołuje szczery śmiech. I te właśnie sceny wypadają najlepiej. Można też podziwiać perspektywę sceny, którą zamyka bateria instrumentów perkusyjnych z grającymi na żywo muzykami, czy pejzaż z pnącą się do nadscenia gigantycznych rozmiarów łodzią wioślarską. Nie można odmówić sugestywności obrazowi z papierowymi lampionami rozwijającymi się jak karbowane prezerwatywy, gdy cichnie burza oszalałych zmysłów ateńskiej młodzieży. O całej inscenizacji można jednak także powiedzieć to, że mnoży efekty bez powodu. I dlatego eliksir Puka z Narodowego na mnie nie podziałał. Raczej uśpił.

Warto jeszcze zapamiętać melancholię, którą reżyser świadomie - jak trucizną - osłabiał żywioł śmiechu. Oto na koniec Filostrates (Jacek Jarosz), mistrz ceremonii proponuje Tezeuszowi (Jacek Różański), zamiast zabawy zabójstwo Gonzagi z "Hamleta". Na scenę wpłynął w pozie weneckiego gondoliera, ale i Charona, który wiezie umierającego... Gonzagę?, starego Hamleta?, a może jeszcze niedawno rozbawionego skauta - postać tę gra bowiem Przegrodzki. Śmiertelnym smutkiem podszyta jest też scena pojednania Oberona i Tytanii. Między kochankami stanął chłopiec, zamyślony, w czarnym kostiumie, wyjęty z obrazu Velazqueza. Ważniejsza od miłosnego uniesienia młodych, jest udręka, rozczarowanie tych, co po przejściach. I dlatego radosny "Marsz weselny", który Mendelsohn napisał do Szekspirowskiej komedii, w spektaklu Grzegorzewskiego byłby nie na miejscu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji