Artykuły

Teatr jak ze snu

Jak rzadko która sztuka Szekspira "Sen nocy letniej" stwarza nieograniczone możliwości zabawy interpretacyjnej. Może jeszcze tylko "Burza" dorównuje mu metaforycznością - przenikaniem się wielu rzeczywistości, współgraniem kilku płaszczyzn. Czym jest Las Ardeński, dwór Tezeusza w Atenach, królestwo Oberona i Tytanii? Zwykle inscenizatorzy próbują czytać Szekspira Freudem: chodzi o erotykę - jej nieposkromioną siłę, swoisty terror seksualności. Tym samym "Sen nocy letniej" stawał się, w zależności od osoby reżysera, pornofarsą, gdzie "każdy z każdym", diagnozą brutalności erotycznej lub pamfletem na stereotyp miłości czystej a sentymentalnej.

Potrzeba patrzenia

Tymczasem Jerzy Grzegorzewski nie próbuje podpisywać się pod żadnym z wymienionych sposobów czytania Szekspira. Jego spektakl opowiada o erotyce, ale w sposób daleki od jednoznaczności. To przedstawienie autotematyczne: "Sen nocy letniej" jest snem teatralnym, snem, w którym każda z postaci została przez kogoś wyreżyserowana i gdzie każda, mniej lub bardziej świadomie, reżyseruje samą siebie, popadając w konwencje, schematy, scenariusze.

Kluczowym słowem dla zrozumienia spektaklu Grzegorzewskiego jest konwencja. Jedna z pierwszych scen przedstawienia rozgrywa się na podwyższonym proscenium. Gdy Hermia, Helena, Lizander i Demetriusz zostają przymuszeni rozkazem Tezeusza do wypełnienia matrymonialnych zobowiązań, jesteśmy widzami XIX-wiecznej dramy mieszczańskiej. Dwór Tytanii to opera na koturnach: pozy, gesty, orszak elfów niczym corps du ballet. Wreszcie wyczyny grupy rzemieślników: przygotowywany przez nich spektakl to teatralna awangarda w krzywym zwierciadle, skontrastowana z teatrem dworskim symbolizowanym przez śpiewającego włoskie serenady (fałszywie, ale za to głośno) Tenora w zielono-różowym trykocie. Jest też portret widza: gdy dochodzi do wystawienia wielkiego dramatu o losach Tyzbe i Pirama skrzywiona Hipolita powtarza co chwila swoje "Nie lubię, gdy biedota się zamęcza". A kto jest reżyserem tego dramatu? Wzrok. Potrzeba patrzenia, obserwowania, chęć podglądania. Dlatego Oberon, władca elfów nosi ze sobą, niczym królewskie insygnium, gigantyczną gałkę oczną. Tutaj też zawiera się cała erotyka "Snu" - widz zawsze pogląda i zawsze bezczelnie czeka na "momenty", na nagość - nieważne - emocji czy ciała.

Styl ironiczny

Grzegorzewski w swoich kolejnych premierach staje się coraz bardziej ironiczny. "Sen nocy letniej" jest pełen humoru, widownia zaśmiewa się do łez. Ale ten śmiech się kończy, finał przedstawienia staje się boleśnie gorzki. Oto na scenie pojawia się Puk - narzędzie Oberona. Postać, która jako jedyna wymyka się konwencji. Beata Fudalej pluje, tupie, krzyczy, fika kozły, ale śmieszna nie jest. Raczej wściekła, agresywna, zła. Gdy jej Puk, który na samym końcu przedstawienia prosi o brawa i przeprasza za to, co złe - bardziej nienawidzi, niż przymila się do widza. Jest tym uosobionym pragnieniem wolności - jako jedyny w tym świecie, nie chce być clownem. Ale, jakby przez złośliwy żart, to właśnie jemu ta rola przypadła w udziale.

Powstał spektakl daleki od utartych metod interpretacyjnych. I, oczywiście, ściąga na siebie gromy. Bo przecież nie wiadomo o co w tym "Śnie" chodzi. Bo przecież miało być o elfach, ludziach i seksie. A jest o teatrze. Nawet doskonałe role Fudalej, Warzechy (Hermia), Jungowskiej (Helena), Żmijewskiego (Oberon), nie przekonają niechętnych. Zamiast obiecanych żartów i facecji - jakieś niewygodne zagadki. Tego widz Grzegorzewskiemu nie wybaczy. Zwłaszcza ten, który "lubi to, co zna".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji