Artykuły

Powrót widm

"Dziady" w reż. Krzysztofa Babickiego w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

W mijającym roku można zaobserwować wzmożone zainteresowanie literaturą romantyczną w polskim teatrze. ,,Dziady" doczekały się inscenizacji Wodzińskiego i pokazu Kleczewskiej, zbliża się premiera ,,Kordiana" w reżyserii Kaczmarka, Jarocki zainspirował się ,,Samuelem Zborowskim". Źródła tego zjawiska nie są tajemnicą. Teza Marii Janion o kresie paradygmatu romantycznego ostatecznie się zdyskredytowała. Smoleńsk, i to, co po nim, tak naprawdę nie zapoczątkował kryzysu polskości, ale rozognił istniejące od dawna problemy i konflikty. Nasila się - nieraz zbyt agresywna - retoryka czasopism prawicowych, mesjanistyczne nadęcie ,,Frondy", lewa strona z kolei pozostaje bezradna, nie radząc sobie z wywalczoną nowoczesnością. Pytania o polską tożsamość zawsze były najściślej związane z dziełami XIX-wiecznymi, więc nie dziwi nagły powrót do klasyków.

Na tle nowych spektakli szczególnie wyróżnia się katowicka inscenizacja ,,Dziadów". Krzysztof Babicki nie ucieka w jakikolwiek sposób w publicystykę, czy próbę rozdzielenia racji. Wykorzystał II, III i IV część utworu Mickiewicza, umieszczając je w przestrzeni niemalże pustej, pozbawionej większych dekoracji.

Początek spektaklu wyznacza scena obrzędu litewskiego święta, zademnostrowana jednak mało tradycyjne. Scenografia Brauna przedstawia tajemniczą scenerię, mogącą przywodzić na myśl miejsce syberyjskiego zesłania, ale też schronisko dla bezdomnych. Guślarz (Andrzej Warcaba) najpierw posługuje się tekstem z Ustępu cz. III. Opisuje wjazd do Rosji, a następnie słowami malarza Oleszkiewicza przewiduje zagładę. Jego głos wybrzmiewa w cichym otoczeniu snujących się współuczestników obrzędu, który dzieje się jakby od niechcenia. Bezdomność to również stan ducha: wszak carskie zesłanie nie tylko było karą fizyczną, ale i duchową - mieszkanie daleko od rodzinnego kraju wyjaławia równie skutecznie, jak ciężka praca. Widma jako takie się nie pojawiają. Słowne zaklęcia są wypowiadane chórem, ale w nastroju smutku. To mieszkańcy tego nieokreślonego miejsca przyjmują na siebie określone role, jakby szukając w sobie winy. Widmo Złego Pana przechodzi mimowolnie, Sowa akcentuje swoje cierpienie, wyjadając z trzymanego zawiniątka ziarenka, próbując jakby nasycić swoją nienawiść. Józio i Rózia przechodzą, nie mówiąc ani jednego słowa. Zosia (świetny epizod Natalii Jesionowskiej) najpierw górnolotnie i patetycznie uwodzi mężczyzn, a potem w rozpaczy rzuca się na podłogę. Nawet jeśli w ,,widmach" jest jakiś rys metafizyki, szybko ich ludzka strona sprowadza je do parteru. Pustka świata odartego z idealizmu przenosi się bezpośrednio na poczucie wspólnotowości, utrzymywanej tylko za pomocą agresji (jak świetnie pokazał to Wodziński w bydgoskich ,,Dziadach"), nie istnieje bowiem żaden inny punkt konsolidacji.

Z chwilą pojawienia się Upiora/Gustawa (Grzegorz Przybył), przedstawienie nabiera w pełni ciężkości. Pasterka (Anna Radzikowska) podchodzi do niego i czule go dotyka - pozostali agresywnie ją odrywają od tajemniczego przybysza. Mężczyzna w średnim wieku, jakim u Babickiego jest Gustaw, przypomina tylko w niewielkim stopniu dawnego romantycznego kochanka. Młodzieńczy żar ustąpił miejsca gorzkiemu doświadczeniu życiowemu. Przybył kreuje wiarygodną, wzbudzającą współczucie postać. Bohater wspomina dawną miłość bez sentymentu, godzi się z losem i szaleństwem minionych lat. Teraz zaciekle walczy o jakiekolwiek formy celebracji - dlatego broni zachowania obrzędu dziadów, traktuje cynicznie Księdza, przechodzi od form skrajnej ekspresji do cichego szeptu. Pasterka staje się jego Aniołem, towarzysząc mu w późniejszych partiach spektaklu. Romantyczne uczucie ostatecznie ostaje się w niejawnym, zrównoważonym związku dusz. W scenie więziennej postać Przybyła nuci tylko pieśń zemsty, szybko przechodzi w Małą Improwizację. Z kolei Wielka Improwizacja pokazuje w pełni gniew człowieka osamotnionego. Konrad (moment przemiany Gustawa nie ma większego znaczenia dla osobowości) kontynuuje swoje wyrzuty względem świata, który każe iść na kompromisy. Wydaje się, że nie chodzi nawet o realną władzę, którą chciałby mieć bohater Przybyła, ale o wrażliwość, która każe nieustępliwie żądać więcej w imię naruszonego ludzkiego poczucia człowieczeństwa. To wyrwanie postaci Konrada z kontekstu bojownika o wolność narodu i pokazanie jego osobistych lęków i emocji, skutkuje jedną z najlepiej skonstruowanych ról minionego roku.

Sceny zbiorowe u Babickiego nie aspirują do pokazania przekroju społecznego. I tak, wiodącą postacią sceny więziennej jest Konrad, cierpliwie słuchający opowieści o męczeństwie Polaków, opowiadanych przez dziwnie anonimowych współtowarzyszy. W ,,Salonie warszawskim" nie ma podziału na stojących po dwóch stronach barykady, jakby reżyser chciał pokazać, że dzielenie rodaków na tych, co są romantykami i nie są, jest bez sensu, skoro w każdym z nas tkwi ten pierwiastek. ,,Bal u Senatora" trzyma się całości tylko dzięki ciekawej roli Wiesława Sławika. Jego Senator to bezwzględny służbista, manipulator dyrygujący wszystkimi podwładnymi w myśl zasady ,,divide et impera". Szczerość bólu i cierpienia Pani Rollison (Violetta Smolińska) wprowadza w brutalny świat polityki akord ludzkiej niedoli. Mimo to scenom zbiorowym zabrakło oryginalnego konceptu, są zbyt klasyczne i poprawne.

Kontrapunktem dla Konrada jest Ksiądz Piotr (Andrzej Warcaba). Na początku jest Guślarzem, potem wypowiada w scenie ,,Salonu" kwestie Wysockiego. Jego widzenie świadczy o reprezentowanej postawie ideowej - kapłan jest ostoją usuniętych w cień wartości. Światu-scenie, przez większość czasu pustej, stara się nadać jakiś sens i znaczenie. Dlatego pewnie dzięki wrodzonemu posłannictwu nawiązuje nić porozumienia z Konradem. Takie poprowadzenie tej postaci bynajmniej nie jest uproszczeniem. Ostatnia scena w przedstawieniu, ,,Noc Dziadów", pokazuje daremność działań Księdza Piotra. Zostaje sam z Pasterką, gdy świat naokoło milczy.

Babicki w swoich ,,Dziadach" pokazał romantyzm, który nieodwracalnie tkwi w polskiej tożsamości. Widać to w inscenizowaniu starego obrzędu w schronisku, w celi Konrada, w wątpieniu i gniewie samego bohatera, w szczerym żalu pani Rollison, w pozbawionej dewocji pobożności Księdza Piotra, nawet w zmanierowaniu arystokracji z ,,Salonu". Demony romantyzmu wyłaniają się co i rusz z wszystkich kątów i zakamarków, niewidzialnymi ramionami zagarniając pustą przestrzeń. Obok roli Przybyła to największa zaleta katowickiego spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji