Artykuły

Kucówna i Łapicki grają Joyce'a

Rozmach, jaki Adam Hanuszkiewicz nadał działalności Teatru Małego w Warszawie (pełniącego funkcje kameralnej a jakże pięknej sceny Teatru Narodowego), jest zdumiewający. Ledwie ochłonęliśmy nieco z oszołomienia, spowodowanego daną na otwarcie Teatru wspaniałą "Antygoną", ledwie powitaliśmy dawno nie oglądaną Eichlerównę w "Zabawie w koty", a oto mamy już trzecią premierę - a zarazem nowe wydarzenie artystyczne w pełnym tego słowa znaczeniu. Pojawili się mianowicie na scenie Teatru Małego "Wygnańcy" Joyce'a w przekładzie Zofii i Lucjana Porembskich, w reżyserii Andrzeja Łapickiego (grającego też rolę Ryszarda Rowana), z Zofią Kucówną w głównej roli kobiecej. Partnerką Kucówny jest Joanna Sobieska, partnerem Łapickiego - Zdzisław Wardejn.

Oprócz nieszczęśliwej miłości, jaką autor "Ulissesa" żywił do Irlandii, miłości w osobliwy sposób przemieszanej z nienawiścią do ojczystego kraju, w którym nie mógł tworzyć, musiał więc zdecydować się na dobrowolne z niego wygnanie, drugą jego nieszczęśliwą miłością był - teatr.

Nie znamy pierwszej sztuki Joyce'a ("A Brillant Career"). Nie zachowała się - zniszczył ją prawdopodobnie sam autor. Wiemy tylko, że powstała pod silnym wpływem uwielbianego przez Joyce'a Ibsena. Ten wpływ znać także w drugim (i ostatnim) utworze Joyce'a, napisanym specjalnie dla teatru - "Wygnańcach". Niestety sztuka nie przyniosła głośnemu już wówczas skądinąd autorowi - upragnionego sukcesu. Padła jej nowojorska premiera w latach dwudziestych, padły późniejsze - podjęte już w latach sześćdziesiątych - próby wskrzeszenia jej na scenach niemieckich.

W Polsce z górą dziesięć lat temu oglądaliśmy "Wygnańców" w telewizji (ze Śląską, Holoubkiem i Hanuszkiewiczem, w reż. Gruzy), grał ich też przed laty jeden z teatrów pozawarszawskich. Ale dopiero obecne przedstawienie Teatru Małego wróży "Wygnańcom" zwycięstwo. Wszystko wskazuje na to, że nieszczęśliwa miłość Joyce'a do teatru została nareszcie przez teatr odwzajemniona.

Stało się to z dwóch powodów. Po pierwsze - Łapicki jako mądry reżyser wydobył z tekstu to, co w nim najważniejsze: uporczywą autorską obsesję (podejrzenie, że ukochana kobieta zdradza go z jego najlepszym przyjacielem), uwydatniając jednak w tym najbardziej osobistym, niemal intymnie autobiograficznym utworze Joyce'a jego akcenty ponadindywidualne, ogólnoludzkie. Więc: problem lojalności w ogóle, problem swoistego tabu, jakim życie prywatne jednostki powinno być dla innych, choćby najbliższych: wreszcie problem samotności, samotności pojętej zresztą nieco szerzej niż zwykle się to rozumie - mianowicie jako sytuacji, w której człowiek staje się wygnańcem we własnym kraju i w kręgu osób kochanych.

Nb. w sztuce owo "tabu" życia prywatnego bywa ustawicznie naruszane - zgodnie z dość naiwną filozofijką autora - zwłaszcza przez Ryszarda Rowana, pisarza irlandzkiego, głównego bohatera utworu a zarazem "alter ego" Joyce'a. Ale tutaj wkraczamy już w dziedzinę psychopatologii, doskonale zresztą zaznaczonej w grze Łapickiego i Kucówny. Uratował więc dla sceny "Wygnańców" nieomylny ołówek reżysera, zarazem adiustatora przekładu; ów ołówek zwykle groźny, lecz w tym wypadku zbawienny.

Drugi powód, dla którego "Wygnańcy" - trzecia z kolei premiera Teatru Małego - są trzecią z kolei rewelacją sceniczną, to - aktorstwo.

Zofia Kucówna jest artystką, której każda kreacja pozostawia wrażenia niezapomniane, jeśli więc powiem, że rolą Berty w "Wygnańcach" zauroczyła widownię do tego stopnia, że wstrzymywało się oddech, żeby nie uronić ani jednego gestu, ani jednego spojrzenia, ani jednej chwili milczenia aktorki, nie będzie to ostatecznie niczym specjalnie zaskakującym. A przecież koniecznie muszę podkreślić momenty dramatu, które Kucówna przejmująco wygrywa właśnie milczeniem, muszę też wspomnieć o kilku kwestiach wypowiedzianych szeptem, jakiego od lat już chyba nie słyszałem w teatrze.

Muszę też wspomnieć o samym sposobie poruszania się Kucówny po scenie (scena Teatru Małego, umieszczona pośrodku widowni, daje świetne pole do wygrania wielu niuansów sztuki właśnie sposobem poruszania się aktora), muszę na koniec wspomnieć o zachwycająco rozegranej sekwencji z bukietem róż. Ta sekwencja godna jest osobnej i obszernej analizy. Berta w "Wygnańcach" - to wielka kreacja wielkiej artystki.

Andrzej Łapicki, obarczony z woli autora trudniejszym chyba niż Kucówna zadaniem nie tyle artystycznym, ile psychologicznym (Ryszard Rowan to bohater raczej "trudny", nie budzący sympatii), osiągnął swym kunsztem aktorskim rzecz niemal nieosiągalną: mimo wszystko budził sympatię, nie zatracając przy tym bynajmniej antypatycznych cech odtwarzanej - a raczej stwarzanej przez siebie postaci. To także wielka kreacja. A partnerzy tych dwojga wielkich: Sobieska i Wardejn, godni są najwyższego uznania. Oglądaliśmy kwartet aktorski, zinstrumentowany niemal muzycznie, w którym ani jedna nuta nie zabrzmiała fałszywie.

Dzięki Zofii Kucównie, Andrzejowi Łapickiemu i ich partnerom, James Joyce odniósł na scenie Teatru Małego po raz pierwszy zupełne zwycięstwo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji