Z ziemi niczyjej do ziemi niczyjej
Któż nie pamięta tych dyskusji, ciągnących się do świtu, burzliwych, bolesnych. Wyjechać. Nie wyjeżdżać. Emigrować - dlaczego? Zostać - po co?
"Trzeba ryć!" - woła ze sceny orędownik wytrwania w walce podziemnej. Patetycznie wymachuje... dziecięcym kubełkiem i łopatką do piasku. Publiczność wybucha śmiechem. A jest to publiczność szczególna, złożona przeważnie z sympatyków Teatru Ósmego Dnia, z widzów, którzy - podobnie jak członkowie zespołu - sami "ryli" i wołali, że "trzeba". Teraz śmieją się z siebie, z własnych, nie tak znów odległych dramatów. A więc także z owych wyjazdów.
Jak wiadomo, Teatr ósmego Dnia w połowie lat 80. ruszył śladem tysięcy emigrantów, co w spektaklu obrazuje kapitalna scena przedzierania się przez żelazną kurtynę. Z wyżebranym paszportem, na hulajnodze, komicznym aeroplanem "domowego wyrobu" - Polacy uchodzą z kraju.
Bo jakie trwać tutaj, gdzie za szybami przybrudzonych okien majaczą usta rozwarte do krzyku? Ale jakże potem żyć - tam, gdzie postępowi intelektualiści, w apaszkach pod szyją wciąż jeszcze zapatrzeni są w "światło ze Wschodu"? Jakże żyć kątem, chyłkiem, walcząc o miejsce noclegowe "pod schodami", w żałosnym, bezskutecznym wysiłku, by poruszać się "z większą godnością", by sprostać dziennikarzom i kamerom, wyjaśnić to, czego wyjaśnić nie sposób?
Jak żyć tutaj i jak żyć tam, skoro wszędzie rozciąga się "ziemia niczyja", zawalona gruzem wiar, systemów, wartości?
Szydercza autoparodia rozwesela widownię. Rozlega się śmiech głośny, szczery, wyzwalający. Potem milknie, na sali zapada skupienie, bo w spektaklu pojawia się gorycz, może nawet rozpacz? Albo ciepły, pełen zadumy liryzm - jak w pięknym obrazie powrotu do kraju. Po zawieszonej nad sceną linie, suną rozpięte parasole, przy rączkach umocowane są małe walizeczki, suną a raczej tańczą w takt muzyki... I po chwili znów jadowita ironia: to wizja Polski dzisiejszej. "Orłom korony dohaftowuję! Szpony pozłacam!" wykrzykuje jeden z bohaterów. "Jezus Maria! Jak ja to wytrzymam!" lamentuje drugi. W spektaklu humor wciąż miesza się z goryczą, pesymistyczna refleksja ze złośliwą obserwacją.
Nic nie jest jednoznaczne. Nawet finał. W opuszczonej już przez aktorów przestrzeni unosi się wielki, bajecznie kolorowy balon. Symbol podniebnych podróży? Tęczowych nadziei? Czy może raczej nadziei złudnych, które niczym balon pękają po nakłuciu byle szpilką?
Bo czyż nadzieja przystoi mieszkańcom "ziemi niczyjej"?
To ważne, że w mądrym, przejmującym, wysnutym z osobistych doświadczeń przedstawieniu nie wszystko zostało dopowiedziane do końca. Ale może najważniejsze - że Teatr Ósmego Dnia znów przemówił.