Artykuły

Piękni, młodzi

Obaj odeszli cicho, w przeciągu kilku miesięcy, bez medialnego szumu. A przecież obaj, choć w różnym okresie, byli w szczecińskim teatrze ważnymi, przyciągającymi uwagę postaciami. Pierwszy z nich, Karol Gruza, zmarł po ciężkiej chorobie jesienią minionego roku; miał 55 lat. Drugi, Aleksander Gierczak, odszedł w tym miesiącu; również przedwcześnie - miał lat 68. Aktorów wspomina Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

W redakcyjnej szafie mam duży, biały karton. Ze zdjęciami. Prawdziwymi. Na papierze. Sporo ich. Niektóre są kolorowe, ale większość czarno-biała. Choć czas, o którym mówią, nie byt czarno-biały. Chciałbym pokazać niektóre z nich. Wydobyć je z mojego dziennikarskiego archiwum, ale i z archiwum pamięci.

OBAJ odeszli cicho, w przeciągu kilku miesięcy, bez medialnego szumu. A przecież obaj, choć w różnym okresie, byli w szczecińskim teatrze ważnymi, przyciągającymi uwagę postaciami. Obaj zapowiadali się ciekawie, i w obu przypadkach można mówić o niespełnieniu.

Obaj byli aktorami Teatru Polskiego w Szczecinie.

Pierwszy z nich, Karol Gruza, zmarł - po ciężkiej chorobie -jesienią minionego roku; miał 55 lat. Drugi, Aleksander Gierczak, odszedł w tym miesiącu; również przedwcześnie - miał lat 68.

Na zdjęciach z mojego białego kartonu pozostali takimi, jakimi ich zapamię ten najlepszy chyba dla nich na scenie czas: piękni, młodzi.

Karol Gruza (tu: z Katarzyną Bieschke) jest na tej fotografii nie tylko młody, ale i piękny. Ma lat 25. Jest rok 1980. W "Romeo i Julii" - w reżyserii ówczesnego dyrektora teatru Janusza Bukowskiego - gra Romea. Julią jest Ewa Wrońska.

Pamiętam rozmowę z Bukowskim (a byłem w wieku Gruzy),

który tłumaczył mi, czemu akurat tych dwoje wybrał na parę arcykochanków. Wrońska - mówił - jest mniej dziewczęca niż Julia u Szekspira, ale do tej roli potrzebuję takiej właśnie aktorki: nie nastolatki, a kobiety. Gruza - żarliwy, młodzieńczy - będzie się z nią znakomicie uzupełniał.

Nie wszystko się sprawdziło, ale przedstawienie było ładne - takie jasne, czyste. Między innymi za sprawą głównych ról (Romeo pozostał jednym z większych osiągnięć Gruzy, Wrońska - o ile wiem - rzuciła aktorstwo, zamieszkała w Poznaniu). Rekomendowałem więc szczecińskiego "Romea i Julię" do udziału w toruńskim Festiwalu Teatrów Polski Północnej.

Traf chciał, że w tymże spektaklu - przyjaciela Romea, Merkucja - grał Aleksander Gierczak.

Ale zdjęcie z białego kartonu przedstawia Gierczaka w innej roli. To zresztą nie rola jeszcze, a próba do niej (tzw. czytana, co widać). Jest rok 1977. Zdaje się, że wiosna, bo premiera "Księcia Niezłomnego", do której szykują się widoczni na zdjęciu - od lewej: reżyser Bohdan Cybulski, odtwórca tytułowej roli Andrzej Wichrowski, i Gierczak właśnie - odbyła się, dość nietypowo - w lipcu. Siedzą, rozmawiają, palą papierosy. Gdzie to jest? Chyba w sali Bogusława na zamku. Tam zresztą przedstawienie zostało zrealizowane.

Było bardzo dobre. Przyjęte wprawdzie nieufnie przez szczecińską prasę, za to bardzo chwalone w kraju. Cybulski zapowiadał się świetnie, ale też umarł młodo (mając 55 lat), Wichrowski zagrał w Szczecinie sporo dużych ról, lecz gdy Cybulski, współpracujący - jako reżyser - z teatrem Bukowskiego, odszedł do Opola - poszedł za nim, i tam jego talent rozwinął się jeszcze. Dziś jest gwiazdą u Jaracza w Łodzi.

A Gierczak? W "Księciu Niezłomnym" grał - na zmianę z Jerzym Bończakiem - Brytasza, giermka-błazna. Bończak w Szczecinie bywał jednak rzadko, Gierczak jako Brytasz nie ustępował mu wyrazistością. A nie była to rola łatwa: nie tylko dlatego, że istotna dla przesłania tej inscenizacji, ale i - po prostu - wymagająca dużej sprawności fizycznej.

Rok 1977 był dla Aleksandra Gierczaka dobrym rokiem: dostał w nim nagrodę na Przeglądzie Teatrów Małych Form w Szczecinie (m.in. za "Zabawę" Mrożka). Gierczak w ogóle małe formy lubił. Dziesięć lat wcześniej - a więc jeszcze jako student PWST w Krakowie - otrzymał nagrodę na Przeglądzie Małych Form we Wrocławiu. To była adaptacja prozy Lagerkvista "Karzeł". Musiała ona - proza i nagroda - wiele dla młodego aktora znaczyć, bo amatorski teatr, jaki prowadzić będzie ze studentami we Wrocławiu, nazwie właśnie "Karzeł".

Był Gierczak typem barwnym i duchem niespokojnym, w teatrze miał odpływy i przypływy, w życiu też. Przeszedł przez wiele scen w kraju: Polski we Wrocławiu, Rozmaitości w Krakowie, Opole, Płock. Ale ze Szczecinem był związany najmocniej. I z Teatrem Polskim, gdzie występował - z przerwami - ponad ćwierć wieku; próbując też czasem samodzielnej reżyserii - w Teatrze 13 Muz.

Najlepiej chyba sprawdzał się w klasyce - tej "klasycznej"

Katarzyna Bieschke i Karol Gruza (Szekspir, Słowacki, Mickiewicz), lecz i współczesnej (Gombrowicz, Mrozek). Ale jego role bywały drapieżne, czuło się w nich ton zaczepki, wyzwania. A i w życiu też nie był mu on obcy. Pamiętam przenikliwe, świdrujące spojrzenie, gdy w jakiejś rozmowie nie przekonałem go do swych racji. Głównych, ważnych ról Aleksander Konrad Gierczak - bo od czasu jakiegoś używał dwóch imion - nie zagrał jednak. Zabrakło czegoś czy może czegoś było za wiele?

Karol Gruza wydawał się natomiast jakby namaszczony na gwiazdę - jemu musiało się spełnić! Już jako chłopak wystąpił z powodzeniem w filmie Barbary Sass "Dziewczyna i gołębie" (1973) - u boku Andrzeja Seweryna i Jadwigi Jankowskiej-Cieślak. Ale na ekranie pojawił się raz tylko jeszcze: w "Akcji pod Arsenałem".

Teatr też lubił go najbardziej w młodości - i za młodość efektowną, pełną uroku, romantycznego błysku. Ale umiał jej nadać ton głębszy - taka była rola Koryfeusza w "Antygonie". Młodzieńców "od Szekspira" grał jednak częściej: prócz Romea był Kamilio w "Zimowej opowieści" oraz Claudio w "Miarce za miarkę"; dojrzewając zagrał Alfreda w "Mężu i żonie"

Fredry, z wiekiem - Sędziego w "Panu Tadeuszu". Cechowała go kultura gry, wrażliwość; lecz uroda oraz delikatność połączona z siłą - czyniące zeń w najlepszym okresie nie amanta może, ale jakby wzór młodego mężczyzny (bywało, pomachał do dziewcząt na widowni, czym wzbudzał w nich wielkie bicie serc) - nie znajdywały dla siebie dobrego ekwiwalentu w późniejszych latach. Brakło ról na tę jego nową miarę, brakowało scenicznych spełnień. W przemianę sceniczną Gruzy włączyła się też choroba - zmieniał się, mroczniał. Pamiętam jego masywną sylwetkę w "Wyzwoleniu" (2010): cień dawnej świetności, ale też jakby autoironiczny komentarz do tego, co jasne, romantyczne, minione.

Pamiętam też jednak co innego: rok 1978, i mój pierwszy wywiad z aktorem - a raczej grupą młodych aktorów Teatru Polskiego. Był wśród nich i Gruza. Pełen pasji i żarliwości, z którą widywałem go potem na scenie. Wywiad się nie ukazał. Był zbyt żarliwy, krytyczny wobec ówczesnej rzeczywistości - więc może i naiwny? Nie wiem, czy Karol Gruza o nim w ogóle pamiętał, zanurzając się w swoim zmierzchu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji