Artykuły

Dachowce w "Romie"

Ten musical to legenda Broadwayu. W Londynie nie schodził z afisza przez 21 lat. Polski spektakl będzie jednym z najdroższych w historii. Jego koszt to 2,5 mln złotych.

Wojciech Kępczyński, dyrektor Muzycznego Teatru "Roma" w Warszawie i jednocześnie reżyser spektaklu, zaczął dobierać obsadę do "Kotów" prawie rok temu. Obejrzał kilkaset nagrań wideo, przejrzał setki CV, odbył tysiące rozmów telefonicznych, zorganizował konkurs dla wykonawców. Odrzucił prawie tysiąc propozycji.

Natalię Wojciechowską (20) zobaczył po raz pierwszy na castingu. - Pomyślałem, że to dobry materiał na musicalową gwiazdę. Nie dość, że wspaniale tańczy (balet klasyczny i taniec modern), to jeszcze świetnie śpiewa. To urodzona aktorka.

Ewę Lachowicz (24) wyłowił w Gdyni. Grała w musicalu "Sen nocy letniej". Dostrzegł w niej: niesamowity głos, wdzięk sceniczny i talent dramatyczny.

Patrycję Wódz znał dobrze, bo grała już w przedstawieniach "Romy". - Trzeba widzieć, jak porusza się na scenie - mówi. - To jej żywioł. Ona widza uwodzi.

W czerwcu Wojciech Kępczyński zaprosił wybrany przez siebie zespół (ponad 40 osób) na dwutygodniowe warsztaty teatralne. Chciał się im przyjrzeć, wniknąć w ich osobowości. Dostosować ich charaktery do ról, które miał do rozdania.

Kochani, ten musical zagracie sami sobą

- Musical będzie dokładnie taki jak wy - powiedział Kępczyński. I obserwował młodych aktorów. Każdy otrzymał taką rolę, o jakiej marzył. Romantyczny skrzypek po szkole muzycznej dostał więc rolę kota filozofa, a nieśmiała, zamknięta Ewa - rolę dokładnie takiej samej kotki Demeter. Dwoista Natalia - raz wycofana i chłodna, kiedy indziej rockandrollowo rozrywkowa, została kotką Wiktorią, którą autor libretta T.S. Eliot obdarzył takimi cechami. Bo, tak naprawdę, rzecz niby dzieje się wśród kotów dachowców, na barce, na śmietniku, ale... dotyczy spraw ludzkich. Jest więc miłość - romantyczna i toksyczna. Pojawia się problem przemijania, śmierci, przebaczenia.

- Ta sztuka ma dla nas walor psychodramy - mówi Natalia. - Przeżywamy w niej prawdziwe życie. Wchodzimy głęboko w rolę. Nawet zwracamy się do siebie, używając imion odgrywanych przez nas kotów.

Jak zrobić z siebie kota, czyli przestań być człowiekiem

W czerwcu zaczęły się próby wokalne i treningi w sali baletowej. Codziennie po kilkanaście godzin. Okazało się, że naprawdę wcale nie jest łatwo zostać kotem.

Na początku w pasie przywiązano nam sznurki - opowiada Ewa. - Żebyśmy mieli świadomość, że przez cały spektakl będziemy mieli ogony. Ale ten patent się nie sprawdził. Sznurki były zbyt elastyczne. Nie zachowywały się jak ogony doszyte do kostiumów śmieje się Patrycja.

Najtrudniejsze były jednak pierwsze zajęcia z choreografem. Ustawiono nas w sali baletowej naprzeciwko luster - opowiada Patrycja, krztusząc się ze śmiechu. - Choreograf kazał nam przejść po przekątnej sali. Mieliśmy poruszać się jak koty. Widzieliśmy swoje odbicia. My, tacy poważni ludzie, aktorzy u progu kariery, w komicznych pozach. Przeciągamy się, wypinamy, łasimy... Bardziej to jednak przypominało kołyszący chód kaczki, dostojny bociana... tylko nie kota.

Dyrektor wezwał na pomoc choreografa z Poznania - Damiana Kacperskiego, który grał kiedyś w niemieckiej wersji "Kotów". A ten pouczał bez pardonu: "Macie być kotami non stop! Tak jak dachówce musicie stać, chodzić, tak jak one musicie się obejrzeć. Zwróćcie uwagę na łapy, głowę, miny. Musicie reagować tak jak one".

Po wielu treningach grzmiał: "Chodzicie jak koty, stoicie jak one, już wiecie, jak ustawić ręce-łapy, ale dlaczego z chwilą, gdy musicie przebiec przez scenę, znów jesteście ludźmi?!". Więc powtarzali aż do skutku.

Kto to jest Demeter, czyli poranna rozgrzewka

Natalia przychodzi pierwsza na poranną rozgrzewkę. Starannie umalowane oko, zmatowiona pudrem twarz. W ruchach precyzja i opanowanie. Nawet w czasie przerwy w treningu robi asany, ćwiczenia rozciągające.

W musicalu gra kotkę Wiktorię. To kociaczek księżniczka. Zwinna, leciutka, w tańcu i prawie nie dotyka ziemi. Puszy się z powodu swojego śnieżnobiałego futerka. Ale od czasu do czasu chciałaby rockandrollowo poszaleć.

Patrycja - seksowne ciuchy, różowy podkoszulek, błyszczący kolczyk w pępku - rano wbiega na trening w ostatniej chwili. Gra rolę Bombaluriny, kociej seksbomby. Pewna siebie, uwodzicielska, dojrzała.

Ewa - bez śladu makijażu, zaspana, trochę nieobecna (urok małej dziewczynki), na rozgrzewkę dociera ostatnia. Po godzinie jej twarz lśni od potu. Szybki, płytki oddech. Krótka przerwa. Łyk isostaru. Ze zmęczenia nie może ustać w miejscu. Tłumaczy, że to ogromny wysiłek - śpiewać pełnym głosem przy napiętych mięśniach. I tańczyć na pograniczu akrobacji. A taka jest właśnie rola Ewy.

Demeter, którą gra, to młoda kotka, która przeżyła piekło. Zgwałcił ją kocur - bandyta Machiawel. Dlatego Demeter jest spięta. Spodziewa się najgorszego. Wyczuwa obecność oprawcy. W jej gestach, w zachowaniu widz musi dojrzeć lęk, niepewność, czujność.

Kto to jest Sierściuch, czyli krew, pot i łzy

Ile godzin treningów dziewczyny mają już za sobą? Wolałyby nie liczyć. - Po co się dołować? - mówi Patrycja. - Było tego tak dużo, że lepiej o tym nie wiedzieć - dodaje Ewa. - Pół roku wyjęte z życiorysu.

Każdego dnia to samo, w piątek i świątek, oprócz poniedziałków. Codziennie: start o godzinie 10 rano. Aktorzy przebierają się w garderobach w treningowe ciuchy. Stretchowe kostiumy, ciepłe getry, baletki. W sali baletowej czeka już choreograf. Pół godziny intensywnej rozgrzewki przy drążkach. Piruety, wymachy nóg, skłony - 16 razy to samo. Potem inna figura - 20 razy. Ktoś narzeka na kręgosłup, inny jęczy: "będę miał pośladki jak z żelaza!". Komuś dokucza ból w nadgarstkach, innego boli kostka. Koszulki mokre od potu.

Przed jedenastą przychodzi dyrektor, dwoje choreografów od tańca, choreograf-kaskader, pianista, konsultant od emisji głosu. Dyrektor lubi, na dobry początek, sprzedać jakąś anegdotę. Tym razem o mailach, które dostaje do fanów musicalu z Londynu. - Kochani - mówi z uśmiechem - jakiś przerażony fan musicalu pyta: Sierściuch? Ależ...! Co to za kot?! Jego nie ma w libretcie! No jasne, że nie ma. Nie znajdzie też w angielskim oryginale naszej polskiej Fantazji i Fraszki. Żywiołowy śmiech. Dyrektor klaszcze w dłonie. - Proszę państwa! Zaczynamy od pierwszej sceny!

Momentalnie na podłodze kłębowisko kotów. Prężą się, wyciągają szyje, grzbiety. Mają kocie miny. Łaszą się do najstarszego kota, protoplasty rodu - Nestora. Śpiewają pieśń do księżyca, tęsknie patrząc w jego żółtą tarczę (na próbie jest to tylko tarcza zegara powieszonego nad drzwiami).

Potem aż do znudzenia powtarzają kolejne sekwencje. - Tu więcej emocji - poucza reżyser. Choreograf poprawia taniec. Konsultant od emisji czuwa nad frazą i oddechem.

Próba trwa do 14, z półgodzinną przerwą na obiad. Od 18 aż do późnej nocy kolejny trening. A w poniedziałki... - Mamy wolne - mówi Ewa.

- Śpię do trzeciej po południu, odsypiam. Bo codziennie kładę się spać o drugiej w nocy, rozbudzona po wieczornych treningach nie mogę zasnąć.

- Ja w poniedziałki jestem do niczego - narzeka Patrycja. - Mam ochotę odpocząć, zrobić coś niezwykłego, ale nic mi nie wychodzi. Dzwonię do domu do Szczecina. Bardzo tęsknię za swoją rodziną. A od czerwca zeszłego roku do 17 marca nigdzie nie mogę się ruszyć z Warszawy.

- Ja już straciłam rachubę czasu - mówi Natalia. - Po próbach pracuję w dziale public relations "Romy".

Gdzie kończy się scena, a zaczyna życie?

Premiera 10 stycznia. A potem, każdego dnia przed południem próby, wieczorami występy. W soboty dwa spektakle. Szybkie życie, zamknięty świat. Nic dziwnego, że wszyscy w zespole zaprzyjaźnili się ze sobą. Jest też kilka "kotowych" par. Ewa znalazła tu miłość.

- Ale może lepiej o tym nie pisać - zastanawia się. - W Gdyni miałam kogoś. Myślałam o nim poważnie. Miały być zaręczyny. Nie chcę, by ktoś pomyślał, że skaczę z kwiatka na kwiatek... A serce nie sługa. Marcin wytrwale mnie zdobywał.

Natalia słucha koleżanki i uśmiecha się tajemniczo. Ich życie jest jak barwna chwila. Żywot motyli. Zaciera się granica między fantazją a zwykłą rzeczywistością. - Świat wokół? Inne życie? Inni ludzie? Jest tylko musical. Nie ma nic innego! - deklarują dziewczyny.

- Nie warto rozpraszać energii - twierdzi Natalia. - Martwić się, co będzie kiedyś. Trzeba żyć tu i teraz.

Intensywnie. Wtedy na pewno osiągniemy sukces.

- Kiedyś przyjdzie taki czas, że wypalimy się - zastanawia się Ewa. - Ale wolę o tym nie myśleć. Za 20 lat będę już wiedziała...

- Jest jeszcze bliższa rzeczywistość. Zagramy dwadzieścia spektakli - mówi Patrycja. - I zaczniemy się zastanawiać, jak nie popaść w rutynę. Ale jestem pewna, że ciągle będziemy pracować twórczo. Założę się, że w marcu zagramy lepiej niż w styczniu.

- Pracować twórczo... - jedna przez drugą precyzują myśl - czyli dopracować szczegóły, detale, lepiej zaakcentować gesty, głębiej wejść w rolę. Bo odegranie roli to coś więcej niż teatralna sztuczka.

Dobrze o tym wiedzą. W końcu każda, grając swoją rolę, odkryła u siebie coś nowego, z czego dawniej nie zdawała sobie sprawy.

- Grając Demeter, zrozumiałam, że ja też jestem naszpikowana lękiem - wyznaje Ewa. - Tylko skąd u mnie ten lęk? Sama nie wiem.

- A ja dzięki roli Wiktorii - mówi Natalia - zaakceptowałam swoją dwoistość. To, że jednego dnia jestem zamknięta w sobie i zachowawcza, a drugiego - szalona, pełna zwariowanych pomysłów.

- A ja na scenie jestem zupełnie inna niż w życiu - śmieje się Patrycja. - Pokazuję to, co zazwyczaj chowam bardzo głęboko.

I przyznaje, że ona, z natury nieśmiała, nieraz chciałaby w życiu, jak Bombalurina na scenie - podejść do chłopaka, który jej się podoba, zaczepić go, sprowokować do rozmowy... Nie potrafi. Ale na scenie wszystko jest możliwe. To prawdziwa magia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji