Artykuły

Scena staje się salą sądową

Czy artyści, zajmując się sprawami kryminalnymi, gonią za sensacją, czy szukają tematu na współczesny moralitet? - pyta Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.

W sobotę premiera "Kto zabił Alonę Iwanowną?" Michała Kmiecika w stołecznym Teatrze Dramatycznym. Nawiązanie do bohaterki "Zbrodni i kary" Dostojewskiego, zamordowanej przez Raskolnikowa, jest jednym z wątków spektaklu, którego główną bohaterką jest jednak Jolanta Brzeska.

To jedna z założycielek Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, broniącego mieszkańców zagrożonych eksmisją i podwyżką czynszu. Spalone zwłoki kobiety znaleziono 6 marca 2011 r. w Lesie Kabackim. Była w sporze z właścicielami kamienicy, którzy po latach odzyskali do niej prawa. Śledczy brali pod uwagę samospalenie i morderstwo.

Dwutonowy stempel

- Zająłem się tematem, bo sprawcy nie są ustaleni, media zaś przestały się tym interesować - mówi "Rz" Michał Kmiecik (1992), dramatopisarz i reżyser. - Uważam, że na scenach publicznych trzeba mówić o najważniejszych kwestiach społecznych. A zagadnienia, gdzie mieszkamy, czy nie grozi nam za wysoki czynsz i eksmisja, należą obecnie do fundamentalnych.

Tę problematykę Michał Kmiecik podjął po raz pierwszy w spektaklu "Karabiny pana Youdego. Dobry człowiek z Hubei" o deweloperach, którzy przejmują ziemię pod budowę domów z naruszeniem prawa. Spektakl wrocławskiego Teatru Polskiego był prezentowany podczas Europejskiego Kongresu Kultury w 2011 r.

- Kiedy zastanawiałem się, jak pokazać dramat Jolanty Brzeskiej, pojawił się pomysł, by zderzyć ją ze "Zbrodnią i karą"; powieść będzie jednym z elementów scenariusza, zaczerpnąłem z niej tytuł - wyjaśnia reżyser. Arcydzieło Dostojewskiego również miało genezę w doniesieniach prasowych. Rosyjski pisarz przeczytał o mężczyźnie, którego skłoniła do zabójstwa bieda i przekonanie, że jest osobą wyjątkową. Uważał, że nie jest zbrodniarzem, tylko ofiarą swoich czasów. Artyści mówią, że podejmują tematy sądowe, gdy zawodzi wymiar sprawiedliwości.

Z tych powodów Teatr Wybrzeże wystawił w 2006 r. sztukę "Kiedy przyjdą podpalić dom, to się nie zdziw" [na zdjęciu] Pawła Demirskiego. Sprowokował go dramat w łódzkiej fabryce lodówek Indesit. 21-letni mężczyzna został zmiażdżony w trakcie pracy przez dwutonowy stempel hydrauliczny. Załoga zareagowała samosądem na kierowniku; żona robotnika poroniła. Dziennikarskie śledztwo i kontrola Państwowej Inspekcji Pracy ujawniły szereg naruszeń praw pracowniczych.

- W moim tekście żona ofiary poszukuje prawdy, którą rozmywają pracodawcy - mówił Paweł Demirski w jednym z wywiadów. - Zbierając materiały, spotykałem młodych ludzi, dorabiających w fabryce. Szef mówił im: "nie stawiaj się, bo zaraz wylecisz". A mimo to cieszyli się, gdy mogli zarobić 800 zł. Z nadgodzinami! Uważam, że problem nie dotyczy tylko robotników. Dlatego nie atakuję żadnej konkretnej firmy, opowiadam o nienormalnej sytuacji na polskim rynku pracy.

Ludzie z dołów

W 2003 r. "Wampir" Wojciecha Tomczyka powrócił do jednej z najgłośniejszych spraw kryminalnych PRL dotyczącej poszukiwań seryjnego mordercy na Śląsku w latach 60. i 70. Sztuka była wielokrotnie wystawiana, doczekała się realizacji w Teatrze TV i powtórek.

- Zająłem się "śląskim wampirem", ponieważ nie miałem wątpliwości, że uznani za winnych bracia Zdzisław Marchwicki i Jan Marchwicki padli ofiarą mordu sądowego - mówi Wojciech Tomczyk. - Poszlak dostarczył mi pułkownik N., który przesłuchiwał mnie, kiedy byłem oskarżony o "obalenie ustroju socjalistycznego". Próbował mnie zastraszyć, wrzeszcząc, że to on jest autorem głównej tezy oskarżenia, po którym Marchwiccy zostali skazani na najwyższą karę.

W PRL i III RP występowano w obronie wszystkich niesłusznie skazanych, a w przywrócenie dobrego imienia braci Marchwickich i ich rodziny nie zaangażował się nikt.

- Stało się tak, ponieważ pochodzili ze społecznych dołów, a Jan był homoseksualistą -mówi dramatopisarz. - Milicja Obywatelska musiała odnieść sukces, sprawa nabrała bowiem charakteru politycznego, gdy zginęła bratanica Edwarda Gierka, I sekretarza PZPR. Marchwiccy byli kozłami ofiarnymi. Uruchomiono przeciwko nim machinę propagandową. Powstał m.in. film "Anna i wampir". Musiałem w tej sprawie zabrać głos.

Teatr musi drażnić

We współczesnej dramaturgii europejskiej największym echem odbiła się sprawa Włocha Roberto Zucco. Zamordował rodziców, bo nie chcieli pożyczyć mu samochodu. Potem ofiarą padł oficer, który chciał go aresztować. Uznany przez sąd za psychicznie chorego, uciekł ze szpitala i grasował we Francji, gdzie dopuścił się licznych włamań i gwałtów. Niewykluczone, że dokonał też kilku morderstw. Złapany, popełnił samobójstwo. Próby obrony podjął się francuski dramaturg Bernard-Marie Koltes w sztuce "Roberto Zucco".

- Kolts spojrzał na społeczeństwo jak na agresywną masę, która męcząc się sobą - zabija - mówił "Rz" Krzysztof Warlikowski, autor najsłynniejszej polskiej inscenizacji, w poznańskim Teatrze Nowym. - Aktorki będące matkami buntowały się na próbach "Roberta Zucco", mówiąc, że to apologia mordercy. Potem zrozumiały, że Koltes pokazuje problemy ludzi, ich wewnętrzny krzyk. Można powiedzieć, że tekst jest jednostronny. Ale teatr nie może pokazywać życia wprost. Jest metaforą. Nie musi nazywać. Prowokuje, drażni, rozdrapuje problem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji