Artykuły

Lubię wyzwania

- Najbardziej boję się złej literatury, sztuki marnie napisanej. A jeżeli sztuka jest dobrze napisana, ale postać nie dla mnie, to z rozkoszą mierzę się z takim zadaniem, bo lubię wyzwania - mówi DOROTA KOLAK, aktorka Teatru Wybrzeże w Gdańsku.

Rozmowa z DOROTĄ KOLAK, aktorką teatralną, serialową i filmową:

Niezwykle popularna i ceniona aktorka. Od 1982 roku związana z Teatrem Wybrzeże w Gdańsku. Na koncie ma wiele nagród, ze Srebrnym Krzyżem Zasługi i Srebrnym Medalem Gloria Artis. Na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni otrzymała nagrodę za najlepszą drugoplanową rolę kobiecą w filmie "Jestem twój". Zagrała w 10 filmach kinowych, 9 serialach i blisko 90 ról teatralnych i telewizyjnych. Obecnie oglądamy aktorkę w "Barwach szczęścia" i Przepisie na życie". W Gdańsku, Sopocie i Warszawie gra w sztuce "Seks dla opornych", która jest hitem repertuarowym. Prowadzi zajęcia z aktorstwa, plastyki ruchu, form i stylów ruchu scenicznego na wydziale wokalno-aktorskim Akademii Muzycznej w Gdańsku.

Co pani robi w wolnych chwilach?

- Robię wiele rzeczy, które najczęściej związane są z... pracą, czyli chodzę do teatru, do kina, czytam, przygotowuję się do zajęć ze studentami. I spaceruję, spaceruję, bo to uwielbiam, zwłaszcza nad morzem...

Ciekaw jestem, jak wygląda dom i życie w nim trojga ludzi, z których jedno jest aktorką pracującą w Gdańsku i Warszawie, drugie (córka) jest aktorką we Wrocławiu, a pan domu mieszka i pracuje w Kaliszu, gdzie jest dyrektorem teatru?

- W przypadku naszej rodziny życie domowe w ogóle nie wygląda standardowo. Jeżeli zdarza się, że zjeżdżamy się do domu, to robimy wszystko, żeby wyjechać na Kaszuby do naszego rekreacyjnego domku, gdzie mamy łódkę. Wypływamy na jezioro, chodzimy po lesie, zbieramy grzyby, coś razem gotujemy, a wieczorem mamy bankiet z przyjaciółmi. W domu spotykamy się raczej świątecznie, bo są to rzadkie chwile.

Nie ułatwia to wam życia...

- Ale niezwykle urozmaica. Jestem w nieustannej mobilizacji zawodowo-podróżniczej, co jest ekscytujące. Lubię podróżować pociągiem i czuję się tam wszędzie, czyli nigdzie. W pociągu czytam, rozmyślam. Jest mi tam dobrze. Nie narzekam.

W tej artystycznej rodzinie jest jeszcze jedna aktorka...

- To moja siostra, Beata Kolak, pracująca w Teatrze Nowym w Łodzi. Ale na stałe mieszkająca w Krakowie.

Rodzice też są aktorami?

- Nie, ale ojciec całe życie był związany z teatrem, bo był kierownikiem technicznym Teatru Bagatela w Krakowie, potem Starego Teatru. Jego rodzice byli teatralnymi krawcami w Teatrze Ludowym. Moja mama jest z wykształcenia choreografem i prowadzi tańce ludowe. Jej mama grała na fortepianie do niemych filmów w kinie.

Rzeczywiście, wszyscy blisko sztuki, aktorstwa, tańca. Z której strony popłynął w pani stronę ten najsilniejszy gen, umiejscawiając ją w aktorstwie?

- Myślę, że przedostał się na mnie i siostrę ze strony Teatru Bagatela, do którego szłyśmy jako bardzo małe dziewczynki i bardzo wcześnie wsiąkałyśmy w zaczarowany świat teatru, którego już nie opuściłyśmy, tkwiąc w nim do dzisiaj.

Który z momentów w życiu był dla pani szczególnie ważny, by wyciągnąć z niego refleksje?

- To nie był moment, lecz seria wydarzeń w życiu moich przyjaciół. Zrozumiałam, że trzeba lepiej wykorzystywać czas, polubić siebie, dać sobie więcej wolności, luzu, elastyczności i przestać się napinać na różne rzeczy. Stało się to w okolicach czterdziestki i dzisiaj jestem nieco innym człowiekiem niż przed czterdziestką.

Jak przyjęła pani przekroczenie trzydziestki?

- Stało się to gwałtownie i chociaż teraz mam ponad 50 lat, ciągle gram role kobiet, które są jeszcze kochane, co jest źródłem radości.

Zapytałem o przekraczanie pewnych barier wiekowych, bo Danuta Stenka powiedziała mi, że bardzo silnie to przeżyła, że ten moment ją załamał.

- Jeżeli chodzi o mnie, to zupełnie tego nie pamiętam. Mój mąż śmieje się ze mnie, bo odkąd skończyłam 50 lat, z uporem maniaka nie mogę się doliczyć, czy przybył mi jeden rok, dwa lata, czy pięć? Wciąż umyka mi końcówka.

Ukończona czterdziestka rozśmieszyła Danutę Stenkę i od tego czasu nie czuje mijających lat...

- Mam dokładnie to samo.

Lata mijają, a pani czuje w środku, że ciągle jest taka sama?

- Ależ skąd, jestem zupełnie innym człowiekiem, niż byłam. Te przewartościowania następują co 10 lat.

Niczego pani nie żałuje?

- Nie żałuję wybranych studiów i drogi życiowej. Jeśli czegoś żałuję, to chyba tego, że trochę zagoniłam swoje lata między trzydziestką a czterdziestką, że być może za mało czasu poświęciłam swojej córce, samej sobie i mężowi, bo zapracowywałam się straszliwie. Mogłam więcej żyć, a mniej pracować.

Jak wspomina pani krakowską PWST?

- Żeby dostać się do tej szkoły, musiałam bardzo ciężko pracować, bo nie wymawiałam "r" i kiedy poszłam do poradni, poradzono mi, żebym zajęła się konferansjerką, a nie aktorstwem, bo to w moim przypadku się nie uda. Przez cały rok pracowałam nad dykcją i kiedy znalazłam się na liście przyjętych, poczułam z jednej strony wielkie szczęście, z drugiej - zaskoczenie. Każdy etap egzaminów wstępnych okupiłam łzami, nie wierząc, że mogę przejść dalej. Byliśmy rokiem, o którym mówiło się, że jest mało zdolny, a potem okazało się, że wypłynęli Krzysztof Globisz i Krzysztof Pieczyński. W mojej ocenie byliśmy dość pracowitym rokiem. W szkole było mało sal na próby, więc ćwiczyliśmy po nocach. Wychodząc ze szkoły, miałam poczucie, że może nie umiem wszystkiego, ale za to jestem przyzwoicie przygotowana do pierwszej pracy, że dam radę.

Dała pani radę jako etatowa aktorka Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu. Jak pani tam trafiła?

- Pani Roma Próchnicka, pedagog ze szkoły teatralnej, objęła dyrekcję teatru w Kaliszu i zaproponowała sporej grupie młodych ludzi przejście tam i wspólne robienie teatru. Był 1980 rok i miałam poczucie, że trzeba zanurzyć się w pracy i uciec od tego, co zaczynało się dziać w Polsce. Chciałam robić coś absolutnie sama w nowym środowisku i w nowym mieście. Poznałam w międzyczasie mojego męża, nie przypuszczając, że zostanie tam w przyszłości dyrektorem.

Czy będąc aktorką w małym mieście, można robić cokolwiek innego w zawodzie?

- Ileś lat temu z całą pewnością nie, bo tylko Warszawa dawała takie możliwości. Potem otworzył się Kraków, Wrocław, Gdańsk i inne ośrodki.

Od 1982 roku do dzisiaj jest pani aktorką Teatru Wybrzeże w Gdańsku. Z satysfakcją?

- Ten teatr dał mi tak dużą możliwość rozwoju, że nie zdarzyłoby się to być może, gdybym została w Krakowie lub Warszawie. Otrzymywałam propozycje o ogromnym rozrzucie repertuarowym i emocjonalnym, pod okiem reżyserów starszego i młodego pokolenia.

Za role tam zagrane otrzymała pani prestiżowe nagrody, że wymienię choćby Srebrny Krzyż Zasługi czy Srebrny Medal Gloria Artis. Czyli można być zauważoną i docenioną poza Warszawą?

- Może warto czasami zaryzykować i spróbować grać w mniejszym mieście, bo tego zawodu nie da się nauczyć z książki.

Tworząc postacie teatralne, filmowe i serialowe, ufa pani swojemu instynktowi i rozumowi?

- Oczywiście, że ufam, tym bardziej że jestem dość ufną aktorką, szczególnie gdy chodzi o reżyserów, dzięki którym mogę wejść w inny świat. Lubię, gdy reżyser zna się na swoim rzemiośle i wtedy nie buntuję się, kiedy rozmawia ze mną o rytmach, o tzw. prowadzących akcentach. Jestem dość otwarta i wychodzę z założenia, że człowiek uczy się do końca życia. Od każdego można się czegoś nauczyć. Ufam też często kolegom, którzy mówią: wiesz co, czy tak nie byłoby może lepiej to zagrać?

Jak często wsłuchuje się pani w głos swojej intuicji?

- Prawie zawsze i nie tylko zawodowo, ale również co do poznanych ludzi. Intuicja często mnie zwodziła, ale nigdy mnie nie zawiodła. Mam ją także co do oferowanych propozycji. Mam też intuicję w przypadku miejsc, w których przebywam, bo od razu wyczuwam dobrą i złą energię.

Droga, którą jest pani prowadzona, nigdy pani nie zawiodła?

- Katastrofalnie mnie nie zawiodła, wszystko w różnym stopniu się sprawdzało. Nie zawiodła mnie w stosunku do wybranego mężczyzny, miejsca na życie, do otrzymywanych propozycji i do przyjaciół, których wybierałam i mam ich do dzisiaj.

Nie zdarzyło się, że zabrnęła pani w ślepą uliczkę?

- Zawsze w takich sytuacjach mówię do siebie: "nie oglądamy się za siebie, proszę pani, nie oglądamy", to już było, minęło, nie warto temu poświęcać czasu. Stało się, jak się stało, dalej idę do przodu.

Zagrała pani w pierwszym polskim serialu "Radio Romans". Na jakich podstawach budowała pani postać bezkompromisowej dziennikarki Wandy Kreft?

- Pierwszy szkic tego serialu został wymyślony przez autorów gdańskich, zanim przejęła go Ilona Łepkowska. To razem z nimi wymyśliłam Wandę, osobę dość bezkompromisową, wyglądającą na dość surową, momentami wręcz niesympatyczną, a w środku dosyć delikatną osobę.

Jakie otrzymywała pani propozycje, gdy serial się skończył?

- Żadnych. Bardzo długo, bo kilka lat nie grałam w serialach, aż do "Marzenia do spełnienia" i "Pensjonatu Pod Różą". Sytuacja była podobna do tej, gdy otrzymałam nagrodę za rolę drugoplanową na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, gdy też nie było propozycji lub takie, które nie dawały mi satysfakcji.

Wiem, że lubi pani grać postacie mocno zarysowane i wyraziste. Czy dane było pani grać je przede wszystkim?

- Takie się zdarzały, ku mojej radości. Zagrałam np. tytułową "Matkę" Witkacego, teraz gram w "Słodkim ptaku młodości", ale były też role typowych "idiotek", które też kochałam. W Teatrze Polonia w Warszawie gram zagubioną kobietę, której potrzeba akceptacji i miłości jest wzruszająca i zarazem irytująca.

A kiedy przychodzi zagrać pani kobietę słabą i zagubioną?

- Grywałam takie kobiety lub kobiety złamane, z problemem, czyli tylko pozornie silne.

Wychodzi pani z założenia, że każdy materiał aktorski trzeba docenić?

- Najbardziej boję się złej literatury, sztuki marnie napisanej. A jeżeli sztuka jest dobrze napisana, ale postać nie dla mnie, to z rozkoszą mierzę się z takim zadaniem, bo lubię wyzwania.

Ostatnio jesteśmy świadkami, gdy serialowe gwiazdy nie wytrzymują wieloletniego grania tej samej roli i rezygnują z pracy. Jakie jest pani zdanie na ten temat?

- Każdy powinien być w zgodzie ze sobą. Jeżeli jest im źle z jedną rolą graną przez lata, to postępują słusznie. Jest to akt odwagi i jednak ryzyko, bo świat lubi się obrażać na takich aktorów. Zrobiła to moja serialowa córka Marta Nieradkiewicz, młoda aktorka, której życzę jak najlepiej.

Gdyby otrzymała pani główną rolę w filmie, a w kontrakcie było napisane, że musi pani zrezygnować z ról serialowych, to jaka byłaby pani decyzja?

- Ponieważ nie mam takiego problemu, odpowiem, że nie wiem. Naprawdę nie wiem, jak bym postąpiła.

Zagrała pani 10 ról w filmach kinowych. Czy wśród nich była choć jedna tak samo ważna jak tytułowa w "Matce" Witkacego?

- Nie do końca, bo rola w "Matce" niesie ze sobą ogrom materiału, mnóstwo przestrzeni emocjonalnych do zagospodarowania. Czekam na taką rolę w filmie. Na razie zagrałam ją w filmie Mariusza Grzegorzka "Jestem twój". Lubię ludzi, którzy swój zawód uprawiają z pasją, a taki jest Grzegorzek. Ma duże doświadczenie, w pracy dość apodyktyczny, ale ja to rozumiem i akceptuję, bo siebie nie widzę, dlatego mu zaufałam. Odpowiada mi jego poczucie humoru, nieokiełznanie i odrobina szaleństwa, którą ma w sobie.

Bardzo dobrze wspominam tę współpracę.

Znacznie bardziej jest pani wykorzystywana w serialach, ale aktorzy mówią mi w wywiadach, że nie dają one pełnej satysfakcji, bo realizowane są pośpiesznie, i nie mogą się w serialowych rolach w pełni wypowiedzieć.

- Jeżeli chodzi o seriale, to my nie jesteśmy w stanie zapanować nad konstrukcją roli, bo nasze role są pokawałkowane, montowane we fragmentach. Nie posiadamy też wiedzy o konstrukcji roli jako całości.

Obecnie gra pani Barbarę w sztuce "Seks dla opornych" w reżyserii Krystyny Jandy. Mówi się, że jest to hit repertuarowy. Jaka jest Barbara?

- Barbara ciągle pragnie miłości, namiętności i odrobiny szaleństwa i wciąż "żebrze o miłość i akceptację". Ona tak bardzo pragnie być przytulona i dowartościowana, że walczy o to z wielką determinacją. Bywa mocna, ale również bardzo delikatna.

Jaki jest pani partner grany przez Mirosława Bakę?

- Przyznam, że Mirosław zaskoczył mnie, bo takiego go nie znałam. Znamy się od wielu lat, ma w repertuarze wielkie, poważne role z Hamletem i Ryszardem III na czele, to tutaj widzimy jego zupełnie nową twarz. Radzę obejrzeć. Jest to ciekawe. Gramy "Seks dla opornych" w Warszawie, Gdańsku i Sopocie.

Mało kto wie, że jest pani pedagogiem w Akademii Muzycznej w Gdańsku, w której uczy aktorstwa przyszłych śpiewaków operowych.

- Przygotowuję ich do dyplomu, a prowadzę od pierwszego roku studiów. Współcześni śpiewacy operowi muszą nie tylko wspaniale śpiewać, ale dobrze grać. Nie wprowadzam taryfy ulgowej. Pracujemy na trudnym repertuarze, a ja jestem wymagająca. Na dyplom wybrałam "Wesele". Praca z nimi jest wielką przyjemnością i radością, bo wszyscy mają predyspozycje aktorskie.

Żyje pani chwilą czy z kalendarzem w ręku?

- Żyję chwilą, a kalendarz otwieram na końcu sierpnia, aby poznać terminy spektakli w Polonii. Wtedy widzę, jak odczuwalny jest upływ czasu.

Tęskni pani za rodzinnym obiadem?

- Za obiadem nie, bo nie gotuję, ale tęsknię za chwilą spędzoną na łódce, którą wypływamy i na niej rozmawiamy. Jest wtedy cudownie. Z łódki można wyskoczyć do wody, wykąpać się i wrócić na pokład, zatrzymać się w jakichś chaszczach i coś zjeść. Za tym tęsknię...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji